Siła kobieTy. Pani Anna w nagrodę za cierpienia i wyrzeczenia zyskała długie życie

Milena Zatylna
Milena Zatylna
Anna Skarżyńska: - Kiedy odwiedzamy kobiety na oddziale onkologicznym, dajemy im nadzieję i wiarę, że są w stanie zwyciężyć.
Anna Skarżyńska: - Kiedy odwiedzamy kobiety na oddziale onkologicznym, dajemy im nadzieję i wiarę, że są w stanie zwyciężyć. Agencja NTO
Anna Skarżyńska 21 lat temu usłyszała, że ma raka piersi. Miała wówczas 50 lat. W jednej chwili jej świat się zawalił, plany i marzenia runęły jak domek z kart. Ale postanowiła, że się nie da, tak łatwo nie odpuści.

Momentami było bardzo trudno. Anna Skarzyńska musiała przejść agresywną terapię onkologiczną. Cały czas wierzyła, że w nagrodę za cierpienie i wyrzeczenia dostanie jeszcze długie i szczęśliwe życie. I nie zawiodła się. Było warto.

- 21 lat to kawał czasu, ale wspomnienia i emocje są tak żywe, jakby to było niemal wczoraj - mówi Anna Skarżyńska.

Pani Anna zawsze przywiązywała dużą wagę do profilaktyki. Badała się systematycznie i choć nic nie wskazywało na chorobę, kobieca intuicja podpowiadała jej, że coś jest nie tak.

- Nie miałam guza, ale tkankę zmienioną chorobowo. Lekarze uspokajali, że to nie nowotwór, tylko co najwyżej torbiel. Zdecydowałam się zrobić prywatnie w klinice wojskowej biopsję gruboigłową. Kiedy dostałam informację, że po wyniki muszę zgłosić się osobiście, domyśliłam się, że dobrze nie jest. I faktycznie, usłyszałam, że to rak, jeden z najcięższych do wykrycia.

W chwili, kiedy Anna Skarżyńska usłyszała diagnozę, przeżyła szok. Twierdzi, że już później nic nie było tak straszne, jak chwila, kiedy od lekarza dowiedziała się, że jest chora.

- Byłam wówczas w najlepszym momencie życia. Myślałam, że już będę odcinać kupony od szczęścia. Prowadziłam firmę. Miałam dwoje odchowanych dzieci, udane małżeństwo, mnóstwo marzeń i planów na przyszłość. Nagle mój świat się zawalił i wszystko runęło jak domek z kart. Ale po pierwszym szoku i przekonaniu, że to koniec, przyszło postanowienie, że będę walczyć, choćby nie wiem co. Przede wszystkim dla najbliższych.

Rak to nie wyrok, a tylko przewlekła choroba

Pani Anna zaufała bezgranicznie lekarzom i wierzyła, że terapia onkologiczna przyniesie pozytywny skutek.

– Leczenie było bardzo ciężkie i agresywne. Przeszłam całkowitą amputację piersi, miałam usunięte węzły chłonne. Po chemii włosy mi nie wypadły, ale i tak z trudem godziłam się ze zmianą wyglądu, defektami i tym, że nie jestem już tak sprawna i powinnam się oszczędzać. Moją chorobę przykryłam zasłoną milczenia. Nie przyznawałam się do tego, co przeżywam i ukrywałam swoje emocje, bałam się reakcji otoczenia, bo wówczas był to temat tabu. Mój wstyd i niezgoda na chorowanie posunięte były aż do tego stopnia, że kiedy przyjechałam z kliniki z Warszawy po rekonstrukcji piersi i musiałam chodzić z balkonikiem, sąsiadce, która dopytywała, co się stało, odpowiedziałam, że bolą mnie korzonki. Prawda nie przeszłaby mi przez gardło. Dziś wiem, że nie było to dobre i doradzam innym chorującym kobietom, żeby otwarcie mówiły o swojej chorobie. Bo rak to nie wyrok, a tylko przewlekła choroba.

Nasza bohaterka przyznaje, że przy tak ciężkiej i nieprzewidywalnej chorobie miała wiele szczęścia. Podejrzewa, że gdyby nie ono, mogłaby dziś już nie żyć.

- Wprawdzie mój nowotwór to nie było wczesne stadium, bo zmiana była spora, ale rak nie zaatakował węzłów chłonnych, więc była duża szansa, iż nie pojawią się przerzuty. To mnie bardzo podbudowało. I faktycznie od tego czasu nie miałam żadnych incydentów rakowych.

Anna Skarżyńska obiecywała sobie, że po zakończonej terapii onkologicznej zmieni swoje życie. Będzie się oszczędzać, rozpieszczać i spełniać swoje zachcianki. Mniej będzie troszczyć się o rodzinę, a więcej o siebie.

- To mi się nie udało, ale i tak jestem szczęśliwa. Obiecanki zrealizowałam tylko częściowo. Pół roku przed moim zabiegiem u mamy lekarze wykryli nowotwór żołądka. Musiała mieć całkowitą resekcję, więc oczywistym stało się to, iż będzie potrzebować pomocy. Mama z choroby też wyszła. Dziś ma 94 lat. Od niej nauczyłam się, że w życiu trzeba mieć cel i zawsze na coś czekać. Nadal pomagam rodzicom, dzieciom i wnukom, więc odpoczynku i luzu za bardzo nie mam. Myślę, że fakt, iż wpadłam w wir zajęć, też był pozytywy, bo nie zamęczałam się myśleniem o chorobie. Nie wpadłam w psychozę, co będzie na kolejnym badaniu. Prawda jest taka, że chorując na nowotwór, cały czas siedzimy na bombie, która w każdej chwili może wybuchnąć.

Jednak mimo wielu obowiązków domowych, pani Anna dała sobie prawo do realizacji pasji i marzeń. Niektóre drzemały w niej od wielu lat.

- Zawsze chciałam malować. Mimo że jestem inżynierem budownictwa, mam artystyczną duszę. W zawodzie miałam zresztą dużo do czynienia z rysunkiem i zawsze chciałam realizować się w tym kierunku. I faktycznie zaczęłam tworzyć obrazy. Już jako Amazonka brałam udział w plenerach malarskich. A niedawno kupiłam sztalugi, farby i zamierzam się rozwijać w tej dziedzinie. Moją pasją jest też fotografia.

Anna Skarżyńska zaczęła również żeglować wspólnie z koleżankami.
- Wzięłyśmy udział w warsztatach żeglarskich, a także dwukrotnie startowałyśmy w regatach dla osób niepełnosprawnych, które odbywały się w Giżycku. W ubiegłym roku zdobyłyśmy tam drugie miejsce, a w tym byłyśmy szóste na piętnaście załóg. Uważam, że to sukces, Wcześniej nawet nie podejrzewałam, że żeglarstwo może mnie wciągnąć. Nie wiem, czy gdyby nie choroba, miałabym szansę się o tym przekonać.

Pani Anna we wszystkim, co ją spotka, stara się szukać pozytywów. Woli się skupiać na tym co dobre. Według niej nie ma zdarzeń tylko negatywnych. Nadawanie im sensów i znaczeń zależy od nas samych.
- Każdą negatywną sytuację staram się przekuć na coś dobrego. Dzięki nowotworowi znalazłam w sobie ogromne pokłady dobrej energii. Spotkałam wielu ciekawych i wartościowych ludzi. Zyskałam przyjaźnie na całe życie. Doceniam zdrowie, szczęście, spokój. One są dla mnie największym bogactwem i jestem wdzięczna za każdy dzień.

Po wyjściu z choroby Anna Skarżyńska zaangażowała się też w działalność społeczną.

- Realizuję się w działaniu. Najpierw byłam w zarządzie Stowarzyszenia Hospicjum Opolskiego, kiedy budowaliśmy Betanię. Teraz działam w Klubie Amazonek, jestem z tego faktu bardzo dumna i widzę, że nasza praca ma sens. Kiedy odwiedzamy kobiety na oddziale onkologicznym, zwykle jeszcze zdezorientowane, przestraszone, cierpiące, jesteśmy dla nich prawdziwym dowodem na to, że z nowotworem można wygrać. Wiele z nich na początku powątpiewa w to, że też chorowałyśmy, bo dziś na chore już nie wyglądamy. I to uważam za prawdziwą misję. Dajemy im coś bardzo cennego - nadzieję i wiarę, że są w stanie zwyciężyć i że w tej drodze możemy im towarzyszyć, jednak sukces zależy przede wszystkim od nich samych.

Anna Skarżyńska opowiada, że kiedy ona zaczynała walkę z rakiem, medycyna nie była w tej dziedzinie jeszcze tak rozwinięta, a mimo to ona ufała bezgranicznie, że będzie ratunkiem dla niej.

- Dziś są terapie celowane, dobierane pod pacjentki. Dzięki śródoperacyjnemu badaniu węzłów chłonnych wiadomo, czy zasadne jest usunięcie wszystkich, czy tylko węzła wartowniczego. Pacjentki mogą korzystać z rehabilitacji, o której wiele z nas tylko marzyło. Można więc powiedzieć, że dziś w porównaniu z tym, co było przed dwudziestu laty, jest luksus i skok niesamowity. Medycyna idzie naprzód, tylko trzeba dać jej szansę. Ja cały czas wierzyłam, że w nagrodę za cierpienie i wyrzeczenia dostanę jeszcze długie i szczęśliwe życie. I nie zawiodłam się. Było warto.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska