Ryszard Zembaczyński: Mogę, nie muszę

Ryszard Rudnik
Ryszard Rudnik
Ryszard Zembaczyński
Ryszard Zembaczyński Paweł Stauffer
Rozmowa z Ryszardem Zembaczyńskim, prezydentem Opola.

- Panie prezydencie, czy pan się zmienił?
- Ciekawe pytanie, bo jak wiadomo, w tej chwili całkiem normalnie funkcjonuję z delikatną pomocą instalacji DBS. To jest taki system wspomagania neurologicznego. Jestem szczęśliwcem, bo mam zamontowaną jedną z dwunastu takich instalacji, które wszczepiono w Polsce w ubiegłym roku. A właściwie dwie takie instalacje, bo jedna stymuluje moją prawą stronę, a druga lewą. Oczywiście ten DBS można regulować, co robi doświadczony lekarz. Jestem raczej wyciszony, wreszcie po wielu latach sypiam normalnie. Czuję się tak dobrze, że aż się boję cieszyć. Więc wydaje mi się, że w ogóle się nie zmieniłem.

- Gdy pytałem o zmianę, miałem raczej na myśli życiową perspektywę, przenicowanie hierarchii wartości. Ciężka choroba w jakimś tam stopniu jednak zmienia człowieka.
- Wiadomo, że ta choroba była okazją do innego spojrzenia na otaczający świat. Dlatego teraz cieszę się każdą dobrą chwilą. Doceniłem też to, że dzieci są teraz w Opolu, mieszkają niedaleko, możemy częściej ze sobą przebywać. Gdy człowiek jest pochłonięty pracą, jak ja przez lata, jest to przeważnie kosztem rodziny. Teraz, po wielu latach, miałem czas na porządki w rodzinnych dokumentach i odnalazłem obszerny opis historii wcześniejszych pokoleń sporządzony przez mojego pradziadka, inżyniera Mariana Lorentskiego. Początek opisanych tam faktów to rok 1785. Okres, kiedy jestem na zwolnieniu, zaowocował również dostrzeżeniem, że na Metalchemie jest potrzeba podwyższenia standardu dróg i ulic oraz przybliżenia przystanków MZK do zakładów. Krok po kroku będziemy ten projekt realizowali.

- I to jest pana plan na końcówkę kadencji?
- To i 57 różnych spraw, którymi się interesuję. Najważniejsze są inwestycje, które mają w końcowym efekcie przynieść nowe miejsca pracy.

- Ten pana skok do basenu na otwarciu "Wodnej Nuty" stał się symbolem pana metamorfozy.
- Ja wiem, to był impuls chwili. Myślę, że cała opinia publiczna by się śmiała z Opola, jeżelibym tego nie uczynił. Skoczyłem, w ten sposób spopularyzowałem otwarcie pięknego basenu i o to w gruncie rzeczy chodziło.

- No, ale oficjele, gdy tak pan skoczył zza ich pleców, byli lekko zaskoczeni. Zepsuł im pan scenariusz oficjalnej pompy.
- No bo nie dochowali tradycji, że gospodarz do nowo otwartego basenu skacze pierwszy i na galowo. A z tą pompą to różnie bywa, tym razem było nie najlepiej.

- Na mieście mówi się, że Zembaczyński kończy kadencję, z powodu choroby świat mu się przewartościował, jest w momencie, gdy to Platforma bardziej potrzebuje jego niż on Platformy, więc może sobie pozwolić wreszcie na publiczną szczerość i niekonwencjonalne gesty.
- No nie, ludzie którzy tak mówią, to mnie nie znają, bo na szczerość to ja sobie pozwalałem zawsze. Na przykład jako wojewoda, gdy rząd chciał zlikwidować województwo opolskie. I wcześniej, i później. Rzeczywiście uważam, że Platforma powinna krytycznie spojrzeć na niektóre sprawy.

- Na przykład Moszną.
- A tu akurat zostałem przekonany przez nowego marszałka rzetelną argumentacją, wyliczeniem, ile nowych miejsc pracy powstanie w wyniku rozdziału pałacu od sanatorium. Nigdy nie mówię, że zawsze mam rację, potrafię się wycofać, jeśli są solidne argumenty. Ale już w kwestii zagospodarowania Odry powinniśmy zrobić znacznie więcej niż dotychczas. Przemysł Opola i Kędzierzyna-Koźla wymaga natychmiast możliwości spławiania rzeką produkcji. A w tej kwestii u nas nic się nie robi. Tymczasem Wrocław ma do przerobienia na rzece ponad 900 milionów. Musimy sobie również jako partia mówić prawdę, bo tylko prawda nas posunie do przodu.

- To dobra sentencja do dyskusji o sensie opolskiego programu demograficznego. Bardzo pan tę debatę ostatnio zaognił. Ten program mimo wielu debat, spotkań jest po prostu niedopracowany, przypomina zestaw pobożnych życzeń, jego finansowe podstawy to ciągle jakieś ogólniki. Trochę jest tak, że pakiet demograficzny został zagadany.
- Wie pan, to niezwykle skomplikowana kwestia i trudno tu o jednoznaczne recepty. Moim zdaniem pierwszym i najważniejszym ogniwem dla wzrostu populacji na Opolszczyźnie jest zapewnienie pracy dla młodych ludzi. Dlatego cała moja energia idzie i będzie szła w kierunku przyciągnięcia nowych inwestorów. Dzięki temu 1700 miejsc pracy już jest, a powinno być wkrótce kilka następnych inwestycji i kolejne możliwości zatrudnienia. Szykujemy na przykład kampanię promocyjną Opola w USA, która ma nakłaniać amerykański biznes do inwestowania w naszym rejonie. Po prostu dziś rozmowa z młodymi zaczyna się tak: Będę miał pewną pracę, to możemy pogadać o mojej przyszłości w regionie, a jeśli nie, to do widzenia.

- A czy nie lepiej, zamiast konstruować nowe programy demograficzne, oparte na wielu niewiadomych, których efekty, jeżeli będą, to najszybciej za dwadzieścia lat, skupić się raczej na tym, w czym już jesteśmy najlepsi w kraju. Na sprowadzaniu rodaków ze Wschodu. Oni mogą zacząć pracę od zaraz i już mają dzieci.
- Myślę, że trzeba robić i to, i to. Trzeba przyciągać emigrantów, ale również jak najwięcej fachowców z całej Polski. U nas rysuje się nowy problem: jest bezrobocie, a jednocześnie nie ma ludzi do pracy w wielu specjalistycznych profesjach. Wykształceni ludzie stąd uciekają.

- A pan się dziwi? Co ich tu czeka: umowa śmieciowa, minimalna pensja, za którą od biedy można przeżyć na emeryturze, ale nie gdy człowiek organizuje sobie dorosłe życie.
- Myślę, że i to się powoli zmieni, Polska zacznie zyskiwać, jako dobre miejsce na ziemi, ze względu na komfort życia. Powoli rosną utrudnienia dla polskich emigrantów na Zachodzie, są tam coraz gorzej widziani. I w perspektywie nastąpi fala powrotów. Mam przyjaciela w Hiszpanii, który już dziś mi mówi, że jako emigrant, od 30 lat, jest tam obywatelem piątej kategorii. W dłuższej perspektywie dla wielu taki stan jest nie do wytrzymania.

- Wróćmy na opolskie podwórko. Skoro sprawa kandydatury PO na prezydenta Opola jest podobno otwarta, to dlaczego wypchnęliście z partii i urzędu wiceprezydenta Wiśniewskiego?
- Ta sprawa ma swoje korzenie w poprzedniej kadencji, gdy radni wygrywali wybory jako kandydaci Platformy, a potem przechodzili do innych ugrupowań. To było ciężkie doświadczenie. Co prawda zawsze jakoś radziłem sobie z tym, lepiąc większość, ale w następnej kadencji na taką powtórkę z rozrywki nie można się było zgodzić. Cały czas byliśmy o włos od katastrofy. Sytuacja, kiedy prezydent jest z innej opcji, a większość w radzie z innej, właściwie uniemożliwia racjonalne kierowanie miastem. Spójrzmy, co się teraz dzieje w Kędzierzynie-Koźlu. Dlatego Arkadiusz Wiśniewski nie mógł liczyć, że udowodniona próba werbunku dwóch radnych do innego klubu ujdzie mu płazem.

- Pewnie by tego nie zrobił, gdyby rzeczywiście, tak jak twierdzicie, kwestia kandydatury Platformy na prezydenta była otwarta. W końcu on nie marzył o niczym innym, tylko by kandydować pod waszym szyldem.
- Zaufanie zawsze buduje się przez wzajemne kontakty. Pan Wiśniewski rzadko bywał na posiedzeniach naszych partyjnych struktur, słabo się angażował w życie partyjne. W efekcie między nim a radnymi PO wyrastał mur, no i to zaowocowało wzajemną nieufnością. Sam sobie na nikłe poparcie Platformy zapracował.

- A może Wiśniewskiego koledzy utrącili, bo po prostu na ich tle był za dobry?
- Myślę, że wszystkim zależy na tym, by wybór kandydata na prezydenta był jak najlepszy. Mnie też na tym zależy, by był nawet lepszy ode mnie. Boleję, że stało się, jak się stało, niestety w polityce cena za błędy jest właśnie taka.

- Dlaczego Platforma nie wyznaczy prezydenckiej nominacji w Opolu teraz, tylko zrobi to dopiero w maju, po wyborach do Parlamentu Europejskiego?
- To można tylko skojarzyć z faktem, że nie wiemy, czy Danuta Jazłowiecka zostanie europarlamentarzystką, czy też będzie kandydatką na prezydenta Opola. Ale to nie jest mój pogląd, tylko odpowiedź na pana pytanie. Nie potwierdzam, nie zaprzeczam, nie wiem.

- Mówi się, że to właśnie Danuta Jazłowiecka jest pana faworytką. A ze względu na pana pozycję w partii i mieście będzie ważne, kogo pan zarekomenduje albo i nie.
- To nie ja będę wskazywał kandydata, tylko zrobią to odpowiednie struktury partyjne, w tym wypadku rada powiatu, potem wyższe władze, na przewodniczącym Donaldzie Tusku kończąc. Jeśli Danuta Jazłowiecka wygra wybory do europarlamentu, to będzie wielki sukces całego regionu. Ale to nie będzie łatwa sprawa. Być może dlatego niektórzy uważają, że powinniśmy poczekać ze wskazaniem mojego następcy do maja. Poza tym taki kandydat musi mieć program. Na razie jeszcze nie słyszałem, by któryś z aplikantów na to stanowisko taki program miał.

- Bo żaden z kandydatów nie chce się spalić i wyjść przed szereg.
- Możliwe.

- Możliwe jest również to, że po raz pierwszy od lat jako Platformie widmo porażki w Opolu zaczyna zaglądać wam w oczy. Zaczęliście się z nią liczyć.
- Możemy przegrać, przecież wybory to zawsze jest niewiadoma. Natomiast ostatnie badania sondażowe, jakie znam, pokazały, że Platforma ma 40-procentowe poparcie wśród Opolan. Zrealizowaliśmy w czasie 3 kadencji w mieście ponad 200 inwestycji, więc myślę, że argumenty mamy. Teraz jest pytanie, czy mamy też lidera, który te argumenty skonsumuje i zgarnie zwycięską pulę.

- A macie?
- Myślę, że tak, tylko jeszcze pewne warunki muszą zostać spełnione.

- Jakie?
- To są nasze wewnętrzne sprawy, ale ogólnie lider musi być suwerenem, a nie zakładnikiem żadnej z grup.

- Czyli widzi pan takie zagrożenie.
- Hmmm. Odpowiem tak: ja miałem zawsze dużą autonomię, którą mi gwarantował poseł Korzeniowski. W dużym stopniu wynikało to z mojej pozycji w Platformie, byłem w regionie jednym z jej założycieli. Widzę i o tym przekonuję wszystkich kolegów, że podobną niezależność musi mieć mój następca. Bo to jest warunek konieczny, by nie tylko on, ale i ugrupowanie odniosło sukces.

- Dlaczego kandydat Platformy na prezydenta będzie lepszy od kandydata SLD?
- Po pierwsze dlatego, że większość mandatów w nowej radzie miasta na pewno będzie należała do Platformy, a nie mając poparcia rady, prezydent nie może skutecznie rządzić. Po drugie - SLD nie ma kandydata, który ma doświadczenie w sprawach leżących w kompetencjach prezydenta miasta.

- A musi mieć? Tomasz Garbowski może dobrać sobie odpowiednich współpracowników.
- Moim zdaniem musiałby. Na rządzeniu miastem trzeba się dobrze znać.

- Ale gdy pan przychodził na pierwszą kadencję, też specem od miasta nie był.
- O, przepraszam, gdy przychodziłem, miałem uprawnienia budowlane, dziesięć lat doświadczenia w biurze projektów, doświadczenie w planowaniu przestrzennym, ponieważ pracowałem przy kilku takich projektach, w tym przy programie Opole 2030. Projektowałem masę obiektów infrastruktury komunalnej, już nie mówiąc o moim doświadczeniu administracyjnym, jako były szef urzędu wojewódzkiego.

- W toczącej się już kampanii wyborczej, choć jeszcze bez własnego kandydata, przypominacie lewicy korupcyjną aferę z jej dwoma byłymi prezydentami.
- Bo pamięć o tym musi być.

- Ale tam są już inni ludzie.
- No nie wiem, jedni inni, drudzy jednak dokładnie ci sami.

- A może to nie jest memento dla wyborców, tylko po prostu oznaka waszej bezradności? Odwołanie do historii z braku lepszych argumentów?
- Raz powiedziane, zostało przypomniane i tyle na ten temat. Sygnał, którego dalej nie będziemy eksploatować. To na pewno nie jest element naszej kampanii.

- Z jednej strony tamta afera niosła pana do zwycięstwa, ale też swoje jako prezydent pan od niej wycierpiał.
- Ja też, ale miasto przede wszystkim. W pierwszej kadencji na pewno strach w urzędzie jakiś był przed tak otwartą obsługą klientów biznesowych, jaką teraz realizujemy. Ludzie bali się przekazywać jakiekolwiek informacje, bo myśleli, że to będzie zakwalifikowane jako zdrada interesów miejskich. Trzeba było im długo tłumaczyć, że informacja o mieście jest informacją publiczną. Ale znacznie gorsze było to, że Pogan i jego następca, o których wszyscy czytali, choćby w waszych artykułach o "Dobrych Domach", tak skutecznie wystraszyli wtedy inwestorów, że przez kilka lat w ogóle nikt z nich do Opola nie przychodził.

- Teraz z kolei to przedstawiciel lewicy wietrzy aferę. Dlaczego pan chce sprywatyzować Energetykę Cieplną Opolszczyzny?
- Dlatego, że majątek ECO w dużej mierze nie leży na terytorium Opola, a nawet województwa opolskiego, ale w ośmiu innych województwach. Po drugie - uważam, że mając wpływy ze sprzedaży tych udziałów jako tzw. kapitał własny w połączeniu z kredytami i dotacjami unijnymi możemy dla Opola zrobić dużo więcej, niż gdybyśmy tych pieniędzy nie mieli i jako udziałowcy liczyli jedynie na coroczne odpisy z zysku ECO. Na które zresztą nie ma żadnych gwarancji. Poza tym ja nie muszę, ja mogę sprzedać. Inwestorzy wiedzą, że możemy wycofać się z transakcji na każdym jej etapie, i to bez żadnych kosztów. Jeżeli interes będzie murowany, to sprzedamy, a jeżeli nie, to nie. Czternaście podmiotów z całego kraju złożyło wnioski o specyfikację, załóżmy, że połowa z nich złoży oferty, z tego wybierzemy trzy. Ciągle mamy duże możliwości negocjacyjne. Jeszcze raz podkreślam: nic na siłę.

- Opozycja zarzuca panu, że na finiszu kadencji nie podejmuje się takich strategicznych decyzji.
- No tak, ale myśmy nie zajęli się sprzedażą ECO wczoraj. Procedura trwa od wielu miesięcy, najpierw wybraliśmy firmę, która zajęła się procesem przygotowania procedury i wyceną. Żeby to było zrobione solidnie, musiało trwać, a że trwało to tak długo, że zbiegło się z wyborami, no to trudno. Poza tym, przecież ja tych pieniędzy nie zabiorę ze sobą, one zostaną w miejskiej kasie do dyspozycji mojego następcy. Chciałem też przypomnieć, że do prywatyzacji ECO podchodzimy drugi raz. Po raz pierwszy kilka lat temu. Nadszedł jednak kryzys światowy, wiedzieliśmy, że możemy tylko stracić, więc wycofaliśmy się z pomysłu. Wróciliśmy do niego, gdy wróciła koniunktura. Naprawdę to nieuczciwe, by nas w kwestii ECO oskarżać o złe intencje.

- Co w Opolu zostanie po prezydencie Zembaczyńskim?
- Ooo, wielkie zasoby budynków przekazanych uczelniom, nowy budynek biblioteki, nowy zespół budynków Teatru Lalki i Aktora czy nowy amfiteatr wraz z muzeum polskiej piosenki. Powstała cała nowa dzielnica handlowo- przemysłowa, która obejmuje Centrum Kongresowo-Wystawiennicze, park naukowo-technologiczny i nowe fabryki. Dużo trzeba będzie napisać, jeśli ktoś chciałby powiedzieć prawdę, co zostało po tych moich trzech kadencjach.

- A ma pan już pomysł na emeryta Ryszarda Zembaczyńskiego?
- Przypomnę sobie, że mam rodzinę. Ja ciągle jeszcze jestem twórczy i trudno będzie mi to zmienić.

- A co z polityką?
- W wieku 66 lat trzeba już sobie powiedzieć pas, idzie nowe pokolenie. Pewnie będę bacznym obserwatorem, komentatorem rzeczywistości, chętnie podzielę się swoimi przemyśleniami na blogu, może jakieś wykłady, spotkania.

- Czyli Ryszard Zembaczyński ma dość aktywnej polityki, ale rezerwuje dla siebie status jej krytycznego recenzenta.
- Dokładnie tak, przy czym przez całe życie nigdy nie byłem pracownikiem politycznego aparatu, zawsze żyłem z pracy rąk i ani jednego dnia z polityki. Uważam, że w polityce ciągle za mało mówimy sobie prawdy i pewnie nie będę jedyny, który będzie ją głosił. Kiedyś byłem na dużym platformianym konwencie, wokół mnóstwo ludzi. Patrzyłem po twarzach i zastanawiałem się, czy jest w tym gronie 400 uczciwych ludzi. Teoretycy przedmiotu twierdzą, że by partia skutecznie mogła rządzić krajem, przynajmniej tyle uczciwych osób musi ją na różnych szczeblach reprezentować.

- A w Platformie tylu jest?
- Sądzę, że tak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska