Szczęście to życie - historia Michała Wierzbińskiego

fot. Paweł Stauffer
Ania i Michał lubią pograć w szachy. Michał przesuwa figury ustami.
Ania i Michał lubią pograć w szachy. Michał przesuwa figury ustami. fot. Paweł Stauffer
Gdy malowali z Anią pokój, musiał po niej poprawiać i cieszyło go to jak dziecko. Ania przykleiła mu pędzel do lewego kikuta i szło jak burza. Nie lubi, kiedy się go wyręcza. A w jego przypadku należy to rozumieć jak najdosłowniej.

Michał Wierzbiński ma 27 lat. Chodzi szybko i zdecydowanie. Trudno się domyślić, że nie ma jednej nogi. Pustych rękawów nie da się jednak ukryć. Z prawej ręki nie zostało nic, nawet ramię. Lewą, zachowaną tylko do łokcia, zgrabnie zarzuca plecak. Witamy się uśmiechem.

- To było dawno temu - zaczyna Michał, jakby zabierał się do opowiadania jakiejś bajki. Mówi powoli, z namysłem, starannie dobiera słowa. Nic dziwnego. Z tego, co wydarzyło się 16 lat temu, nie pamięta nic. Dopiero potem opowiadali mu koledzy, mama, wolontariuszka, która na powrót tchnęła w niego życie.

To tak, jakby prąd, który mnie poraził, wykasował mi pamięć. Nie tylko o tym, co się wydarzyło w sierpniowe niedzielne przedpołudnie. Zabrał też wspomnienia z dzieciństwa.

WYPADEK
Mama zabierała się do szykowania obiadu. Było po deszczu i jak to w letni dzień ziemia szybko parowała, a powietrze przesycone było wilgocią. Michał - za miesiąc miał skończyć 11 lat - wziął rower i pojechał z chłopakami "obskoczyć leszczyny". Bogate w orzechy drzewa rosły pod linią wysokiego napięcia. Nie tylko chłopcy wybrali się w to miejsce. Za chwilę miała tędy przechodzić inna grupka - niepełnosprawni na wózkach i dwoje opiekunów - wolontariuszy.

Leszczynowe skarby znajdowały się za wysoko dla dziecięcych rąk. Michał wspiął się na słup elektryczny. Nawet nie zdążył wejść do połowy, gdy prąd go "pochwycił". Wszystko przez tę wilgoć. Przyciągnęło go do drutów, a potem rzuciło o ziemię - tak mówili potem koledzy. Całe szczęście, że w pobliżu pojawili się ci na wózkach. Ich opiekun pobiegł do telefonu, a opiekunka próbowała ratować Michała. Ale ratować już nie było jak. Chłopiec nie oddychał. Po latach dziewczyna, osoba bardzo wierząca, odnalazła Michała i opowiedziała mu, że jedyne, co jej wtedy pozostało, to modlitwa. A kiedy ona, pochylona nad nim, gorąco się modliła, chłopiec odkaszlnął, złapał oddech.

W szpitalu w Opolu, gdy rozcinali mu ubranie i odrywali tkaninę od poparzonego ciała, z kieszeni spodni sypały się laskowe orzechy.

Kiedy się obudził, było już dawno po jego 11. urodzinach. Owinięty w bandaże nie mógł zrozumieć, co się z nim stało. Dziwiło go, że prawa ręka leży jakby przyklejona do boku, a lewej (tak mu się zdawało) nie może wyprostować. Pielęgniarki uciekały wzrokiem, gdy pytał, dlaczego tak leży, jak mumia. W końcu przysłali do niego "pana profesora". "Michał, muszę ci coś powiedzieć. Nie masz rąk i nogi" - wypalił wprost lekarz.

- Przetrybiłem to w głowie. Wszystko stało się jasne. Pomyślałem - naprawdę to była pierwsza moja myśl - że wbrew wszystkiemu muszę jak najwięcej korzystać z życia - wspomina Michał. - Nie siedzieć, nie rozpaczać, ale żyć, tak jak to tylko jest możliwe.

W szpitalu w Poznaniu była bawialnia. Pewnej soboty siedział znudzony przed telewizorem, leciał jakiś kiepski serial. Obok bawił się chłopczyk z niedowładem rąk. Do plastikowej obręczy, takiego niby kosza, usiłował trafić piłeczką i wciąż mu się nie udawało. Miał tylko jedną piłeczkę i za każdym razem dreptał za nią przez całą salę, by ją złapać i wrzucić ponownie. Zabierało mu to pięć minut. - Denerwowało mnie, że to tak długo trwa - mówi Michał. Zacząłem mu podawać tę piłeczkę. Jak on się cieszył, że mógł teraz szybciej rzucać! Widzi pani, niby nic. Kikutem łapałem tę jego piłeczkę i mu podawałem. To właśnie nazywam korzystaniem z życia. Bo to nie musi być nic wielkiego, nie chodzi o jakieś imprezowanie czy robienie Bóg wie czego. Chodzi o to, by robić cokolwiek.

WYZWANIE
Własne ograniczenia stały się dla Michała największym wyzwaniem. Najprostsza czynność to łamigłówka, którą najpierw trzeba rozpracować w głowie, wykombinować, jak można się z nią uporać, mając do dyspozycji kikut, usta, zęby, język, nos. A potem próbować, próbować, próbować. Aż się uda. Zawsze w końcu się udaje.

Toaletę robi sam. Nawet zęby potrafi sam wyszczotkować. Siada, chwyta szczoteczkę między nogę, a pozostałości lewej ręki. Tylko do umycia głowy potrzebna mu jest pomoc - kikutem może "wyszorować" tylko jedną stronę. Problemem są guziki, zamek przy spodniach. Ale protezę nogi potrafi sam zdjąć - pasek odpina zębami. Ale z zębami trzeba uważać, już mu się trochę nadkruszyły. Natomiast język i nos to znakomici wspomagacze. Michał ma własny telefon komórkowy. Nosi go w lewej kieszeni spodni. Z zadziwiającą łatwością potrafi go wydobyć kikutem i przyciągnąć do twarzy. Numer na klawiaturze wybiera językiem. Kiedy skończy rozmowę, telefon wędruje z powrotem do kieszeni.

Świetnie radzi sobie z komputerem, jego narzędziem pracy. Myszkę obsługuje stopą, na klawiaturze pisze przy pomocy ołówka trzymanego w ustach. Nosem "robi" skróty klawiaturowe.
- Była pokusa, by zdać się na innych. Zaczynało mi to odpowiadać, że wszyscy skaczą wokół mnie, pomagają - mówi Michał. - Ale szybko odganiałem takie myśli. To niweczy wszelką motywację, przestaje się chcieć cokolwiek.

Tak było w szkole. W podstawówce, do której wrócił po roku, przesuwali go z klasy do klasy. "A, niespełnosprawny" - machnęli na niego ręką. Zasłużył czy nie - dostawał promocję. Żeby choć jakieś dziecko się zezłościło, że ono dostaje pałę, jak nie umie, a jemu zawsze się upiecze. Ale nie. - Szkoda, że nie stawiano mi wymagań - żałuje. Może gdyby wtedy go odpowiednio wzięli do galopu, to nie tylko skończyłby liceum, ale nawet maturę zdał. A tak - wyłożył się na egzaminie z polskiego.
O tym, że na innych lepiej nie liczyć, przekonał się już w szpitalu. Kiedyś pielęgniarka przyniosła zupę. Talerz dymił z gorąca. "Niech przestygnie - powiedziała - zaraz wrócę". - Czekam, czekam, z talerza przestało już parować, więc dokicałem do stolika i zacząłem sam jeść. Jak piesek. Pięlęgniarka nie wróciła, zapomniała. Parę godzin później pusty talerz zabrała jej zmienniczka. Nawet jej do głowy nie przyszło, że nikt Michała nie nakarmił.

W barze, do którego Michał czasem chodzi ze swoją dziewczyną, też radzi sobie sam. Chyba że ludzie zaczynają się za bardzo gapić. Jak już "nie kontrolują szczęki", wtedy prosi Anię, by podała mu kęs łyżką.

ANIA
Zobaczył ją na korytarzu w Fundacji DOM. - Przemknęła jak aniołek, taka cicha, łagodna - mówi ciepło, patrząc na dziewczynę. On pracuje tam od pięciu lat, jako grafik komputerowy w zakładzie aktywności zawodowej. Ona, absolwentka Uniwersytetu Opolskiego, w tym samym budynku prowadzi terapeutyczne zajęcia plastyczne dla upośledzonych umysłowo. Zabiegał o nią dwa lata. Od jej sublokatorki zdobył numer telefonu Ani, wysyłał esemesy.

Od półtora roku mieszkają razem. Planują ślub.
- Nie, to nieprawda, że wszystko jest na mojej głowie i w moich rękach - protestuje Ania. - Myślę przyszłościowo. Gdybym go przyzwyczaiła, że wszystko robię sama, to tak by już zostało - śmieje się. - Zresztą Michał nie lubi, gdy się go wyręcza.

Papierową kulkę ona wrzuci do kosza jednym ruchem, on musi wziąć ją między nogi i podskakując skierować śmieć do kosza, ale woli to zrobić sam. Odkurzanie należy do niego. Robi też zakupy. Złości się, gdy słyszy, że Ania zaczyna czyścić kuchenkę. To też jego obowiązek. Pod kikut podkłada sobie gąbkę i szoruje aż miło. Ostatnio tą samą metodą uparł się umyć okna, ale gąbka co rusz wypadała na podłogę. Już wiedzą, że trzeba kupić wycieraczkę na drążku i przymocować do Michałowego kikuta. Tak samo jak poradzili sobie z malowaniem pokoju. Jedną ścianę malował Michał - przyklejonym do uciętej ręki pędzlem, a drugą Ania. - No i trzeba było po Ani poprawiać - śmieje się Michał.

Razem chodzą na ryby. Michał łowi od dziecka. Sześciometrową wędkę trzyma pod pachą, nawet potrafi sam zarzucić spławik z przynętą. Przynęty zakłada jednak Ania. Michał zrezygnował po tym, jak kiedyś trzymał robaka w ustach i jednocześnie usiłował nabić go na haczyk. Efekt był taki, że haczyk utkwił w jego wardze. Białe, czerwone, różowe i żółte robaki początkowo ją brzydziły, ale przywykła. Latem dwa tygodnie spędzili nad jeziorem i codziennie wędkowali. Tę pasję Ania dzieli z Michałem. Na bębnach zaczęła grać za niego. - To jedno z wielu moich niespełnionych marzeń - przyznaje Michał. - Spróbowałam dla niego, ale wciągnęło mnie i teraz to już także moja wielka radość - mówi Ania.

PROTEZY
Sztuczna noga Michała jest przestarzała i popsuta. Kiedy po południu chłopak wraca z pracy do domu, zaciska z bólu zęby. Właściwie w ogóle nie powinien jej nosić, bo taki typ protezy zakłada się osobom świeżo po amputacji. Protezy rąk ostatni raz nosił, gdy miał 12 lat. Do niczego się nie nadawały. Prawa pełniła tylko funkcję estetyczną, żeby "jakoś wyglądał". Lewa miała być pomocna np. do podnoszenia kubka albo wiadra. Ale mimo że sztuczna dłoń miała mocne zaciski, ucho kubka zawsze przekręcało się w zaciskach i jego zawartość wylewała się na podłogę. Wiadro czasem udawało się podnieść, ale tylko puste. - To już wolałem sobie radzić bez takiego "udogodnienia" - mówi Michał.

Poznańska AS Protetyka, jeden z najlepszych zakładów ortopedycznych w kraju, robi świetne protezy. Michał mógłby dostać protezę ręki z wymiennymi końcówkami. Poradziłby sobie wtedy łatwo z kurkami kranu, umiałby przekręcić klucz w zamku, zapiąć spodnie. I odgonić komary, które nad wodą, na rybach potrafią być bardzo uciążliwe.

Bardziej sprawny mógłby też starać się o lepszą pracę.
Trzy protezy kosztują jednak 110 tysięcy złotych. Suma astronomiczna. Nieosiągalna dla Michała, jak gwiazdy. Chłopak zarabia miesięcznie 1443 zł brutto (543 zł wynosi renta socjalna, a 900 zł zarabia w Zakładzie Aktywności Zawodowej).

SLOW LIFE
Z okien mieszkania Michała i Ani widać Odrę, jesienne drzewa i pochmurne niebo. Lubią ten widok. Lubią ciszę i spokój, lubią swoją kotkę Lunę, która jest bardzo gadatliwa i trzeba z nią rozmawiać, lubią pograć w szachy i scrabble. Lubią świadomość, że obok jest drugi dobry człowiek, któremu można w pełni zaufać.
Mówią o sobie, że są zwolennikami slow life.
Chodzi o to, żeby nie biegać przez całe życie za czymś, co i tak ulatuje, ale żeby cieszyć się dniem dzisiejszym. Nawet gdy jest to szary dzień - mówi Ania. - Nie ma znaczenia, że coś się zgubiło, że coś się rozbiło. Ludzie szukają szczęścia i nie potrafią go znaleźć, często nie wiedzą, co jest ważne. A Michał to wie.
Szczęście...? - Michał swoim zwyczajem ociąga się z odpowiedzą. - Szczęście to życie. A nie?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska