Kresowe trójmiasto. Truskawiec - Drohobycz - Borysław. Nowa książka Sanisława S. Nicieji

fot. Witold Chojnacki
fot. Witold Chojnacki
Rozmowa z prof. Stanisławem Sławomirem Nicieją

- Po 12 latach przerwy oddaje pan w ręce czytelników swoją najnowszą książkę: "Kresowe trójmiasto. Truskawiec - Drohobycz - Borysław". Co pana, wybitnego znawcę Kresów, zafascynowało w tych trzech miastach?
- Chciałem pokazać, że w naszej historii - obok nurtu tragicznego, martyrologicznego, wypełnionego powstańczymi klęskami, dramatem przesiedleń i wyniszczania ludzi - jest też historia ludzi szczęśliwych. Przykładem takiego miejsca, gdzie ludziom dobrze się żyło, jest zagłębie drohobycko-borysławskie. To było polskie Klondike, z jego czarnym złotem - ropą naftową, która z dnia na dzień czyniła ludzi bogaczami.

- Nie spotkałam się wcześniej z nazwą "kresowe trójmiasto".
- To moja nazwa. Tą książką wprowadzam ją do obiegu. Może się przyjmie i zafunkcjonuje w kulturze jak np. Centralny Okręg Przemysłowy. Zobaczymy, jak zareaguje na to krytyka. Te trzy miasta - bardzo różne, o odmiennym charakterze, ale położone bardzo blisko siebie i wyraźnie splecione siecią różnych powiązań, to bardzo podobny organizm, jak nadmorskie Trójmiasto.

- Książkę zaczyna opowieść o Truskawcu, słynnym przedwojennym kurorcie, jednym z trzech najważniejszych obok Krynicy i Ciechocinka.
- I najbogatszym z nich, bo tu zjeżdżała finansjera, by wypoczywać i popijać śmierdzącą, ale cudownie rozbijającą kamienie nerkowe wodę "Naftusię". Truskawiec był elegancki. Bogaci nafciarze z pobliskiego Drohobycza i Borysławia konsumowali swoje bogactwo, stawiając wille o wyszukanych kształtach. Wybudowano ich tu 280 - w stylu zakopiańskim, bauhausu, art deco. Po ulicach jeździły najlepsze samochody - packardy, lancie, daimlery, bugatti. Świetnie ubrane towarzystwo bawiło się na kortach tenisowych, zawodach hippicznych, kąpało w potężnym basenie-jeziorze, którego plaże usypano z przywiezionego znad Bałtyku piasku. To był świat nie gorszy od tego z Cannes, San Remo, San Sebastian czy innych XIX-wiecznych kurortów.

- A tuż obok pierwsze na świecie zagłębie naftowe...
- ... którego ojcem był Ignacy Łukasiewicz. On to bowiem w 1853 roku zapalił w lwowskiej aptece Piotra Mikolascha pierwszą na świecie lampę naftową, nie zdając sobie sprawy, że wkrótce ropa naftowa zacznie rządzić światem. Tuż przed wybuchem II wojny światowej Borysław był trzecim pod względem obszaru miastem w Polsce, po Warszawie i Łodzi. Na przestrzeni 15 kilometrów było 1300 otworów wiertniczych. Stąd pochodziło 70 procent ropy wydobywanej w Polsce. Borysław był brudny, cuchnący, odpychający. W nocy jarzący się setkami światełek szybów naftowych, za dnia tonął w czarnej mazi. Ziemia była tam podziurawiona jak rzeszoto, bo gdy odkryto ropę, każdy, kto miał trochę grosza, kupował parę hektarów i kopał. Zdarzało się, jak firmie Wacława Wolskiego, że ropa tryskała strumieniem o wydajności 50 wagonów dziennie. Nagły szczęśliwiec nie miał skąd wziąć tyle cystern, więc zamknął pobliski jar ziemnymi nasypami i w tak powstałym magazynie gromadził całą produkcję. Bogacze nie inwestowali jednak pieniędzy w infrastrukturę miasta, piękne domy budowali w starym i zabytkowym Drohobyczu i Truskawcu.

- Historię "kresowego trójmiasta" pokazuje pan poprzez pieczołowicie odtworzone życiorysy jego mieszkańców. Którzy z nich są panu najbliżsi?
- Polscy selfmademani. To mój ulubiony typ bohatera. Moja idée fixe - jako człowieka i nauczyciela akademickiego. Tego staram się uczyć moich studentów - daj sobie w życiu radę. To są wzorce amerykańskie, anglosaskie, my zbyt często tym pogardzamy. Ekscytujemy się kimś, kto poszedł do powstania i mu ucho ucięli. To wystarczy, by już był bohaterem, znalazł się w słownikach biograficznych. A to, że ten człowiek żył potem jeszcze 40 lat, stworzył fabrykę i dał ludziom zarabiać, już nikogo nie interesuje. Moimi ulubionym bohaterami są ludzie, którzy do czegoś doszli własną pracą. Czasem wiedli życie motyla, ich sława i bogactwo błysnęły na chwilę, bo przeszarżowali. Dlatego pokazuję też wielkich polskich bankrutów, jak Stanisław Szczepanowski, król polskiej nafty - człowiek niezwykle utalentowany, wybitny publicysta, poseł do parlamentu wiedeńskiego, filantrop. Zabrakło mu jednak umiaru.

- W książce widać, że spośród tych, którym się powiodło, najbardziej ceni pan galicyjskich szejków, którzy potrafili docenić ludzi sztuki.
- A było ich wielu: Gliński, Kurtz, Szaynok... Stworzyli wielką przestrzeń dla artystów, otaczali się nimi, kochali ich i dawali im zarobić, zamawiając obrazy, rzeźby, sponsorując wydawanie tomików poezji. Bo trzeba podkreślić, że "kresowe trójmiasto" to ziemia niezwykle płodna w artystów. Drohobycz to przecież miasto, które wydało Brunona Schulza. Jego "Sklepy cynamonowe" tam się narodziły. Ale oprócz tej gwiazdy pierwszej jakości było wielu pomniejszych - pisarzy, malarzy, rzeźbiarzy. Potrzebowali wsparcia. Czy Jan Styka namalowałby "Polonię" - którą teraz możemy podziwiać w Brzegu na Zamku Piastów Śląskich - gdyby nie pomoc finansowa Stanisława Kurtza, jednego z najbogatszych mieszkańców Galicji przed I wojną światową?

- Dlaczego współcześni polscy bogacze ich nie przypominają?
- Przywołuję w książce postaci Kulczyka i Krauzego, którzy mieli ten odruch, ale ich zjedzono. Zniszczyła ich polska polityczna kołtuneria, sejmowe komisje, w których brylowali ludzie o wątpliwej moralności i zdolnościach. Ja to dobrze znam. Nierzadko zdarza się, że ktoś mi coś zasponsoruje na naszym Wzgórzu Uniwersyteckim, ale mówi: nie waż się ujawniać mojego nazwiska, bo zaraz będę miał na głowie kontrolę skarbową albo ludzką nienawiść.

- Porównuje pan naszych selfmademanów ze słynnymi bogaczami i mecenasami amerykańskimi, choćby z Andrew Carnegiem, fundatorem najsłynniejszej obok La Scali sali operowej Carnegie Hall. Nasi mieli mniejsze pieniądze, ale fantazją trudno było ich przebić.
- Przykładem na to jest Marian Bałłaban, właściciel kilku szybów naftowych w Drohobyczu, który po wojnie osiadł w Opolu (był ojcem Jerzego Bałłabana, znanego opolskiego dziennikarza). Pewnego razu sprowadził on do Drohobycza zespół teatru lwowskiego w najlepszej obsadzie, z Wilamem Horzycą jako reżyserem i Wandą Siemaszkową w roli głównej. Sprzedano 700 drogich biletów, nadszedł czas spektaklu, kurtyna poszła w górę i zdumieni aktorzy dostrzegli na widowni tylko jednego człowieka - Bałłabana właśnie. Po spektaklu aktorzy pobiegli pytać, co się stało, przecież poszły wszystkie bilety. Bałłaban przyznał, że to on je wykupił. Nie chciał, by ktokolwiek inny na widowni rozpraszał jego uwagę.

- Pańska książka jest nie tylko do czytania, ale i do oglądania...
- Zgromadziłem w niej około 300 fotografii. Żyjemy w cywilizacji obrazkowej. Pisząc o człowieku, trzeba pokazać, jak on wyglądał, jak mieszkał, jakim samochodem jeździł, w czyim towarzystwie się obracał. Zbieranie starych fotografii to moje hobby. Mam ich kilka tysięcy. Trzy razy w miesiącu jeżdżę na największe targi staroci na Śląsku. W mojej książce czytelnik znajdzie m.in. zdjęcia truskawieckich willi, ich właścicieli i kuracjuszy. Do Truskawca zjeżdżała polska bohema - bywała tu Maria Dąbrowska, Zofia Nałkowska, Kaden-Bandrowski - oraz politycy. Czytelnik znajdzie np. unikatowe zdjęcie znękanego po Brześciu Wincentego Witosa w towarzystwie jego lekarza. Ciekawostką jest fotografia z rodzinnej wycieczki do Truskawca inżyniera Stanisława Zaremby z żoną, córką i jej opiekunką, słynną później Ritą Gorgonową - bohaterką najgłośniejszego w II RP procesu poszlakowego, oskarżoną o zabójstwo Lusi Zarembianki. Sprawa zyskała ogromny rozgłos, bo nałożyło się tu kilka elementów. Gorgonowa była cudzoziemką, a z Zarembą - którego żona była chora psychicznie - połączył ją oburzający opinię publiczną romans. Cała sprawa podzieliła ówczesną Polskę, tak jak podzieliła palestrę, w części przekonaną o zbrodni Gorgonowej, w części pewną jej niewinności. To zdjęcie zawdzięczam pani Krystynie Prymar z Nysy, wnuczce znanego lwowskiego rzeźbiarza, Zygmunta Kurczyńskiego (też jest na zdjęciu), który przyjaźnił się z Ritą Gorgonową. Notabene napotkałem na kilka śladów mówiących o tym, że po wojnie Gorgonowa na krótko osiadła w Opolu. Będę musiał dalej tropić tę sprawę.

>Promocja książki prof. Stanisława S. Niciei "Kresowe trójmiasto" odbędzie się 26 maja o 18 w audytorium Muzeum Diecezjalnego w Opolu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska