Olga Tokarczuk: - Kiedyś będę pisarą

fot. Witold Chojnacki
Olga Tokarczuk
Olga Tokarczuk fot. Witold Chojnacki
- Uważam książki za wielkie dobro, do którego można mieć dostęp, kiedy tylko się zechce - mówi Olga Tokarczuk, pisarka.

- W pani ostatniej książce, "Biegunach", krytyka dostrzegła przede wszystkim motyw podróży...
- ... co wywołało ten skutek, że zaczęto się do mnie zwracać jako do specjalistki od podróżowania. Różne gazety dopytywały o moje podróże życia i porady, gdzie warto pojechać, co warto zobaczyć. A przecież wcale nie jestem globtroterką.

- Powieść dotyczy także innej wyprawy. Do XVIII-wieczej Rosji...
- ... a także w głąb ludzkiego ciała.

- Skąd w pani przypadku tak żywe zainteresowanie anatomią?
- Historia anatomii pasjonowała mnie przez jakiś czas. Wykorzystałam te pasje do napisania książki. Dobrze się przygotowuję do każdej. Do poprzedniej, "Anny In w grobowcach świata", bardzo dużo przeczytałam, tłumaczyłam i studiowałam. Odwiedziłam kilka muzeów, sprowadziłam rzadkie książki z zagranicy i na koniec wybrałam się do źródeł - no, prawie źródeł, bo niegdysiejszy Sumer jest dziś w Iraku i z racji wojny nie bardzo tam można jeździć. Za to byłam w Syrii. Tam, w muzeum w Aleppo i Damaszku, oglądałam bardzo stare dowody kultu Bogini.
- A jak było w przypadku "Biegunów"?
- Przez dwa lata z okładem sporo podróżowałam, odwiedzałam wiele dziwnych, niezwykłych miejsc i przyjaciół, spotykałam się z czytelnikami, pracowałam
- pisałam i czytałam. Tam, gdzie to było możliwe, odszukiwałam to, co mnie interesowało: muzea historii medycyny, anatomii, wunderkamery, bizarne zbiory. To wszystko powoli układało się w książkę.

- Czy prawdą jest to, co można przeczytać w internecie, że "Bieguni" powstali na walizkach, na plecaku?
- Na etapie pomysłu i notatek - tak. Ale do samego pisania potrzebny jest raczej spokój i stałe miejsce. Tak było i w tym przypadku.

- Proszę powiedzieć: pani, autorka jedenastu książek, jak się ocenia
- najwybitniejsza przedstawicielka średniego, zajmującego się literaturą piękną pokolenia, czuje się pisarzem czy pisarką?

- Ciekawe pytanie. Chyba każdy, kto pisze, wolałby, żeby go nazywano pisarzem niż pisarką, bo pisarz brzmi poważnie i godnie zaufania. Pisarka - mniej. To ciekawe, że formy żeńskie wielu profesji są żeńskimi zdrobnieniami ich męskiej formy. Nazwy skonstruowane identycznie jak zdrobnienia sugerują, że kobiety w tych zawodach są jakieś niedorosłe, dziecinne. Żeby nie umniejszać roli farmaceutki, w aptece mówi się nie "pani magisterko", lecz "pani magister". Podobnie jest z panią doktor, panią profesor itp. Powiedzenie "profesorka" jest nieco kolokwialne.
- Z tego wniosek, że już w samym języku zakodowany jest patriarchalny system wartości...
- I nie bardzo wiadomo, co z tym zrobić, aczkolwiek słowo "magister", po polsku "mistrz", ma swoją formę żeńską i zgodnie z tym kobietom powinniśmy przyznawać tytuł "magistry". Jestem magistra - i po sprawie. Na szczęście stereotyp nazewniczy powoli się przełamuje i studenci nazywają Marię Janion "profesorą". Myślę, że za dziesięć, dwadzieścia lat i ja będę "pisarą".

- Wyrażając taką nadzieję, potwierdza pani swoje feministyczne przekonania.
- Tak, zawsze byłam feministką, nawet wówczas, kiedy nie wiedziałam, że to tak się nazywa. Czy rozsądny, wrażliwy, dokonujący refleksji i myślący człowiek może dzisiaj nie być feministą? Czy można być za nierównością, za dyskryminacją? Polska jest krajem, gdzie jakakolwiek zmiana tradycji i przyzwyczajeń zachodzi bardzo opornie. To samo dotyczy stereotypów, stylów myślenia. Patriarchat jest tak wrośnięty w polską tradycję, w kulturę, w język, a nawet w edukację, że czasami tracę wszelką nadzieję na lepsze. Wszelką nadzieję na wygraną.

- Wracając do kobiet pisarek...
- Mam wrażenie, że u pisarzy i pisarek płeć odgrywa ograniczoną rolę. Dobra literatura ma za nic takie proste, ordynarne podziały na męskie i żeńskie, ponieważ ta dychotomia jest dosyć powierzchowna. Rzeczywiście mówi się, że pisanie kobiece jest bardziej opisowe, ciepłe, rozumiejące, wrażliwe na szczegóły, ale wystarczy wziąć do ręki "W poszukiwaniu straconego czasu" czy "Pianistkę", by obalić ten mit. Proust, w tradycyjnym rozumieniu, pisze jak kobieta, a Jelinek - jak mężczyzna. Chyba dlatego dzielenie literatury na kobiecą i męską jest jednak trochę lekkomyślne.

- Czym pisanie było dla pani na początku, w czasach "Podróży ludzi Księgi" czy "Prawieku i innych czasów", czym stało się teraz? A może pytanie jest bezzasadne, bo nie zmieniła pani celów i oczekiwań wobec literatury?
- Lubię pisać. Zawsze lubiłam. Lubiłam czytać i nadal lubię. Uważam książki za wielkie dobro, do którego można mieć dostęp, kiedy tylko się zechce. Teraz chyba lepiej panuję nad tym, co piszę. Nie zmagam się już tak z każdym zdaniem, jak kiedyś. Umiem sobie lepiej zorganizować warsztat. Nie wyobrażam sobie życia bez czytania i bez pisania. Przekonałam się też, że pisanie to jest coś więcej niż egoistyczny akt ekspresji siebie. Literatura naprawdę potrafi skomunikować ludzi, zmieniać ich, pokazywać to, o czym nie mieli sposobności pomyśleć. Literatura jest dobra (śmiech). Jest w stanie zmieniać świat na lepsze i przysparzać większej świadomości. Czytając książki, stajemy się mądrzejsi, ponieważ lepiej rozumiemy innych.

- W jaki sposób panią osobiście literatura wzbogaca? Za co szczególnie ją pani ceni?
- Że daje możliwość życia wielokrotnego, pod innymi postaciami. Że można przeżywać cudze życie, poruszać się w czasie i w przestrzeni. Że nieustannie rozciąga nasze horyzonty myślowe, przez co stajemy się mądrzejsi i bardziej świadomi swoich własnych zachowań i innych ludzi. Niedawno czytałam o badaniach psychologicznych, w których starano się ustalić, jak wpływa czytanie beletrystyki na inteligencję społeczną. I oczywiście okazało się, że ludzie, którzy czytają, są bardziej inteligentni w relacjach z innymi, lepiej się komunikują, lepiej rozumieją interakcje społeczne, współzależności. Co mnie wcale nie dziwi. Można to sobie tłumaczyć tak, że jeśli zapoznajemy się z przypadkiem pewnej Anny z Petersburga, która rzuciła się pod pociąg, ponieważ nie mogła żyć z niejakim Wrońskim, przyglądamy się jej z bliska, rozumiemy motywacje, jakimi się kierowała, empatycznie przeżywamy jej ból.

Sylwetka

Sylwetka

Olga Tokarczuk (1962) - powieściopisarka, eseistka, autorka scenariuszy i poetka, ceniona zarówno przez krytykę literacką, jak i czytelników. Absolwentka psychologii na Uniwersytecie Warszawskim, terapeutka w Poradni Zdrowia Psychicznego. Po sukcesie pierwszych powieści zajęła się wyłącznie twórczością literacką. Laureatka Nagrody Kościelskich, Paszportu Polityki, Nike. Książki Tokarczuk przetłumaczono na liczne języki, m.in. angielski, niemiecki, francuski, włoski, hiszpański, szwedzki, węgierski, litewski. Powieści i opowiadania: "Podróż ludzi Księgi", "E.E.", "Prawiek i inne czasy", "Dom dzienny, dom nocny", "Gra na wielu bębenkach", "Ostatnie historie", "Anna In w grobowcach świata", "Bieguni".

- I tyle?
- Podoba mi się także to, że literatura może w nieskończoność opowiadać te same historie, za każdym razem inaczej. W ten sposób sprawia, że te wieczne opowieści wydają się żywe, jak organizm, który się zmienia i starzeje, lecz gdzieś w gruncie rzeczy pozostaje sobą. Doceniam piękno powtórzeń, jakby przywoływania refrenu w innym języku, w nowym kontekście. Wiązanie sensów, tworzenie siatki znaczeń...

- Mniej więcej co dwa lata wydaje pani nową książkę. Tyle czasu zajmuje gromadzenie materiału i praca przy komputerze, czy może za tym rytmem kryje się jakaś tajemnica, jakaś metafizyka?
- To niezupełnie tak wygląda od mojej strony. Regularność dotyczy raczej cyklu wydawniczego niż mojego pisania. Piszę nieregularnie i zrywami. Czasami pracuję bardzo intensywnie przez kilka miesięcy, a potem przez cały rok nie piszę. Bardzo bym chciała zaprowadzić wreszcie jakiś reżim, ale niezbyt mi się to udaje, pewnie dlatego, że jestem ciągle w ruchu, dużo wyjeżdżam z domu i mam jeszcze inne zajęcia.

- Między innymi ze studentami Uniwersytetu Opolskiego. Mijają dwa lata od wydania "Biegunów". Nadszedł czas na nowy tytuł.
- Już go obmyśliłam i przygotowuję się do pracy. Chcę napisać powieść kryminalną, dosyć przewrotną. Zobaczymy, jak mi się to uda.

- Nie należy się spodziewać tradycyjnej konstrukcji, której zwieńczeniem stanie się odpowiedź na pytanie "kto zabił"?
- Tego nie powiedziałam.

- Traktuje pani decyzję o napisaniu kryminału jako nowe wyzwanie?
- Już kiedyś zrobiłam próbę, pisząc opowiadanie kryminalne "Otwórz oczy, już nie żyjesz", zawarte w tomie "Gra na wielu bębenkach". Tym razem chcę, żeby to była powieść. W lutym zabieram się do pracy i mam nadzieję, że jesienią złożę tekst w wydawnictwie.

- Tak więc telefony w pani wrocławskim mieszkaniu i w domu w Nowej Rudzie będą milczeć?
- Raczej tak. Zwłaszcza że nie zamierzam pisać w Polsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska