Śląsk po wojnie. Polak i Niemiec w jednym stali domu

Bundesarchiv
Ludność niemiecka wyjeżdżała ochotnie i napierała na wyjazd, nie składała żadnych skarg - relacjonował polski urzędnik podczas akcji wysiedleńczej.
Ludność niemiecka wyjeżdżała ochotnie i napierała na wyjazd, nie składała żadnych skarg - relacjonował polski urzędnik podczas akcji wysiedleńczej. Bundesarchiv
Przez pierwszy rok po wojnie na Śląsku dwie społeczności żyły obok siebie. Niemcy, na walizkach, czekali na przesiedlenie. Polacy też nie mogli doczekać się tej akcji.

W pierwszych dniach czerwca 1946 roku, według oficjalnych statystyk, przez dworzec kolejowy w Nysie przeszło 5479 osób narodowości niemieckiej.

Wsiadali do pociągów "w jedną stronę", które odjeżdżały do granicy z Niemcami. Tuż przed akcją magistrat w Nysie powołał 7 komisji wysiedleńczo-zabezpieczających, liczących po kilka osób, z udziałem urzędników, milicjantów i tzw. czynnika społecznego (np. funkcjonariuszy partyjnych).

Listy Niemców do wysiedlenia zostały przygotowane przez lokalne władze dużo wcześniej. Komisje w swoich rewirach obchodziły mieszkania wysiedleńców, wysyłając mieszkańców do punktu etapowego.

Na miejscu spisywały pozostawione mienie w mieszkaniach i pieczętowały lokal. Niemcy ze swoimi bagażami sami szli na dworzec. Asysty milicji zabrakło.

- Błędem było to, że ludność niemiecka nie była grupowo odstawiana do punktu etapowego - oceniał po akcji kierownik miejskiego wydziału kwaterunkowego Stanisław Śmietana. - Spowodowało to zamieszanie. Ludność miasta przyłączała się samowolnie do wysiedlanych ze wsi i dobrowolnie udawała się na punkt etapowy. Duża ilość mieszkań została opuszczona bez zgłoszenia bądź Niemcy zostawili klucze komukolwiek.

Nie chcemy ani jednego Niemca!

Główna akcja wysiedleńcza Niemców z Opolszczyzny miała miejsce rok po zakończeniu wojny i zajęciu tych terenów przez polską administrację. Rok po przyjeździe na te tereny dużej fali polskich osadników z terenów wschodnich, zajętych przez ZSRR.

Tylko na teren powiatu nyskiego do końca sierpnia 1945 roku przyjechało ok. 36 tys. repatriantów i osadników. Władze lokalne od jesieni 1945 roku donoszą wojewodzie, że w wielu miejscach brakuje już mieszkań i repatrianci są odsyłani dalej na zachód.

Czekano na wysiedlenie Niemców, żeby poprawić sytuację lokalową. W wielu domach, zwłaszcza na wsiach, przez zimę 1945-1946 mieszkały obok siebie i gospodarowały na jednym podwórzu dwie, a bywało, że nawet trzy rodziny. Niemieckie i polskie. Czasem dochodziło do ostrych konfliktów, czasami układało się całkiem nieźle.

W części miast Niemców przenoszono do wydzielonych dzielnic. 25 czerwca zarząd miejski w Nysie wydał zarządzenie określające, jakie rejony (24 ulice w centrum) są zarezerwowane dla ludności polskiej.

Niemców zobowiązano, aby w ciągu jednego dnia opuścili ten teren i opróżnili "zajęte bezprawnie" mieszkania. Mogli się przenieść do mieszkań po północnej stronie rzeki, zabierając ze sobą tylko niezbędną odzież, pościel i naczynia kuchenne. W przypadku oporu władze groziły zastosowaniem środków przymusu.

W Prudniku Niemcy zostali wysiedleni 8 sierpnia w rejon dzisiejszej ul. Chrobrego. - Ponieważ jednak mają swobodę poruszania się, przychodzą do swoich dawnych mieszkań i mając klucze, pod nieobecność Polaków, mieszkających już w tych mieszkaniach, zabierają co chcą - pisał w sprawozdaniu starosta prudnicki.

Ludność autochtoniczna początkowo wyczekiwała na rozwój wypadków. Nie wierzono w zmianę granic, włączenie całego Śląska do Polski i masową wywózkę. Przez niezamkniętą jeszcze granicę, górami i lasami, do Niemiec uciekały osoby zaangażowane w faszyzm, członkowie SS, SA, partii narodowosocjalistycznej.

Na nich też w szczególności polowały na miejscu polskie MO i UB. Ludność miast była bardziej skłonna podporządkować się poleceniom polskich władz.

- Na wsi są częste wypadki porywania się Niemców na żołnierzy polskich lub milicjantów, nie mówiąc już o wystąpieniach wobec polskiej ludności cywilnej - pisał latem 1945 roku starosta prudnicki. - Niemiecka mniejszość narodowa nie uznaje za trwałe przyłączenie do Polski ziem po Nysę Łużycką.

W tej myśli szerzą propagandę i zajmują stanowisko wyczekujące, a często nawet agresywne. Kilkakrotnie wpłynęły meldunki o pojawieniu się oddziałów dywersyjnych. Przeprowadzone obławy dały wykrycie w lesie wielkich ilości amunicji (np. w Rudziczce).

Częste jest pojawianie się uzbrojonych Niemców, głównie w pobliżu lasów, oraz sygnalizowanie rakietami przez nieznane osoby. (…) Dotychczas nie wykryto organizacji niemieckich. Można jednak przypuszczać, że organizacja taka istnieje, gdyż znanym jest, że każdy Niemiec musi należeć do jakiegoś związku.

- Charakterystyczne jest, że nawet nieletni chłopcy dopuszczają się sabotażu - pisał jesienią 1945 starosta niemodliński.

Duch oporu wypalił się w ciągu kilku miesięcy. Po konferencji w Poczdamie (31 lipca 1945 roku) było wiadomo, że mocarstwa zachodnie godzą się na "uporządkowane i humanitarne wysiedlenie Niemców" z terenów zajętych przez Polskę. Szczegółowy plan wysiedleń komisja aliancka przedstawiła 17 listopada.

Przeprowadzone do tego czasu wyjazdy uważane były przez Zachód za nielegalne i bezprawne. Tymczasem już we wrześniu 1945 roku w powiecie nyskim 2 pociągami wywieziono 6 tys. osób. W powiecie prudnickim w listopadzie 1945 roku odesłano do Niemiec 1,4 tys. osób wysiedlonych z miasta Prudnika i wsi.

Część Niemców wyjeżdżała na własną rękę, starając się tylko o pozwolenie na wyjazd (w powiecie prudnickim tylko w listopadzie wydano 4,5 tys. takich pozwoleń). W styczniu samoistnie wyjazdy zmniejszyły się do zaledwie kilkudziesięciu przypadków z jednego powiatu. Z Głuchołaz meldowano, że jedni Niemcy sami kierują się na zachód, ale jednocześnie inni wracają, zwolnieni przez Rosjan z obozów jenieckich.

Nie oddamy polskiej duszy!

Jesienią 1945 roku zaczęła się akcja weryfikacyjna. Mieszkańcy Opolszczyzny, autochtoni, mogli składać do urzędów wnioski o potwierdzenie polskości i przyznanie im polskiego obywatelstwa.

Należało jednak wykazać swoją polskość, np. przez znajomość języka polskiego, przynależność przedwojenną do polskich organizacji mniejszościowych, polskie brzmienie nazwiska. Wojewoda śląsko-dąbrowski Aleksander Zawadzki ukuł hasło na tę okoliczność: "Nie chcemy tu ani jednego Niemca. Nie oddamy ani jednej duszy polskiej".

Były też inne wewnętrzne instrukcje dotyczące sposobu prowadzenia weryfikacji. Przede wszystkim nakazano zostawiać fachowców potrzebnych w przemyśle,

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska