W PRL-u królowie szos, w wolnej Polsce zapomniane, dziś wracają do łask

Sławomir Draguła
Sławomir Draguła
Warszawa M20 Zygmunta Poniżego z Dobrzenia Wielkiego to dziś zabytek, dla jej właściciela – bezcenny.
Warszawa M20 Zygmunta Poniżego z Dobrzenia Wielkiego to dziś zabytek, dla jej właściciela – bezcenny. archiwum prywatne
Przez propagandę lansowane na cuda techniki, władcy dróg i poboczy, nie tylko nad Wisłą, ale i we wszystkich demoludach. W latach 90. masowo parkowały na złomie, dziś przeżywają drugą młodość.
Warszawa M20 Zygmunta Poniżego z Dobrzenia Wielkiego to dziś zabytek, dla jej właściciela – bezcenny.
Warszawa M20 Zygmunta Poniżego z Dobrzenia Wielkiego to dziś zabytek, dla jej właściciela – bezcenny. archiwum prywatne

Warszawa M20 Zygmunta Poniżego z Dobrzenia Wielkiego to dziś zabytek, dla jej właściciela - bezcenny.
(fot. archiwum prywatne)

To była miłość od pierwszego wejrzenia. I chociaż najlepsze lata miała już dawno za sobą i wymagała czegoś więcej niż tylko pobieżnego liftingu, to dla Zygmunta Poniżego z Dobrzenia Wielkiego była tą najpiękniejszą. Zaloty oraz podchody do jej "ojca" trwały ponad pięć lat, a ten za nic nie chciał jej wypuścić spod swoich skrzydeł. Skapitulował dopiero po powodzi w 1997 roku. Wtedy wymagała już jednak reanimacji...

Warszawa M20 rocznik 1958 stała w stodole przy jednej z ulic Dobrzenia Wielkiego, kilka domów od rodzinnego domu Zygmunta Poniżego.

- Tak naprawdę to tragedia, która ludziom zabierała dobytek całego życia, dla mnie okazała się zbawienna - mówi pan Zygmunt. - Woda zalała ją praktycznie do połowy, robiąc z niej ruinę. To skutecznie zmiękczyło ówczesnego właściciela. Była wreszcie moja...

Cacuszka stoją w stodołach

Star 25 z OSP Komprachcice, skarbnica wiedzy o jednostce i motoryzacji.
Star 25 z OSP Komprachcice, skarbnica wiedzy o jednostce i motoryzacji. Archiwum OSP Komprachcice

Star 25 z OSP Komprachcice, skarbnica wiedzy o jednostce i motoryzacji.
(fot. Archiwum OSP Komprachcice)

Andrzej Wróbel, także mieszkaniec Dobrzenia Wielkiego, swoją wielką miłość również wypatrzył w stodole. Stała samotna, dawno zapomniana, przykryta kocami, rdzewiejąca.

- A to legenda polskiej motoryzacji, pierwszy całkowicie polski samochód osobowy wyprodukowany po wojnie. Należy się jej szacunek i zainteresowanie. Jej miejsce jest w muzeum, a nie w wiejskiej stodole z sianem - przekonuje pan Andrzej.

Na syrenę 102 rocznik 1963 trafił siedem lat temu. Jak to najczęściej bywa - przypadkiem.

- Jako pracownik hurtowni budowlanej pojechałem z zamówieniem do Borkowic w okolicach Lewina Brzeskiego - mówi miłośnik starych samochodów. - Gospodarz wnosił to, co mu przywiozłem, właśnie do stodoły. Zobaczyłem ją, jak tylko otworzył wielkie drewniane wrota. Od razu zapytałem, czy ją sprzeda. O dziwo, natychmiast się zgodził. Rozładowałem szybko samochód i za pięć godzin byłem z powrotem, ale już z lawetą. Cały czas modliłem się, żeby tylko się nie rozmyślił.

Popularna "skarpeta" właściciela zmieniła praktycznie za cenę złomu, gdzieś za około 1500 złotych. Dziś jest bezcenna.

- Nie sprzedam jej nigdy i nikomu - zarzeka się Andrzej Wróbel. - Nikomu nawet nie daję jej poprowadzić...
Samochód wymagał kapitalnego remontu. Przeszedł naprawy blacharskie i tapicerskie, pomalowany został na niebiesko z białym dachem i felgami, czyli tak, jak przed ponad 50 laty opuścił warszawską Fabrykę Samochodów Osobowych (w latach 1957-1972 syrena powstawała na Żeraniu, a w latach 1972-1983 - w Fabryce Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej), wymieniony został również silnik.

- Na oryginalny, dwucylindrowy. Ktoś, nie wiem dlaczego, włożył do niej trzycylindrowy z nowszego modelu - mówi Andrzej Wróbel.

Silnik i do łodzi, i do motopompy

Andrzej Wróbel swoją syrenę 102 rocznik 1963 wypatrzył w stodole pod Lewinem Brzeskim.
Andrzej Wróbel swoją syrenę 102 rocznik 1963 wypatrzył w stodole pod Lewinem Brzeskim. Mariusz Matkowski

Andrzej Wróbel swoją syrenę 102 rocznik 1963 wypatrzył w stodole pod Lewinem Brzeskim.
(fot. Mariusz Matkowski)

Wbrew pozorom nie było z tym większego kłopotu. Większość motopomp używanych jeszcze do tej pory przez strażaków ochotników wyposażona jest praktycznie w identyczne silniki. To wynik trudnej sytuacji polskiego przemysłu z początku lat 50., kiedy syrena powstała na kreślarskich deskach. W zamyśle konstruktorów nowy samochód miał być napędzany nowoczesnym silnikiem czterosuwowym. Krajowe możliwości były jednak zbyt małe i po przeróbkach zaszczepiono do niego silnik, który powstał na potrzeby wojskowych łodzi desantowych. Potem montowano go też w strażackich motopompach.

Miał 744 centymetrów sześciennych pojemności, 27 KM i dwa cylindry. Konstrukcja powstała w zespole i pod kierownictwem inżyniera Fryderyka Bluemke, który specjalizował się w konstruowaniu silników dwusuwowych. Do wybuchu II wojny światowej był kierownikiem działu silników w fabryce Steinhagen i Stransky w Warszawie. Po jej zakończeniu pracował w biurze konstrukcyjnym silników m.in. w Wytwórni Sprzętu Mechanicznego w Bielsku-Białej.

Ciekawostką jest to, że inżynier Bluemke zginął w jednej z pierwszych powojennych katastrof samolotu Polskich Linii Lotniczych "Lot".19 grudnia 1962 roku około godziny 19.30 podczas podchodzenia do lądowania na warszawskim Okęciu rozbił się samolot Vickers Viscount 804 lot z Brukseli z międzylądowaniem w Berlinie. Zginęły 33 osoby, wszystkie na pokładzie.

Skarpeta od święta

Liczby wyprodukowanych w Polsce najpopularniejszych samochodów PRL-u

254 471 - tyle wyprodukowano warszaw w latach 1951-1973.

521 311 syren wyprodukowano w latach 1957-1983.

3 318 674 - tyle wyprodukowano w Polsce w latach 1973- 2000 fiatów 126, popularnych maluchów.

1 445 699 wyprodukowano u nas w latach 1967-1991 fiatów 125, popularnych dużych fiatów.

1 061 807 - tyle wyprodukowano w latach 1978-2002 polonezów.

Syrena 102 ma drzwi otwierane do przodu, tak zwane kurołapki. Biegi zmienia się natomiast dźwignią umieszczoną przy kierownicy.

- Wymaga to trochę wysiłku, ale można się do tego przyzwyczaić - mówi Andrzej Wróbel. - Jadąc nią, trzeba też dobrze obserwować drogę przed sobą, bo hamulce pozostawiają wiele do życzenia.

Pan Andrzej nie jeździ nią na co dzień. Ewentualnie na zloty i od święta na krótkie przejażdżki. Czasami zagląda do Opola, budząc ogromne zainteresowanie wśród kierowców. Syrenka wystąpiła też w roli głównej podczas ślubu kuzynki właściciela, wioząc do ołtarza młodą parę. Pan Andrzej to również były kierowca wyścigowy. Startował między innymi w wyścigach górskich.

- Ale syrenką nie mam zamiaru się ścigać - zastrzega pan Andrzej.

Mało kto pamięta, ale syreny startowały w rajdach samochodowych. W latach sześćdziesiątych ścigały się nawet w słynnym rajdzie Monte Carlo, a w 1962 roku Marek Varisella na modelu 101 zajął na jednym z nich 99. miejsce....

Trzeba mieć pasję i pieniądze

Zygmunt Poniży warszawę pamięta z dzieciństwa. Była pierwszym samochodem, którym jeździli jego rodzice.

- Kiedy dorosłem i zacząłem zarabiać, też chciałem mieć warszawę, z sentymentu - mówi. - Wypatrzyłem ją u sąsiada w stodole, gdzie stała chyba z 20 lat. Ciekawostką jest to, że przez wiele lat służyła w milicji. Sąsiad kupił ją na przetargu, który za głębokiej komuny zorganizowała Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej.

Warszawa M20 to pierwszy samochód osobowy, który wyjechał z polskiej fabryki po drugiej wojnie światowej. Stało się to 6 listopada 1951 roku. Produkowany był jednak na radzieckiej licencji Pobiedy, zaś pierwowzorem był jeden z amerykańskich modeli Chevroleta.

- Mój egzemplarz był w fatalnym stanie technicznym - mówi Poniży. - Praktycznie wszystko nadawało się do remontu.
Części do restauracji pasjonat z Dobrzenia kupował w całej Polsce. Np. cukiereczki, tak w swoim żargonie miłośnicy starych samochodów nazywają chromowane elementy karoserii, kupił w Zgorzelcu, dzięki bratu, który jeździł tam służbowo i gdzieś je wypatrzył. Drzwi przyjechały z Poznania, a błotniki z Głuchołaz.
- Części szukałem drogą pantoflową, studiując ogłoszenia w prasie branżowej, a nawet w "Trybunie Opolskiej" - mówi Zygmunt Poniży.

Ciekawa historia wiąże się z niewielkim chromowanym detalem zamontowanym na przedniej masce samochodu. Mercedes ma tam swoją rozpoznawalną na całym świecie gwiazdę, jaguar - figurkę drapieżnego kota, a warszawy produkowane w latach 1957-1960 - rakietę.

- Montowano je tam dla uczczenia wystrzelenia w kosmos przez naród radziecki pierwszego sztucznego satelity - mówi pan Zygmunt. - Zabroniono tego jednak, bo milicjanci doszli do wniosku, że rakieta jest niebezpieczna dla pieszych, których potrąci taka warszawa. Powodowała bowiem dodatkowe obrażenia.

Pasjonat kupił ją od jednego z pracowników warszawskiej Fabryki Samochodów Osobowych, gdzie przez 22 lata produkowane były różne odmiany warszaw. Cacuszko z Dobrzenia w 98 procentach złożone jest z oryginalnych części. Dlatego jest oficjalnie wpisane na listę zabytków motoryzacji.

- Nawet nie staram się jej wycenić, bo nie sprzedam jej - mówi Zygmunt Poniży. - Kiedyś młody facet oferował mi za nią swoje audi Q7, kiedy odmówiłem, chciał dorzucić na zachętę swoją długonogą narzeczoną - wspomina zabawną historię. Dziś odpicowanie takiego samochodu to majątek. Na przykład przedni grill kosztuje 1500 zł, zderzaki - dwa tysiące, klamka - 200 złotych. W gazetach można znaleźć ogłoszenia, gdzie samochody te wycenione są na 80-100 tysięcy złotych.

Lokata kapitału

W PRL-u cuda techniki opuszczające polskie fabryki były władcami dróg i poboczy, nie tylko nad Wisłą, ale i we wszystkich demoludach. W latach 90., kiedy Polacy zachłysnęli się otwarciem granic na zachodnie produkty, masowo lądowały na złomie, te, które miały więcej szczęścia, trafiały do stodół czy pod wiaty. Dziś wracają do łask, a trzeba za nie płacić tyle, co za zachodnie samochody.

- Aut z minionej epoki jest już coraz mniej i tańsze nie będą - mówi Marcin Wilczyński z opolskiego autokomisu Loboss Auto Centrum, jednego z trzech w Polsce specjalizujących się w sprzedaży samochodów zabytkowych i old timerów.

- Na wartości zyskują więc każdego dnia. Mogą być naprawdę dobrą lokatą kapitału.

W opolskim komisie można znaleźć m.in. duże fiaty za 20 tys. zł, niewiele mniej kosztujące małe fiaty czy NRD-owskie wartburgi.

- Ostatnio sprzedaliśmy poloneza z lat osiemdziesiątych do Stanów Zjednoczonych, jeden mały fiat pojechał do Niemiec, kolejny do Holandii - mówi pan Marcin. - Sporo ludzi przyjeżdża też do nas tak z sentymentu pooglądać te samochody.

Strażacy dbają o historię

Są jeszcze w Polsce miejsca, w których można znaleźć samochody wyprodukowane za Polski Ludowej, ostatnie bastiony krajowej motoryzacji. To jednostki Ochotniczych Straży Pożarnych. Choć coraz częściej i one dostają nowe wozy bojowe, to druhowie potrafią dbać o te stare. Tak robią między innymi strażacy z podopolskich Komprachcic. Na stanie mają stara 25, którego zaczęto produkować na przełomie 1959 i 1960 roku, oraz żuka.

- Stara wygrali na wojewódzkich zawodach pożarniczych strażacy z Chmielowic - mówi Michał Kowolik z OSP Komprachcice. - A że mieli już wóz, to przekazali go do naszej straży.

Ciekawostką jest to, że na kabinie stara 25 widnieje napis... jelcz.

- To dlatego, że cała zabudowa strażacka została wykonana w zakładach jelcza, jednak kabina, silnik i podwozie to star 25 - mówi Łukasz Jarosz, kolejny strażak z Komprachcic.

Star w Kompracicach służył do 2000 roku. Potem przekazano go do Czarnolasu w gminie Skoroszyce. Wrócił sześć lat temu. Strażacy własnymi siłami generalnie go wyremontowali i zarejestrowali jako zabytek. Dwa lata temu na zlocie samochodów pożarniczych w Głubczycach zajęli pierwsze miejsce.
Stare auta są jak dobre wino...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska