Felieton niby o ciotkach

Mirosław Olszewski [email protected]
Pewnie któryś z moich znajomych jest homoseksualistą. Gdybym z nim o tym rozmawiał, pewnie uwierzyłbym mu, że ta skłonność jest silniejsza od niego. Pewnie też nie miałbym o to do niego pretensji. Skończyłbym temat i przeszedł do innego.

Gdyby jednak w trakcie rozmowy ów hipotetyczny kolega zaproponował, byśmy na stole biesiadnym na znak tolerancji postawili tęczową chorągiewkę, moja gotowość rozumienia odmienności zostałaby nadwerężona. Nie zgodziłbym się na taką manifestację. Cytując Jaruzelskiego: "Są granice, których przekroczyć nie wolno..."
Cały ten wstęp potrzebny był mi do tego, by podzielić się z państwem kłopotem, jaki mnie osobiście sprawia spór między prezydentem Warszawy - zagorzałym antypedałem jak sądzę, a "społecznością tęczową", która uparła się, by swoje skłonności oznajmić publicznie w formie pochodu.
Otóż dla mnie fakt, że ktoś ma inne niż heteroseksualne skłonności, w gruncie rzeczy nie jest niczym szczególnie intrygującym. Jedyne, co mnie w kontaktach słownych z takim człowiekiem spina, to konieczność pamiętania, by nie podejmować, zwłaszcza cyzelować, tematu "d...y Maryni".
Z drugiej: nie umiem jakoś przejść do porządku dziennego nad panaprezydenckim zakazem manifestowania homoseksualistom swych skłonności.
Bo tak: podzielając z jednej strony "antypedalskie" poglądy prezydenta, z drugiej - nie umiem pogodzić się z tym, że w wolnym kraju zabrania się manifestowania swych przekonań.
To trochę tak, jak z moim psem: daję mu żreć, by szczekał na obcych, ale gdy szczeka za długo, warczę, żeby się zamknął.
Przypuszczam, że spór o warszawską "love parade" okaże się pewnie jednym z najbardziej intrygujących kłótni, o wymiarze daleko przekraczającym proste pytanie: jesteś za tym, by "homosie" mogły manifestować swe skłonności, czy nie?
Będzie to bowiem w istocie spór o to, czy w Polsce nadal obowiązywała będzie teza o "wolności jako uświadomionej konieczności", a zwłaszcza o to, kto zakres owej wolności będzie wyznaczał.
Czy instytucje państwowe, czy organizacje religijne, czy coś tak wątle oznaczonego jak "powszechnie przyjęte normy współżycia", czy inne Bóg-wie-co?
Jak każdy facet w średnim wieku, miewam rojenia senne, a spośród tych, które nadają się do publikacji, jest takie, że staję oto jako prezydent Warszawy przed dylematem:
Pozwolić, czy nie?
Na nic w tym momencie rozterki, na nic dywagacje, gdzie liberalna dusza tnie się z częścią cynizmu konserwatysty.
Pozwolić, czy nie?
No więc chyba jednak bym pozwolił. Z zaciśniętym zębami, z mrokiem złych myśli, z nieprzyjazną miną i oczami pałającymi niechęcią.
Pozwoliłbym ze strachu.
Bo bałbym się otóż pokusy, że gdy raz uda mi się skutecznie zabronić manifestowania poglądów mi osobiście nieprzyjaznych, będę tej pokusie ulegał częściej. Że wstąpię na ścieżkę na tyle wygodną, że aż zapraszającą stopy by iść nią dalej.
Uważam zatem, że prezydent stolicy źle zrobił, idąc kolejny raz na wojnę z "homosiami". Bo nawet jak ją wygra - już przegrał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska