Flichtowanie, czyli wielka ucieczka

Fot. Tomasz Krawczyk
Paweł Piegsa z Szemrowic do dzisiaj ma stare mapy, na których jest zaznaczony celjego podróży.
Paweł Piegsa z Szemrowic do dzisiaj ma stare mapy, na których jest zaznaczony celjego podróży. Fot. Tomasz Krawczyk
Pod koniec 1944 roku hitlerowcy mieli przygotowane dokładne plany ewakuacji cywilów przed radzieckim frontem. Wytyczone były trasy ucieczki, każdy wiedział, dokąd jechać.

Gdy jednak w styczniu 1945 roku Armia Czerwona była coraz bliżej, niemieccy aparatczycy albo byli już daleko, albo zbyt późno wydali rozkazy ewakuacyjne. Ludzie naprędce się pakowali i wyjeżdżali. Po niemiecku uciekać to "flüchten", więc mówi się, że "flichtowali".
Bezładna ucieczka miała nieraz zgubne skutki, bo ludzie trafiali pod ostrzał wojska. Ci, którzy uciekali, kierowali się na zachód.

Opowieść
Bernarda Kusa została
wyróżniona
w konkursie
na wspomnienia
z lat 1920-2001.

(fot. Fot. Tomasz Krawczyk)

Bernard Kus z Psurowa koło Radłowa miał w 1945 roku 10 lat. Był akurat w szpitalu w Bytomiu, gdy do jego rodzinnej wsi zbliżył się front. Kiedy wrócił do Olesna, dowiedział się, że matka wraz z trójką jego rodzeństwa ruszyła już na Zachód, do swojego brata. Od wujka dostał adres, wsiadł do pociągu.
- Dojechałem do Wrocławia, gdzie dworzec był zapchany ludźmi - wspomina. - Spędziłem tam dwa dni, już krańcowo wyczerpany i wyziębiony. Udało mi się w końcu wsiąść do pociągu.
Gdy wysiadł na jakiejś pustej stacji, ledwo się trzymał na nogach. Płakał. Podeszła do niego kobieta w kolejarskim mundurze. Pokazał jej adres. Kobiecie pociekły po policzkach łzy, bo okazało się, że jest sąsiadką jego wuja. Zaopiekowała się Bernardem, wspólnie dotarli później do miejscowości Torno. Matki tam jednak nie było. Po dwóch tygodniach przyszedł list: mama jest 18 kilometrów stąd! Wkrótce się spotkali, ale musieli uciekać dalej, do Bawarii. Jechali dwa tygodnie, a ich pociąg był wielokrotnie ostrzeliwany. Widzieli płonące Drezno.
- Dotarliśmy do małej wioski, wkrótce weszli tam Amerykanie. Ale nas ciągnęło do domu, chcieliśmy jechać do siebie - mówi Kus.
Rodzinie Kusów udało się w końcu szczęśliwie wrócić do Psurowa, choć - jak zaznacza Bernard Kus - tylko dzięki dobrym ludziom. Przed dwoma laty spisał historię swego flichtowania, został za nią nawet wyróżniony w konkursie Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej.

Wśród flichtujących był także Paweł Piegsa z Szemrowic (w 1945 roku miał 13 lat) wraz z dwiema siostrami. Z wioski zdecydowało się wówczas uciekać około 30 osób, więc w trzech furmankach wyjechali w stronę Zębowic, później Opola i Zgorzelca.
- Musieliśmy jechać bocznymi drogami, bo główne były dla wojska - wspomina pan Paweł. - Po wielu dniach trudnej przeprawy, także przez góry, trafiliśmy w końcu do miejscowości Tyssa, dziś na terenie Czech.
Przyjęli go miejscowi, chodził tam do szkoły. Gdy przetoczył się front, musieli wracać w swoje strony. Udało im się szczęśliwie przejechać przez granicę i choć po drodze trzymano ich pod karabinem, zabrano konia, to i tak nie posiadali się ze szczęścia, że w maju mogli wejść do swojego domu.
Kus i Piegsa przed tygodniem opowiedzieli o swoich losach w Dobrodzieniu na konferencji "Flichtowanie, czyli ucieczki mieszkańców gmin Dobrodzień i Zębowice przed frontem radzieckim w styczniu 1945".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska