Skoro lubimy Amerykę, róbmy z nią interesy

Redakcja
Liwiusz Ilasz - urodził się 12 września 1961 roku w Warszawie w wielopokoleniowej rodzinie prawniczej. Rodzice wybrali imię dla syna zafascynowani wybitnym rzymskim historykiem oraz prawnikiem Liviusem. Po wprowadzeniu stanu wojennego wyjeżdża do USA. W 1986 roku dostaje się na nauki polityczne New York University, gdzie uzyskuje tytuł licencjata. Następnie pracuje w prestiżowej kancelarii Philips, Niezer, Benjamin, Krim & Baloon w środkowej części Manhattanu. Kończy Touro Law School na Long Island w Nowym Jorku. Ma tytuł doktora praw (Juris Doctor). Studiuje też w londyńskim Notre Dame Law School.W 1995 roku Liwiusz Ilasz wraz ze wspólnikiem zakłada w Nowym Jorku kancelarię prawną Ilasz & Molander. Od 1997 r. kontynuuje działalność we własnej firmie prawniczej Ilasz & Associates. Ani przez chwilę jednak nie traci kontaktu z krajem - artykuły o stosunkach polsko-amerykańskich publikuje między innymi w Rzeczpospolitej (Warszawa), Touro International Law Review (Nowy Jork).Od czterech lat jest żonaty. Słucha Chopina oraz jazzu, czyta polską literaturę piękną, jest zapalonym kibicem piłkarskim. W wolnych chwilach grywa w piłkę nożną, a także wędkuje. Pasjonuje go też pilotaż samolotów.
Liwiusz Ilasz - urodził się 12 września 1961 roku w Warszawie w wielopokoleniowej rodzinie prawniczej. Rodzice wybrali imię dla syna zafascynowani wybitnym rzymskim historykiem oraz prawnikiem Liviusem. Po wprowadzeniu stanu wojennego wyjeżdża do USA. W 1986 roku dostaje się na nauki polityczne New York University, gdzie uzyskuje tytuł licencjata. Następnie pracuje w prestiżowej kancelarii Philips, Niezer, Benjamin, Krim & Baloon w środkowej części Manhattanu. Kończy Touro Law School na Long Island w Nowym Jorku. Ma tytuł doktora praw (Juris Doctor). Studiuje też w londyńskim Notre Dame Law School.W 1995 roku Liwiusz Ilasz wraz ze wspólnikiem zakłada w Nowym Jorku kancelarię prawną Ilasz & Molander. Od 1997 r. kontynuuje działalność we własnej firmie prawniczej Ilasz & Associates. Ani przez chwilę jednak nie traci kontaktu z krajem - artykuły o stosunkach polsko-amerykańskich publikuje między innymi w Rzeczpospolitej (Warszawa), Touro International Law Review (Nowy Jork).Od czterech lat jest żonaty. Słucha Chopina oraz jazzu, czyta polską literaturę piękną, jest zapalonym kibicem piłkarskim. W wolnych chwilach grywa w piłkę nożną, a także wędkuje. Pasjonuje go też pilotaż samolotów.
Z Liwiuszem Ilaszem, prawnikiem, publicystą, autorem książki "Nowa wizja Polski", rozmawia Mirosław Olszewski

- Proponuje pan przystąpienie Polski do NAFTA - Północnoamerykańskiej Strefy Wolnego Handlu. To nienowy pomysł. Od dawna mówi o nim na przykład Unia Polityki Realnej. I reakcje są zawsze takie, jak przed laty, gdy ktoś mówił, że socjalizm upadnie, Reagan wygra z ZSRR, a my odzyskamy wolność. Uśmiech pobłażania, machnięcie ręką... Pan też się z tym spotyka?
- Czasami. Ale zawsze wtedy powtarzam, że tego, co mówię, nie powinno się traktować w kategoriach politycznego marzycielstwa, ale zwykłego biznesu. Proponuję przecież nie działki na Marsie, lecz rozważenie sensowności projektu, który może przynieść Polsce jedynie korzyści ekonomiczne. Nie widzę żadnego powodu, by chociażby nie zastanowić się nad tym, czy udział w NAFTA może dopomóc rozwojowi gospodarczemu. Zdajmy sobie w końcu sprawę z tego, że dzisiejszy świat, czy nam się to podoba czy nie, wciąż się globalizuje. Odległości przestają grać rolę...
- Jeden z argumentów, który ma wykazać bezsens wstąpienia do NAFTA brzmi: Mielibyśmy prowadzić wymianę gospodarczą przez Atlantyk, skoro pod bokiem mamy rynek europejski?!
- A co sprawia, że połączenie telefoniczne do USA bywa najczęściej tańsze niż do któregoś z krajów UE?
- To efekt polityki Reagana, który wprawiając w omdlenie amerykańskich socjałów spod znaku Partii Demokratycznej, zdemonopolizował kiedyś siłą dekretu tamtejszego monopolistę telekomunikacyjnego.
- A w Europie na to się nawet nie zanosi. Oczywiście koszt połączeń telefonicznych to tylko drobny przykład, który dowodzi, że dziś coś takiego jak ocean nie jest przeszkodą. Oczywiście dla ludzi, dla których współczesna technika nie jest czymś, co tkwi poza światem ich wyobrażeń.
- Ale po co nam NAFTA, skoro za chwilę będziemy już w Unii Europejskiej?
- Sądzę, że najlepszej odpowiedzi mogliby udzielić Meksykanie. Każdy, kto zna stosunki w Ameryce Północnej na podstawie choćby tylko filmów wie, że jeszcze do niedawna Meksyk był krajem delikatnie mówiąc biednym. Rozwój rozpoczął się z chwilą wstąpienia do NAFTA. Granicę z USA przestała okupować armia gotowych na wszystko Meksykanów, którzy za wszelką cenę gotowi byli uciec ze swojego kraju przed nędzą i beznadziejnością. A czemu? Między innymi dlatego, że USA w gruncie rzeczy przeniosły swoją produkcję samochodów do tego właśnie kraju.
- Bo mieli blisko.
- Nie tylko. Roztropni Meksykanie są nie tylko członkiem NAFTA, ale podpisali też umowę o wolnym handlu z Unią Europejską. Stali się w ten sposób pośrednikiem między oboma blokami.
- Jak to działa?
- Firmy amerykańskie, chcąc eksportować do Europy swe towary, wytwarzają je w Meksyku. To samo robi Unia Europejska, tylko w przeciwnym kierunku. Volkswagen montuje auta w Meksyku, sprzedaje w Stanach, ale dzięki tej operacji korzysta ze zniżek celnych, ponieważ działa tzw. prawo pochodzenia. Skutek jest oczywisty. Meksyk jest atrakcyjny dla firm zainteresowanych inwestowaniem na miejscu, mniej dla firm czysto handlowych. Dzięki temu powstają nowe miejsca pracy, a dla Meksykanów emigracja nie jest jedynym sposobem na przeżycie, jak kiedyś.
- Ale społeczeństwa północnoamerykańskie wychowywały się przez pokolenia w duchu wolnego rynku, dzikiego kapitalizmu. Naszą mentalność kształtowała ciotka Europa - czułostkowa, zsocjalizowana..
- W której opis parametrów kaczego jajka liczy kilka stron druku...
- Ale to nasze, rodzinne, europejskie jajko!
- A dochód narodowy Unii Europejskiej to dziś dwie trzecie dochodu narodowego Stanów Zjednoczonych.
- A co szkodzi USA już dziś inwestować u nas? Tak jesteśmy złaknieni dolarów, że każdego inwestora witamy chlebem i solą.
- Koszty, cła, podatki. One decydują, a nie deklaracje strzeliste o wspólnych wartościach czy gadanie o korzeniach.
- Wstąpienie do NAFTA poprawiłoby poziom naszego bezpieczeństwa?
- Odkąd Polska jest w NATO, jest pod amerykańskim parasolem. Gdyby jeszcze były tu inwestycje amerykańskie, parasol byłby na pewno szczelniejszy.
- I tak już nas w Europie posądzają o to, że jesteśmy koniem trojańskim USA. Wyobrażam sobie krzyk, jaki by powstał, gdybyśmy się stowarzyszyli z NAFTA.
- Najgłośniej krzyczeliby zapewne ci, którzy z NAFTA robią świetne interesy, więc kolejni udziałowcy biznesu nie są im na rękę... Przypuszczam, że krzyczeliby Niemcy, bo poczuliby zagrożenie dla swych interesów, takich jak z Volkswagenem w Meksyku. Oburzyłaby się pewnie Francja, bo dla niej sama obecność Amerykanów w Europie jest denerwująca, ponieważ utrudnia jej przedstawianie samej siebie jako kontynentalnego mocarstwa.
- Krzyki można puścić mimo uszu. W końcu jesteśmy w Iraku mimo dąsów europejskich potęg. Czy jednak uczestnictwo w NAFTA nie utrudniłoby naszych stosunków z Unią Europejską?
- Przecież Unia Europejska i Stany Zjednoczone, czy szerzej - NAFTA - to nie są dwa odrębne światy odgrodzone nieprzebytym bezmiarem wód. Transoceaniczna wymiana handlowa trwa od dawna, wciąż się rozwija mimo wybuchających co jakiś czas wojen celnych. Czynienie nam przez jakikolwiek kraj europejski zarzutu z tego powodu, że chcemy rozwijać jak najkorzystniejsze i ścisłe stosunki gospodarcze z USA byłoby szczytem hipokryzji. Bo z kim w końcu mielibyśmy się sprzymierzać? Z Mongolią? Białorusią?
Tylko nie miejmy złudzeń, że karta członkowska automatycznie rozwiązuje wszystkie nasze problemy. To tylko klucz do sukcesu. O to, by go odnieść, Polska musiałaby zadbać już sama. W ostateczności, gdyby umowa nie spełniała polskich oczekiwań, można by ją było wypowiedzieć. Wystarczyłoby wysłać do każdej ze stron pisemną rezygnację i po sześciu miesiącach kraj przestałby być członkiem NAFTA. O ile wiem, umowa z UE w ogóle nie przewiduje procedury wystąpienia.
- Lubimy Amerykanów bardziej niż większość naszych europejskich sąsiadów. A mimo to pomysł zacieśniania z nimi więzów nie znajduje uznania wśród naszej klasy politycznej. Czym pan to tłumaczy?
- Mogę jedynie powiedzieć, że to rzeczywiście dziwne. Pomijając sferę czystego biznesu - gdzie przewaga NAFTA nad UE widoczna jest w każdej dziedzinie - zwykłe sympatie Polaków lokowane są w USA, tymczasem pomysły realnego zbliżenia do tego kraju, tej najpotężniejszej gospodarki na świecie, traktowane są jak niewczesne żarty, prawie szkodzenie interesom narodowym. Przy czym zwykle nie ma na ten temat merytorycznej polemiki. Zamiast niej - żarty, przymrużanie oka...
- Proszę przekonać opolskiego rolnika do NAFTA...
- NAFTA to strefa wolnego handlu. Chcecie sprzedawać swoje towary w USA, czy przepychać je przez mur unijnych barier?
- Przecież USA potężnie dotują swoje rolnictwo! Oni tylko na filmach gadają o zaletach wolnego rynku, etosie Dzikiego Zachodu i colta. Przechodząc do interesów, przestają bujać.
- W Polsce mamy rozdrobnione rolnictwo i to się nie zmieni nawet w tym pokoleniu. Naszą szansą jest żywność ekologiczna, której boi się Europa, dlatego mnoży przed nami bariery i zakazy. Rynek amerykański nie jest aż tak chroniony, bo co by nie mówić, to reguły wolnorynkowe są tam jednak w większym poważaniu niż na naszym kontynencie. W dodatku w Ameryce narasta obłęd genetycznie mutowanej żywności. Jestem adwokatem, mam kancelarie w Nowym Jorku i New Jersey, wiem dobrze, jak ona smakuje. Gwarantuję, że małe, nieregularne, ekologiczne polskie jabłka zrobiłyby tam furorę. Rynek nigdy nie znosi przesady - po wychyleniu w stronę genetycznie mutowanej żywności przyjdzie pora zwrotu w stronę natury.
- Nie proponuje pan NAFTA zamiast UE?
- Ależ skąd! Nic złego nie wyniknie z naszego członkostwa w Unii. Jeśli potrafimy skorzystać z jej funduszy strukturalnych, jeśli potrafimy przełamać bariery, jakie zwłaszcza w ostatnim czasie Unia mnoży, to uczestnictwo w NAFTA będzie jedynie dalszym rozszerzeniem naszych możliwości rozwojowych. Możemy podpisać liczący kilkanaście tysięcy stron ostateczny układ stowarzyszeniowy z Unią, a zaraz potem liczący kilka stron układ wpisujący nas do NAFTA. Jeśli odzyskaliśmy wolność i możliwość samostanowienia, w imię czego mielibyśmy z tego nie korzystać?
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska