Serduszka dwa, czyli naszo śląsko biesiado

Fot. daniel Polak
Miriam Elbin ma 2,5 roczku. To jedna z najmłodszych fanek śląskiej biesiady. Na koncerty jeździ z rodzicami. Tańczy na rękach mamy!
Miriam Elbin ma 2,5 roczku. To jedna z najmłodszych fanek śląskiej biesiady. Na koncerty jeździ z rodzicami. Tańczy na rękach mamy! Fot. daniel Polak
Najlepszo jest do tańczenio, śpiewanio i sprzątanio - szmaty do kurzu ino furczą, jak grają Dwa Fyniki czy Klaudia Chwołka. A ten, kto gołda, że to obciachowo muzyka, zna pewnie każdo piosenka i śpiewa se po cichu.

"Żoneczka" - Duet Karo

"Żoneczka" - Duet Karo

Wczoraj do dom przyszoł żeś na bani
W tym tygniu to jest przecież czeci roz
I zobacz jaki mosz czerwony nos
Żonko, to wiencej mi się już nie zdorzy
Chyba że kamrat z wojska spotko mnie
Przy piwku śpiwać nom się chce!
A joł ci powiedziała, że mosz od jutra szlaban
Jak nie zaś nudelkula pójdzie w ruch
I jak się wytłumaczysz, co teroz powiesz mi?

Ref: Żonko, żoneczko, tyś moje kochanie
Żonko żoneczko, tyś nojważniejszo jest. X2

Dzisiaj jak przyjdziesz do dom zaś na bani
Na sieni w nocy Józef będziesz społ
I ciężko głowa jutro będziesz miał
Żonko, ty zowsze racje mosz na pewno
Chyba że kamrat z wojska spotko mnie
Przy piwku śpiwać nom się chce!
Itd…

- Bo jak przychodzi do zabawy, to się okazuje, że nasze śląskie szlagry są dużo lepsze od tych szarpidrutów, które słychać na co dzień w radiu - mówią Hanna Kozos i Janusz Salamonik z Opola. - Od dwóch lat jeździmy do pracy w Holandii, mieszkamy tam w domu z młodymi Polakami. Na początku, jak słyszeli u nas biesiadę, to się śmiali. Ale jak zrobili jedną czy drugą imprezę, to przyszli pożyczyć nagrania. Przy szlagrach zabawa była najlepsza!

- Płyt z taką muzyką mamy tam ze sobą sporo - dodaje Janusz. - Słuchamy jej po pracy i zawsze w aucie. Pachnie nam wtedy Polską i domem.

Śląski dancing to jest to
Hanna i Janusz, jak tylko zjeżdżają do Polski na kilka dni, przynajmniej raz albo dwa idą potańczyć. Najchętniej tam, gdzie grają dancingi "po naszymu".

- A to i tak nic. Jak byliśmy w Polsce na stałe, to bywało, że i 3-4 razy w tygodniu gdzieś się szło - wspominają. - Do Ciny, Stodoły albo Czardasza w Opolu, na koncert "Serduszka dwa", jak się jeszcze odbywały w Okrąglaku. A w letnie weekendy po prostu wsiadaliśmy w samochód i jechaliśmy poza Opole. Jeśli po drodze trafialiśmy na festyn, to na kilka godzin się zatrzymywaliśmy.

- Jak ja dawałam radę, żeby się bawić do północy albo i dłużej, a potem na piątą iść do pracy - nie wiem… - śmieje się dziś pani Hania.

W ostatni weekend byli w kędzierzyńskiej hali Azoty na koncercie "Przeboje opolskiego koncertu życzeń". Posłuchać śląskiej biesiady na żywo, zobaczyć wykonawców, których czasem słuchają. Aż tak wielkich tłumów się nie spodziewali (w hali było ok. 1,5 tys. ludzi), choć wiedzieli, że szlagrów słucha więcej ludzi, niż się do tego przyznaje.

- Wszystko było fajnie, tylko szkoda, że nikt tam nie tańczył. No i stołów nie było, jak na biesiadę przystało - mówią. - Przy nich ludzie by się luźniej poczuli i choć na siedząco pobujali.

Oboje mają szczególny sentyment do tej muzyki. Przy niej kilka lat temu narodziła się ich miłość. Poznali się na dancingu, a na poważnie zaczęło się od tańca.

- To była chyba piosenka "Czerwona róża, symbol miłości" - zastanawia się Janusz Salamonik. - Zgraliśmy się wtedy w tańcu, a potem w życiu. Dlatego pewnie teraz tak lubimy razem bywać na potańcówkach. No a pierwsze wspólne wyjście na randkę to był wypad na opolskie "Serduszka dwa". Jeszcze wtedy mieszkałem w Głuchołazach. Hania mnie zaprosiła do Opola i okazało się, że ma bilety na ten koncert.

"To je to" Kapela Biesiadna Wnuki

Hanna Kozos i Janusz Salamonik z Opola poznali się 4 lata temu na dancingu, gdzie grali również śląskie szlagry. Najpierw zgrali się w tańcu, potem w
Hanna Kozos i Janusz Salamonik z Opola poznali się 4 lata temu na dancingu, gdzie grali również śląskie szlagry. Najpierw zgrali się w tańcu, potem w życiu. – Dlatego teraz tak lubimy się razem bawić – kwitują. Fot. Daniel Polak

Miriam Elbin ma 2,5 roczku. To jedna z najmłodszych fanek śląskiej biesiady. Na koncerty jeździ z rodzicami. Tańczy na rękach mamy!
(fot. Fot. daniel Polak)

"To je to" Kapela Biesiadna Wnuki

Ida z szychty, kamrat woło: choć na beer
Lecz dwa razy tego pedzioć nie dom się
Bo z kamratem piwko lepsze
W szynku letko podwędzone
Pianka na plac z kufla kopie
To je to!

Ref: Zimne piwko po robocie to je to!
Ida do dom, baba
ciepło, to mi gro
Bo odwrotnie być nie może
Nie pomoże Święty Boże
Baba ciepło, piwko zimne to je raj!

Jeszcze żyć się chce
Na niedzielnej imprezie w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie wystąpili m.in. Duet Karo, Dwa Fyniki, Klaudia Chwołka czy Damian Holecki, byli też Beata i Edward Jasińscy z Dobrzenia Wielkiego. Oboje uwielbiają się bawić przy śląskich szlagrach.

- Dlatego trudno nam tam było w miejscu usiedzieć, choć wszyscy tam siedzieli - śmieją się. - Noga sama chodziła w rytm.

- Mamy już wnuczki - czteroletnią i dwumiesięczną, ale na potańcówce, dancingu czy letnim festynie ze śląskim śpiewaniem bywamy latem przynajmniej raz w tygodniu - opowiada Beata Jasińska. - A i zimy nie przesypiamy. W sobotę, dzień przed koncertem w Azotach, byliśmy w Czardaszu w Opolu.

Na zabawy jeżdżą do Źlinic, Pietni (ale tylko w niedzielę, bo w sobotę jest techno) czy Siołkowic.
- Sami w domu zostaliśmy, dzieci poszły w świat, a nam jeszcze żyć się chce! Co mamy robić? Zamiast siedzieć w domu z nosem w telewizorze jeździmy potańczyć - dodaje Beata.

Za co lubią śląską biesiadę? Za to, że jest łatwa, przyjemna, rytmiczna. Wpada w ucho i jest bardzo pozytywna.

- Jak człowiek jest przybity, to nie ma lepszego lekarstwa niż mądry biesiadny utwór - twierdzi Irena Wenglorz. Na koncert w Azotach przyszła z 5-letnim synem Fabianem i mężem Michaelem. - Większym fanem śląskich piosenek ode mnie jest mąż. Zawsze ogląda TVS. Tym bardziej, że to on jest Ślązak, a ja pochodzę z gór. Ale miłością do niektórych utworów mnie zaraził. Moją ulubioną jest piosenka zespołu Karpowicz Family "Ostro do przodu". Idzie jakoś tak: ostro do przodu idź pełen optymizmu i w siebie wierz, bo tylko wtedy warto żyć, gdy wygrać chcesz. Jak to słyszę, to od razu robi mi się lżej.

- Bo taka muzyka, naszo, śląsko, to lek dla duszy i ciała - zapewnia Józef Bieniek, który - tak jak państwo Wenglorz - od lat jest w Niemczech. - Gdy tylko przyjeżdżam w odwiedziny do mamy do Kamionka pod Kamieniem Śląskim, to jadę gdzieś na taki koncert. Tam, gdzie jest nasza muzyka, muszę być i ja.

Co jemu w biesiadzie śląskiej podoba się najbardziej?
- To, że jak tylko na obczyźnie puści się jakiś utwór z cede, to się odzywa w człowieku stara miłość do rodzinnych stron, taka nostalgia, co w duszy gra - odpowiada.

Łzę wyciśnie, a szmaty ino furczą!
- A jak Damian Holecki, który nie dość, że jest zdolny, to jeszcze przystojny, zaśpiewa o rodzinnym domu i tych, co daleko od niego, to łzy na oczy same się cisną - dodaje Dorota Trepka z Opola. - Wiem co mówię, dwie córki mam w Niemczech… Jedna jest tam już pięć lat, druga wyjechała rok temu. Słucham tych piosenek czasem i za nimi płaczę. Takie są od serca. O miłości, o życiu, o rozłące.

Ale - opolanka szybko otrząsa się z nostalgii- to też najlepsza muzyka do zabawy. Dlatego, choć jest już babcią 18-latka, często chodzi na dancingi, gdzie grają szlagry.

- No i nie ma lepszego kopa do sprzątania, jak biesiadna płyta! - zapewnia. - Jak chce dom na błysk wyczyścić, to puszczam sobie którąś na całą głośność, ile tam w magnetofonie fabryka dała, i wycieram! Szmaty tylko furczą, człowiek jest mocno naładowany. Jak się dobrze rozchodzę, to za jednym zamachem nawet okna pomyję. Robota w rękach mi się pali.

Dla ołmy i wnuczki
Śląskie szlagiery, może dlatego, że swoje, skoczne i "pod nogę" lubią u nas starsi i młodsi.
- Joł ta muzyka po prostu uwielbiom - pieje z zachwytu 79-letnia Hildegarda Szkudlarek z Kędzierzyna-Koźla, która też była na koncercie w Azotach. - I zawszech jest na takich występach, jak grajom. W tym wieku co prawdo już tylko posłuchać przychodza, ale czasem tak jest fajnie, żech by jeszcze potańczyła...

Pani Hildegarda śląskiej muzyki słucha od małego. Ma sporo swoich płyt. - Wnuki mi kupują - mówi. - Wiedzą, że lubiach zwłaszcza te wesołe, takie, żeby się człowiek pocieszyć mógł. Te smutne, miłosne to już nie dlo mnie. Za starach na romantyki.

- To nieprawda, że śląskich szlagierów słuchają same ołmy - protestują 22-letnia Basia Lindner z Głogówka i 25-letni Marek Żywina z Gadzowic k. Głubczyc. - My się też przy nich lubimy bawić - na festynach i zabawach. Co niedziela z rodzicami przy obiedzie słuchamy koncertu życzeń w Radiu Opole, a w tygodniu śląskie piosenki puszczamy z płyt albo internetu.

- Nie dość, że muzyka fajna, bo skoczna, wesoła, to jeszcze rodzice nie marudzą - śmieje się Marek. - Jak słuchamy czegoś innego, to ciągle ochrzaniają, żeby ściszyć albo wyłączyć. Jak puszczamy biesiadę, to wołają, żeby pogłosić!

Czy to obciach w ich wieku słuchać śląskiego disco polo?
- My się obciachowo nie czujemy. Rock czy pop też czasem puszczamy, ale jakoś mniej nam to podchodzi - mówią. - A z tymi, co najgłośniej krzyczą, że to obciachowa muzyka, często bywa tak, że najlepiej znają wszystkie biesiadne piosenki.

- Kiedyś jeden znajomy zaczął się zapierać, żebyśmy w aucie nie puszczali śląskich piosenek - wspomina Marek Żywina. - Ale że jechał naszym samochodem, to musiał słuchać. Po piętnastu minutach śpiewał z nami aż miło!

Ale są i tacy, jak 22-letni Darek z Chróścic. Na koncert w Azotach przyszedł, był na nim kilka godzin, ale sympatii do śląskiej muzyki się wypiera. - Słucha tego moja siostra… Ja wolę Dżem, Myslovitz…. A siedzę tu tylko po to, żeby zobaczyć Damiana Holeckiego. Słyszłem gdzieś jego piosenkę o "Złotych kasztanach" i nawet mi wpadła w ucho… Reszty nie znam - tłumaczył uparcie.

Złotych wanien brak
- Z tym obciachem ze słuchaniem śląskiej muzyki może być tak, jak kiedyś z głosowaniem na Samoobronę - porównuje Norbert Rasch, polityk, ale też wokalista jednego z ulubionych biesiadnych zespołów opolskich - Proskauer Echo. - Niby nikt nie był jej zwolennikiem, a potem się okazało, że do Sejmu weszli. Po takich koncertach, jak ten w Kędzierzynie-Koźlu czy słynnych "Serduszkach" granych kiedyś w Okrąglaku widać, że cała rzesza ludzi tego słucha.

Nie tylko słucha, ale też wykonuje. 19-letnia dziś Klaudia Chwołka ze Śląska "od małego", czyli od 10 lat z górą, śpiewa biesiadne piosenki. Ma już na koncie dwie solowe płyty i nie wyobraża sobie, że mogłaby śpiewać coś innego.

- Może dlatego, że pochodza ze ślonskiego domu, na co dzień gołdam po ślonsku i trudno by mi było śpiewać po polsku - wyjaśnia. - Ale też ciesza się, że mogę kultywować ta ślonska tradycja i promować naszo ślonsko godko.

Dwa lata temu wystąpiła w programie Ewy Drzyzgi "Rozmowy w toku", w odcinku poświęconym młodym gwiazdom. Zaśpiewała tam, a potem tłumaczyła śląskie słówka z piosenki...

- Śpiewałach tam "Na kecioku" - wspomina Klaudia. - No i musiałach wyjaśnić, że ten keciok to karuzela łańcuchowa.

Biesiadnych śląskich zespołów na Opolszczyźnie i Górnym Śląsku jest cała masa. Od czasu, gdy pojawiła się Telewizja Silesia (TVS), nie tylko ich głosy i szlagry, ale i twarze stały się rozpoznawalne. Niektórzy są już tak popularni, jak gwiazdy rocka czy popu, i to nie tylko na Śląsku. Jednym z najpopularniejszych wykonawców jest Damian Holecki, artysta, który w 2008 r. dostał tytuł wykonawcy roku TV Silesia i wylansował przebój roku tej stacji - piosenkę "Złote kasztany". Jego przedostatnia płyta "Po prostu dziękuję" jest już prawie złota.

- To znaczy, że sprzedało się 13-14 tysięcy egzemplarzy krążka - tłumaczy artysta. - To miłe, ale będę się upierał, że statusu gwiazdy nie daje. Bywa, że ludzie faktycznie zaczepiają mnie w sklepie czy na ulicy. Ostatnio w rodzinnych Mysłowicach ktoś mi gratulował piosenek na cmentarzu. Ale paparazzi mi nie grożą - śmieje się.

O finansach gwiazdy muzyki biesiadnej - te mniejsze i większe - rozmawiają niechętnie. Bronią się tajemnicą kontraktów. Nieoficjalnie - kilkuosobowy porządny zespół za godzinny koncert bierze średnio 2-3 tys. zł. Pojedynczy wykonawca inkasuje 500-700 zł.

- Żyć z tego oczywiście można - twierdzi Damian Holecki. - Warto tylko pamiętać, że najpierw trzeba intensywnie popracować i że więcej koncertów gra się latem, a z zarobionych pieniedzy trzeba też przezimować.

Żeby zarobić na cały rok w sezonie, czyli od maja do września, trzeba grywać po 2-3 koncerty tygodniowo.

- O zarobkach mówić nie będę, w każdym razie nie mam złotej wanny ani złotych poręczy schodów - śmieje się wokalista. - Mam zwyczajny dom, a ze złotych rzeczy w nim tylko lutro z pozłacaną ramą kupione za 250 złotych na allegro...

- Tych, którzy żyją z biesiadnego grania, zdecydowanie więcej jest na Górnym Śląsku niż na Opolszczyźnie - kwituje Norbert Rasch. - U nas wiecej jest pasjonatów, takich, którzy koncertują u siebie, w parafii, charytatywnie. W tygodniu pracują, a w weekendy śpiewają.

Biesiada podbija świat
Biesiadni artyści występują dziś nie tylko na Śląsku i Opolszczyźnie. Koncertują też w Poznaniu, na Mazurach, Pomorzu, a coraz częściej również za granicą. Śląskie granie podbija USA, Francję, Niemcy, a nawet Australię. Niesie się za oceany właśnie za pośrednictwem Telewizji Silesia.

- Na przyszły rok na jesień mam zaproszenie do Australii - mówi Damian Holecki. - Dogrywamy teraz szczegóły. Występowaliśmy już dla Polonii we Francji i w Turcji, a ostatnio byliśmy nawet w telewizji "Trwam" ojca Rydzyka. Nie powiem, że ją oglądam, ale odmówić nie wypadało. Poza tym to podobno medium, które daje dużego koncertowego kopa.

Zespół Proskauer Echo z kolei miał w tym roku jechać na turnee do Stanów Zjednoczonych.
- Mieliśmy być w Chicago na Dzień Niepodległości, czyli w lipcu. Cieszyłem się na ten wyjazd jak dziecko, bo to byłaby świetna okazja do zwiedzenia kawałka Stanów - opowiada Norbert Rasch. - Ale niestety zachorował jeden z naszej czwórki - Heniek Lakwa. Może jeszcze będzie okazja. Dobrze, że za oceanem podoba się już nie tylko góralszczyzna, ale też ta śląska, a w naszym przypadku również niemiecka nuta.

Jednak najdziwniejszy koncert, jaki Proskauer Echo dało w ciągu ponad 17 lat grania, odbył się w warszawskim Ursusie.

- To było w latach 90., kiedy temat tworzących się struktur mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie był wciąż gorący - wspomina Norbert Rasch, lider struktur MN. - W dodatku kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że mamy grać dla... polskich kombatantów. A w repertuarze mieliśmy kilka niemieckich piosenek. Byliśmy przerażeni! Spodziewaliśmy się gwizdów, krzyków. Po drugiej piosence wszyscy świetnie się bawili.

Śląska muzyka to również specyficzne stroje - z jednej strony złote albo wyszywane cekinami kolorowe garnitury i kuse sukieneczki, z drugiej - stroje stylizowane na ludowe.

- Bo w tych naszych kostiumach, jak i w muzyce śląskiej, są dwa nurty - folkowy i szlagry - tłumaczy Norbert Rasch. - Wykonawcy szlagrów preferują stroje błyszczące albo kolorowe. My gramy piosenki folkowe, dlatego ubieramy się też w ludowe stylizacje. Kostiumów zebrała się przez te 17 lat pełna szafa. W niektóre, te wcześniejsze, dawno już nie wchodzimy. Lat przybyło i centymetrów w pasie.
Stroje Klaudii Chwołki na występy szyje jej mama.

- A tata wozi mnie na koncerty - mówi dziewczyna. - Bo to moje ślonskie śpiewanie to taka rodzinna sprawa. Jak sama ta muzyka. I pewnie dlatego tu na Śląsku tak ją lubią.

Hanna Kozos i Janusz Salamonik z Opola poznali się 4 lata temu na dancingu, gdzie grali również śląskie szlagry. Najpierw zgrali się w tańcu, potem w życiu. - Dlatego teraz tak lubimy się razem bawić - kwitują.
(fot. Fot. Daniel Polak)

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska