Zaskoczyli śpiących strażników

Jarosław Staśkiewicz [email protected]
Ta brawurowa akcja Armii Krajowej była całkowitym zaskoczeniem dla Rosjan. 48 naszych żołnierzy, wśród których był Tadeusz Czajkowski, rozbroiło sowieckich strażników i dołączyło do partyzantów.

W czasie wojny Tadeusz Czajkowski należał do żołnierzy "Kedywu", czyli Kierownictwa Dywersji Armii Krajowej, zajmującego się m.in. sabotażem i odbijaniem więźniów. - Dzisiaj takich jak my nazwaliby terrorystami - wspomina brzeżanin. Gdy w 1944 roku do Czortkowa wkroczyli Rosjanie, Czajkowski został wcielony do 1. Armii Wojska Polskiego i trafił do siódmego pułku w drugiej brygadzie artylerii haubic. Jako artylerzysta-topograf brał udział w ofensywie, która pokonała Bug, zdobyła Puławy, warszawską Pragę i zatrzymała się na Wiśle.

Te kilka miesięcy wystarczyło NKWD, żeby zebrać informacje o akowcach walczących w szeregach polskiej armii. Pierwsze aresztowania zaczęły się po upadku powstania warszawskiego. Zwykle wyglądały podobnie: dawnych żołnierzy AK wzywano do dowództwa jednostek, rozbrajano i zamykano w obozach.
- 8 listopada dowódca kazał mi się zgłosić do sztabu pułku w Radości - wspomina Czajkowski. - Tam zabrano mi broń i zamknięto w pokoju, gdzie siedział już mój kolega z Czortkowa Wilhelm Matwiejewicz. Potem z Radości trafiliśmy do Wesołej, gdzie na strychu jednej z willi zbierali takich jak my. Następnego dnia rano, pod silną eskortą, ciężarówkami przewieziono nas do obozu NKWD w Skrobowie koło Lubartowa. Nie robili żadnego dochodzenia, żadnego sądu - potraktowali nas po prostu jak wrogów.
W obozie znalazło się około 500 akowców, w większości oficerów i doświadczonych w boju żołnierzy dywersji. Leżeliśmy na drewnianych pryczach, nie dano nam żadnych okryć, ale na szczęście miałem ze sobą koc, którym przykrywaliśmy się we trójkę.
Jako pierwsza próbę ucieczki podjęła siódemka internowanych, którzy pod osłoną ciemności (obóz nie miał elektryczności i był bardzo słabo oświetlony) przeczołgali się rowami pod drutami. Trzech zostało złapanych, losy kolejnych trzech nie są znane, a wiadomo jedynie, że powodzeniem zakończyła się ucieczka Zbigniewa Podczaskiego. Cieszył się on wolnością zaledwie miesiąc, bo już w styczniu został ponownie aresztowany w Lublinie.
- O ucieczce wszyscy ponownie zaczęli myśleć pod koniec zimy, kiedy zrobiło się trochę cieplej - opowiada Czajkowski.

Plan zakładał ucieczkę jak największej grupy osób i wykorzystanie do tego gospodarczej części obozu, która była słabiej chroniona. Ostatecznie o decyzji przesądziła informacja przesłana w jednym z grypsów, a zapowiadająca wywiezienie internowanych do Związku Radzieckiego.
We wtorek przed Wielkanocą, 27 marca, kilkudziesięciu żołnierzy wtajemniczonych w plan zgłosiło się do pracy w gospodarczej części obozu. Podzieleni na cztery grupy czekali na umówiony znak. Czajkowski był w kuchni, w grupie obierającej ziemniaki. Punktualnie o godz. 11.00 więźniowie rzucili się na wartowników i odebrali im broń. Chwilę potem żołnierze zdobyli koszary, w której spała nocna zmiana strażników, a na końcu zaatakowali bramę.

- Wartownicy byli zupełnie zaskoczeni: NKWD nie spodziewało się, że z obozu można uciec, bo strażników było przecież ponad dwa razy więcej niż internowanych - mówi Czajkowski. - Pomogło nam też to, że Rosjanie byli słabo przygotowani: prawie w ogóle nie czyścili broni, a kolega zdołał rozbroić jednego z nich celując do niego... z magazynku!
Po kilkunastu minutach 48 żołnierzy wydostało się za druty. Mieli jeszcze do pokonania najtrudniejszy odcinek: 3-kilometry w szczerym polu ciągnącym się między obozem a lasem.
- Strzelali do nas z karabinów maszynowych na wieżyczkach, ale na szczęście ogień nie był najcelniejszy - przypomina sobie Czajkowski.
Ucieczka przed obławą trwała jeszcze długo. W tym czasie oddział przeprawiał się przez lasy, mokradła i torfowiska, a bezcenna okazała się pomoc okolicznej ludności. Po przejściu 60 kilometrów żołnierze skontaktowali się z oddziałem partyzanckim "Orlika". W nocy z Wielkiego Piątku na Sobotę przeprawili się przez Wieprz. Byli wolni.

Czajkowski pozostał w "Orliku" kilka miesięcy: - Jeszcze latem 1945 roku wyjechałem na ziemie odzyskane szukać rodziny.
Ponad 400 internowanych, którzy pozostali w Skrobowie, zostało po świętach wielkanocnych wywiezionych do sowieckich obozów. Wielu nie wróciło do Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska