Rafał Niziołek - chwila w sparingu jako preludium do stałego związku z Opolszczyzną [WYWIAD]

Wiktor Gumiński
Wiktor Gumiński
Rafał Niziołek (nr 5) przez całą seniorską karierę występował tylko w dwóch klubach: MKS-ie Kluczbork oraz Odrze Opole.
Rafał Niziołek (nr 5) przez całą seniorską karierę występował tylko w dwóch klubach: MKS-ie Kluczbork oraz Odrze Opole. Wiktor Gumiński
Niespełna 45 minut w meczu kontrolnym wystarczyło do tego, by włodarze MKS-u Kluczbork podjęli w 2008 roku decyzję o jego zakontraktowaniu. Po dziewięciu latach, kiedy był już legendą tego klubu, przeniósł się do Odry Opole, której piłkarzem jest do dziś. O kulisach swojej wierności Opolszczyźnie opowiada nam Rafał Niziołek.

Czujesz się piłkarzem spełnionym?
Nie, ponieważ ani razu nie wystąpiłem w ekstraklasie. Co prawda mam na koncie bodaj 14 sezonów rozegranych na szczeblu centralnym, więc jak na to, gdzie grałem i trenowałem osiągnąłem w sumie całkiem sporo. Występy w najwyższej klasie rozgrywkowej to jednak mój niezrealizowany cel i z każdym kolejnym rokiem będzie o to coraz trudniej.

Miałeś jakąś propozycję, którą kiedyś odrzuciłeś i teraz tego żałujesz?
Konkretnych ofert zmiany klubu miałem bardzo mało. Mocniej interesowały się mną Zagłębie Sosnowiec i Chrobry Głogów, które jednak nie grały w wyższej klasie rozgrywkowej niż zespół, w którym wówczas występowałem. Słyszałem sporo historii na swój temat, że nie chciałem odejść m.in. z powodów rodzinnych czy bliskich związków z Kluczborkiem, w którym do tej pory mieszkam. Tak naprawdę w głównej mierze wynikało to jednak z braku bardzo atrakcyjnych propozycji. Gdyby zgłosił się do mnie klub z ekstraklasy, nawet bym się nie zastanawiał, tylko skorzystał z oferty. Taka szansa trafia się bowiem raz, maksymalnie dwa razy w życiu. W moim przypadku nie pojawiła się ani razu.

Czyli ten „futbolowy romantyzm”, w postaci przywiązania przez całą karierę do tak niewielkiej liczby klubów, był niejako wymuszony?
Wychodzę też z założenia, że jak zawodnik ma stabilizację, to generalnie działa na jego plus, zwiększa pewność siebie. Częsta zmiana pracodawców oznacza konieczność ciągłej walki o swoje i czasami prowadzi do tego, że zawodnik nie potrafi złapać stabilnej formy. Gdybym chciał, mogłem równie dobrze nie podpisywać nowego kontraktu i czekać, co się wydarzy na rynku transferowym. Zapewne ktoś by się po mnie zgłosił, ale teraz nie sposób powiedzieć, czy dzięki temu stałbym się lepszym graczem. Napływające do mnie oferty nie zachęcały mnie jednak do tego, by spróbować gry poza Opolszczyzną.

Dobrze pamiętasz okoliczności, w jakich trafiłeś w 2008 roku do MKS-u?
Tak, dość dokładnie. Skończyłem akurat naukę w klasie sportowej w liceum w Legnicy, którą łączyłem z treningami w Miedzi. Występowałem tam jednak jedynie w drugiej drużynie bądź w juniorach. Trenowałem z pierwszym zespołem, ale nigdy nie dostałem w nim prawdziwej szansy, więc uznałem, że czas zmienić środowisko. Nie pamiętam w sumie, czemu na testy trafiłem akurat do MKS-u, ale spodobałem się tam bardzo szybko. W sparingu, na podstawie którego mnie zakontraktowano nie zagrałem nawet 45 minut, tylko bodajże 25 lub 30. Nie okrasiłem tego występu ani golem, ani asystą. Przekonałem do siebie trenerów kilkoma technicznymi zagraniami i tak trafiłem do zespołu, który wówczas nie dokonywał zbyt wielu zmian w składzie.

Jesteś powszechnie kojarzony z grą w środku pola. Tymczasem w MKS-ie nie zawsze występowałeś w tej strefie boiska.
We wspomnianym sparingu, który zadecydował o moim zakontraktowaniu, grałem na środku, ale przyszedł sezon i zostałem przestawiony na … prawą pomoc. Wraz z występującym wtedy również na prawej flance Wojciechem Hoberem byliśmy młodzieżowcami i może taki ruch wynikał z tego, by panowała między nami większa rywalizacja. Na prawym boku spędziłem bodaj dwa pierwsze lata w MKS-ie. Potem jednak trener Grzegorz Kowalski przywrócił mnie do środka i tak już zostało. Od małego lepiej czułem się i występowałem w centrum boiska, najchętniej w roli klasycznej „ósemki”. Jako młody zawodnik wiedziałem jednak, że muszę powalczyć o swoje i nie robiłem problemów, kiedy trenerzy wystawiali mnie na boku.

Z MKS-em dwukrotnie wszedłeś z 2 do 1 ligi. Który awans wspominasz dziś mocniej?
Lepiej smakował mi ten drugi, zdobyty w sezonie 2014/15. Dlatego, że wtedy byłem już pierwszoplanową postacią drużyny i naprawdę dużo spoczywało na moich barkach. W przypadku pierwszego awansu (sezon 2008/09 – red.) mój udział był natomiast połowiczny, bo z Wojtkiem Hoberem graliśmy wtedy generalnie na zmianę. Również go jednak dobrze pamiętam, bo miał on miejsce w moim pierwszym sezonie na szczeblu centralnym.

Najlepszego piłkarza, z którym grałeś w jednej drużynie, też spotkałeś w MKS-ie?
Na pewno Waldemar Sobota był jednym z nich. Jako że spotkałem się z nim na początku mojego pobytu w klubie z Kluczborka, wtedy nie przywiązywałem tak mocno uwagi do tego, że ma aż tak duże umiejętności. Jednak już wtedy gołym okiem było widać, iż robił różnicę na boisku. A w późniejszych czasach? Każdy w Odrze Opole widział duży potencjał w Jakubie Moderze, ale w sezonie 2018/19 nikt nie przewidywał, że jego rozwój będzie postępował aż tak szybko, jak to później nastąpiło.

To Sobota czy Moder?
Porównując etapy, podczas których grałem z jednym i drugim, to Waldek dawał drużynie nieco więcej. Był on wtedy czołową postacią MKS-u, strzelał dużo bramek i śmiało można rzec, że po prostu „ciągnął” zespół. Po Kubie było widać duże umiejętności, ale w Odrze nie był on jakoś niesamowicie wyróżniającą się postacią. Czasy się jednak zmieniły, teraz młodzież ma dużo łatwiej niż kiedyś. Młodzieżowcy są obecnie bardzo mocno poszukiwani i to w dużej mierze sprawiło, że Kuba już w tak młodym wieku przebił się w Brighton Hove&Albion, czyli klubie z takiego szczebla, na którym Waldek nigdy nie wystąpił.

Trudno było ci podjąć decyzję o przejściu z MKS-u do Odry w 2017 roku?
Dochodziły do mnie głosy kibiców, że jeśli odchodzę, to wszędzie, tylko nie do Odry. Z czasem jednak one ustały, a kibice z Kluczborka zaczęli nawet pojawiać się na meczach w Opolu. W moim przypadku był to w pełni świadomy wybór. Wcześniej od dłuższego czasu byłem w kontakcie z dyrektorem Ireneuszem Gitlarem, a telefon od ówczesnego prezesa Odry Karola Wójcika utwierdził mnie w przekonaniu, że są mocno zdeterminowani, by mnie pozyskać. Opolski klub przedstawił mi dużo konkretów oraz ciekawą perspektywę rozwoju. Kolejne cele małymi krokami są w nim spełniane, więc na pewno nie żałuję podjętej pięć lat temu decyzji.

A jak się czułeś z tym, że przychodząc do Odry musiałeś nieco ustąpić, jeśli chodzi o wykonywanie stałych fragmentów gry?
Zdawałem sobie sprawę, że w Odrze jest pod tym względem określona hierarchia i musiałem stopniowo udowodnić swoją jakość, jeżeli chciałem ją nieco zmienić. Nie ma co ukrywać, że w klubie z Opola było też więcej zawodników lepiej wykonujących rzuty wolne i karne niż w MKS-ie. Nie miałem z tym jednak żadnych problemów. Zawsze patrzyłem wyłącznie na dobro drużyny i nigdy nie obraziłem się, że ktoś inny, a nie ja wykonał dany stały fragment.

Który więc jesteś teraz w kolejce do strzelania karnego?
Zależy od tego, kto w danym meczu gra w wyjściowym składzie. Zazwyczaj mamy wytypowanych po 2-3 zawodników do wykonywania karnych i wolnych. Jest wśród nich ustalona hierarchia. Jeżeli „jedynka” nie czuje się na siłach, pierwszeństwo ma „dwójka” i na końcu „trójka”. Dogadujemy się w tym gronie już na boisku i nie mamy z tym problemów.

Cieszyłeś się niemal „żelaznym” zdrowiem, aż nagle w wieku 30 lat zerwałeś więzadła krzyżowe. Jakie były pierwsze myśli, które przemknęły ci wtedy przez głowę?
Był to cios, ale od razu wiedziałem, że nie mam innego wyjścia jak tylko się po nim podnieść. Chcąc dalej grać w piłkę przynajmniej 1-ligowym szczeblu, wiedziałem, że muszę solidnie przyłożyć się do rehabilitacji. Cieszę się, że spotkałem na swojej drodze doktora Mateusza Dłutowskiego. On sam trzykrotnie borykał się z podobnym urazem i umiejętnie poprowadził mnie do odzyskania pewnej sprawności. Nie było łatwo, bo wcześniej praktycznie nie doznawałem kontuzji, a po zerwaniu więzadeł nagle miałem bodaj 360 dni przerwy od występów w Fortuna 1 Lidze.

Doktor Dłutowski mówił nam, że podczas rehabilitacji nigdy nie widział tak zdeterminowanego zawodnika jak ty.
Może przez to, że doznając tego urazu byłem już dojrzałym zawodnikiem. Inaczej się podchodzi do życia i gry w piłkę w wieku 30 lat niż na początku kariery. Im bliżej było końca rehabilitacji, tym bardziej mnie ciągnęło na boisko. Były momenty, w których się zastanawiałem: czemu nie mogę już wejść w trening, czemu w sparingu dostałem tylko 10 minut? Cały czas byłem jednak starannie pilnowany i prowadzony. Właśnie dzięki temu teraz z moim zdrowiem wszystko jest porządku i od momentu wyleczenia więzadeł znów nie przytrafiają mi się praktycznie żadne urazy.

Warto wiedzieć, że ze sportem związana jest też twoja żona Magdalena.
Żona ogólnie jest psychologiem, ale rzeczywiście skończyła podyplomowe studia z wychowania fizycznego i ma licencję trenerską UEFA B. Kiedyś w Kluczborku, za czasów trenera Kowalskiego, były stworzone warunki do zrobienia tej licencji i razem ją uzyskaliśmy. Potem wspólnie trenowaliśmy dzieci w MKS-ie, ale wszystko się skończyło, jak żona urodziła pierwszą córkę.

I tak oto nasuwa się luźne porównanie waszej pary do Anny i Roberta Lewandowskich.
Też kiedyś sobie w ten sposób żartowaliśmy. Tak jak Anna i Robert, oboje jesteśmy związani ze sportem. Tak jak oni, mamy też dwie córki. Są więc podobieństwa, ale skali umiejętności moich i Roberta nawet nie wypada porównywać. Znamy się, ale tylko z telewizji (śmiech).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Pomeczowe wypowiedzi po meczu Włókniarz - Sparta

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska