Paweł Huelle: - Na pewno nie dożyję emerytury

fot. Sławomir Mielnik
Paweł Huelle (ur. 1957) debiutował "Weiserem Dawidkiem”, przez krytykę obwołanym najważniejszą polską powieścią lat 80.  Laureat Nagrody im. Kościelskich, dwa razy nominowany do Nike, tłumaczony na wiele języków.
Paweł Huelle (ur. 1957) debiutował "Weiserem Dawidkiem”, przez krytykę obwołanym najważniejszą polską powieścią lat 80. Laureat Nagrody im. Kościelskich, dwa razy nominowany do Nike, tłumaczony na wiele języków. fot. Sławomir Mielnik
- Cygara palę, whisky piję, nie jestem szczególnym rozpustnikiem, ale od kobiet się też nie odżegnuję - mówi Paweł Huelle, poeta, prozaik i eseista.

- "Zazwyczaj ciąża jest długa i bolesna, ale sam poród lekki, łatwy i przyjemny" - powiedział pan o powstawaniu swoich książek...
- To prawda. Niektóre noszę w sobie całe lata. Z Castorpem, bohaterem powieściowym, żyłem około dwudziestu lat. Natomiast samo pisanie nie jest jakąś szczególną trudnością i zapewniam, że redaktorki, które pracują nad moimi tekstami, nie przeżywają mąk.

- Dwadzieścia lat planowania powieści! Czym pan je wypełnił?
- To są idee, obrazy, prześladujące tak jak erotyczne marzenia czy motywy muzyczne. Kwestią czasu jest, które z nich staną się kanwą czy tematem powieści. Oczywiście są opowiadania niedonoszone, napisane na zamówienie, ale większość to teksty, które długo mi towarzyszą. Przyznam, że nie rozumiem kolegów, którzy siedzą w Spatifie i narzekają: "Cholera jasna, jaki by temat złapać...". Nigdy nie byłem w takiej sytuacji; tematy mnie ścigają i dopadają.

- Ciągnąc pana metaforę z ciążą, można by powiedzieć, że w przypadku ostatniej powieści, "Ostatniej Wieczerzy", moment zapłodnienia nastąpił przed laty, wraz z zaproszeniem do pozowania do obrazu pod tym tytułem.
- Było dokładnie tak jak w książce: malarz, Maciej Świeszewski, malował ten obraz dziesięć lat. Ponieważ chciał uwiecznić przedstawicieli trójmiejskiej inteligencji, zwrócił się m.in. do mnie. "Rozumiem, że zaprosiłeś mnie na sesję, bo brakuje ci Judasza" - powiedziałem, a on się uśmiechnął: "Wszyscy dzisiaj jesteśmy Judaszami. W naszych czasach nie ma człowieka, który kogoś by nie zdradził." Ostatecznie zgodziłem się zostać jednym z apostołów. Pozowanie było szczególnym okresem w moim życiu: w kościele św. Jakuba gigantyczne płótno, 9 metrów na 4 i pół, stało na chórze, na specjalnym rusztowaniu. Za każdym razem przynosiłem kawałek świeżego, pachnącego chleba i chilijskie czerwone wino. Siedzieliśmy i dyskutowaliśmy o wszelkich aspektach Ostatniej Wieczerzy w historii sztuki europejskiej, dosłownie rwaliśmy chleb i piliśmy wino.

- Działo się jak przed dwoma tysiącami lat.
- Właśnie. I było to piękne.
- Po latach to pan słowami "namalował" gdańskich luminarzy przy Ostatniej Wieczerzy...
- Moje opisy były przemieszane: X to nie do końca marszałek, a Y nie posiada wyłącznie cech prezydenta. Wszystkich częściowo obdzieliłem zapożyczonymi przymiotami, z jednym wyjątkiem, doktora Lewady. To zdecydowanie pozytywny bohater. Zakładał Solidarność, miał zatarg z byłą komunistyczną panią dyrektor, która go wyrzuciła z pracy już w III RP, zaliczył zderzenie z księdzem prałatem. Posiada swój bardzo czytelny prototyp w Gdańsku, jest powszechnie znanym i szanowanym laryngologiem i społecznikiem. Taki miejscowy doktor Judym.
- Gdańszczanie czytający "Ostatnią Wieczerzę" wyłapują analogie i nieźle się bawią, niemniej powieść nie należy do wesołych. Obnaża pan współczesną sztukę i polską religijność, pozbawioną wiary.
- Czasami człowieka irytuje świetne samopoczucie bliźnich, kiedy sytuacja do tego nie uprawnia. Sytuację Kościoła rzymskokatolickiego, którego zresztą jestem członkiem, trudno określić jako wspaniałą. Trzeba sobie uczciwie powiedzieć, czasami patrząc w lustro - dotyczy to także narratora - że nie jesteśmy piękni ani doskonali, a to, że mieliśmy papieża, wcale nie wpłynęło na stan naszej duchowości. Co do sztuki... Ilość absurdów i grafomanii, autorytatywnie przedstawianej jako sztuka, jest bulwersująca. Proszę sobie wyobrazić, że w Wielkiej Brytanii nagroda młodych została przyznana artyście, który w pustej galerii zgasił i zapalił światło!
- Dzisiaj ma pan ugruntowaną pozycję jednego z najwybitniejszych polskich pisarzy współczesnych, ale początki tego nie zapowiadały.
- W późnym stanie wojennym chciałem w podziemiu wydać powieść polityczno-kryminalną "Ze snu lęku". Recenzenci wydawnictw grymasili, może i słusznie, a ja, młody i buńczuczny, powiedziałem, że nie dokonam żadnych poprawek i powieść pozostała w rękopisie do dzisiaj. Na szczęście, bo wymagałaby spuszczenia na mnie zasłony miłosierdzia. "Weiser Dawidek" czekał na wydanie kilka lat, z tym, że wszyscy wtedy czekali. Już po jego wydaniu Jan Błoński, nie zorientowany, kim jestem, w "Tygodniku Powszechnym" napisał mądry, entuzjastyczny esej. Parę miesięcy potem poznałem pana profesora, który żartował z mojego nazwiska. "Co właściwie znaczy? Jakie jest jego pochodzenie?" - spytał. "Austriackie" - powiedziałem. "Kiedyś pisało się je przez "ü", ale po II wojnie wróciliśmy do starego zapisu".
- Krytyka co rusz przypisuje panu stylistyczne zapożyczenia. A to od Manna, a to od Witkacego, Bułhakowa, Hrabala...
- To jej problem. Stanisław Lem kiedyś powiedział do młodych pisarzy: "Nigdy nie wchodźcie w spór z krytykami. To całkiem inna przestrzeń." Proszę mi wierzyć, nawet nie czytam recenzji, chyba że usłyszę o jakimś superprzychylnym lub skrajnie krytycznym tekście. W Polsce "Ostatnia Wieczerza" przez kilku prominentnych krytyków została bardzo źle przyjęta, natomiast w Anglii, gdzie niedawno została przetłumaczona, najlepsze gazety, w tym "Independent", zamieściły świetne recenzje.
- Wracając do domniemanych zapożyczeń: w przypadku "Mercedesa-Benz" poniekąd pan się do nich przyznaje podtytułem "Z listów do Hrabala".
- Nie ukrywam, że niektóre książki celowo i z premedytacją wchodzą w dialog z mistrzami. Mnie takie podejście interesuje i dlatego m.in. napisałem "Castorpa". Miałem 16 lat, kiedy po raz pierwszy przeczytałem "Czarodziejska górę". Zanim udał się tam i tam - mniej więcej napisał Mann w pierwszym rozdziale - pierwsze trzy semestry spędził na Politechnice Gdańskiej. Choć Castorp to postać zmyślona, przyjąłem te informację jak wyzwanie. Przez wiele lat chodziłem po Gdańsku i po politechnice, gdzie studiował mój ojciec, i zastanawiałem się: - Czy na tym przystanku Castorp by wysiadał? Na pewno, tyle że przystanek został przeniesiony o 20 metrów... W której restauracji mógł jeść? Pewno w tej... I tak narodziła się książka, która nie jest pastiszem ani próbą naśladownictwa, bo nigdy w życiu nie ośmieliłbym się naśladować tak wielkiego pisarza. To jest dialog z Mannem. Podobnie rzecz się miała z "Mercedesem-Benz", który jest hołdem złożonym Hrabalowi i zrodził się pewnego pijackiego wieczoru, opisanego w finale mojej powieści. Wtedy to "Wiadomości" rozpoczęto od komunikatu o śmierci Hrabala. Nigdy się nie zdarzało, żeby kultura znalazła się na pierwszym planie, ale tym razem nastąpił jakiś błąd, jakaś fuszerka: "Bohumil Hrabal wypadł z pierwszego piętra szpitala...". Było nas w knajpie siedmiu - ja jako jedyny pisarz - raz w tygodniu mieliśmy tam akademię alkoholowo-inwencyjną. Wieczór przerodził się w stypę, stypa zaowocowała powieścią.
- Z tego, co wiem, nie należy pan do żadnej organizacji.
- Ani jakiejkolwiek koterii literackiej. Z Solidarności też się wypisałem.
- A ks. Jankowski nie wypisał pana z Kościoła?
- Wypisał. Powiedział, że jestem ohydnym Żydem, który szkodzi Polsce i powinienem wyjechać z kraju. Trudno, żebym przejmował się takimi opiniami, skoro moja rodzina mieszka tu od ponad 300 lat.
- O pańskich bliskich można przeczytać w "Mercedesie-Benz", w "Weiserze Dawidku", więc skąd zapewnienia w którymś z wywiadów, że przeżycia literackich bohaterów nie mają nic wspólnego z panem?
- Chodzi o portrety wewnętrzne. Moje ego, moje problemy nie są tym, o czym chciałbym szeroko opowiadać. Czytelnik zasługuje na ciekawsze historie. Czasami tylko, gdzieś z tyłu, w tle, na wzór holenderskich mistrzów malarstwa nakreślam autoportret.
- Wśród licznych nagród, w tym Kościelskich, największe wrażenie zrobiło na mnie wyróżnienie w postaci egzemplarza "Weisera Dawidka". Był tak sfatygowany, pozaginany, popodkreślany, że musiał cieszyć się ogromnym wzięciem.
- Bardzo się cieszę. To rzeczywiście największa zapłata za moją pracę. I niebywałe wsparcie.
- Skoro o honorariach: za tomik wierszy otrzymał pan zaledwie butelkę whisky.
- Za to jakiej! Postawiłem warunek, że ma być co najmniej dziesięcioletnia i dwulitrowa.
- Za przeproszeniem - jest pan w ciąży?
- Jak najbardziej. Wracam do powieści, której fragmenty drukowałem w emigracyjnych pismach, "Piękna Gretchen"; jej odpryskiem jest opowiadanie "Przeprowadzka". Zarzuciłem napisane rozdziały, zbyt wiele mi się w nich nie podobało, i piszę na nowo. Powiem tylko, że chodzi o niezwykłą historię z pewną tajemnicą, która mnie pociąga zarówno jako pisarza, jak i człowieka.
- Jeśli wierzyć wcześniejszym zapewnieniom, na emeryturze napisze pan powieść awanturniczą, osadzoną w XVI lub XVII wieku.
- Na pewno nie dożyję do emerytury. Cygara palę, whisky piję, nie jestem szczególnym rozpustnikiem, ale od kobiet się też nie odżegnuję.
- Z drugiej strony - jeździ pan na rowerze...
- I to dużo. Poza tym żegluję, prawie codziennie chodzę na bardzo długie nadmorskie spacery.
- Mówią, że Huelle to archeolog Gdańska. Współczesne i stare miasto zna na wylot.
- Cóż w tym dziwnego? Gdańsk to moje życie. Mam 52 lata i od urodzenia jestem z tym miastem symbiotycznie związany, jak kto inny z Opolem. Jestem u was pierwszy raz: bardzo mi się podoba, bardzo - stare miasto, rzeka, bulwary. Jest piękne, europejskie. Poczułem szczególną chemię i gdybym tu mieszkał, używałbym jego przestrzeni tak, jak używam wielokolorowej przestrzeni Trójmiasta.
- Jako jego piewca ma pan konkurenta po drugiej stronie Odry...
- Zupełnie się tym nie przejmuję. Günter Grass odwiedził mnie kiedyś w domu. Nagraliśmy debatę na magnetofon, wypiliśmy po kieliszku polskiej wódki, która szczególnie mu smakuje. Pokazywałem stare mapy Gdańska, a mój wybitny kolega poklepał mnie po ramieniu i powiedział: "Nie przejmuj się tym, co o tobie piszą, że jesteś takim małym Grassem. Popatrz na mapę: Tu jest dolny Wrzeszcz, a tu górny. Ja piszę o dolnym, a ty jesteś od górnego".**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska