Jak ognia unikam wariatów za kierownicą

Fot. Sławomir Mielnik
Ryszard Golly we wrześniu skończy 49 lat. Na co dzień pracuje w firmie rolniczej w Zalesiu Śląskim i prezesuje tamtejszej OSP. Żona Teresa jest ekonomistką, obecnie pracuje w sklepie. Córka uczy się w jednym z opolskich liceów, a syn chodzi do I klasy gimnazjum w Leśnicy.
Ryszard Golly we wrześniu skończy 49 lat. Na co dzień pracuje w firmie rolniczej w Zalesiu Śląskim i prezesuje tamtejszej OSP. Żona Teresa jest ekonomistką, obecnie pracuje w sklepie. Córka uczy się w jednym z opolskich liceów, a syn chodzi do I klasy gimnazjum w Leśnicy. Fot. Sławomir Mielnik
Z Ryszardem Gollym, prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej w Zalesiu Śląskim, rozmawia Magda Trepeta

- Czy strażak może się bać ognia?
- Nie. Chociaż czasami jak gwałtownie buchnie płomień, to każdy odruchowo chce uciekać. Ale zaraz potem ruszamy do akcji. My się uczymy, jak się podchodzi do ognia. Mamy wytrenowane triki.
- A czego pan się boi?
- Butli z gazem podczas akcji. To ukryty detonator. A tak na co dzień? Mam pietra przed szaleńcami za kierownicą. Wymuszają pierwszeństwo, wyprzedzą, a potem za 150 metrów i tak skręcają.
- Wyrywa się wtedy panu nieparlamentarne słowo?
- Mam taki swój zwrot. W końcu emocje muszą ujść. Ale wolę go nie przytaczać. Chodzi mniej więcej o to: "Co on wyprawia?" (śmiech).
- Proszę opowiedzieć, jak mały Rysiu chciał zostać strażakiem.
- Oj, jak tylko syreny zawyły, to biegłem pod remizę i błagałem, żeby mnie zabrali. Marzyłem, by gasić pożary. Sam zacząłem jeździć już jako nastolatek.
- Chirurgowi podczas operacji nie może zadrżeć ręka. Na co musi uważać strażak?
- Żeby się nie poślizgnąć i nie polać wodą prądu. Gdy wpadamy do płonącego budynku, najpierw pytamy, czy są ludzie, a zaraz potem, czy wyłączono prąd.
- OSP w Zalesiu to nietypowy skład. Razem jeździcie do akcji, razem imprezujecie i spędzacie czas wolny. Nie macie siebie czasem dosyć?
- Nie. Jesteśmy jak duża rodzina. Gaszenie pożarów mamy we krwi. Przechodzi z pokolenia na pokolenie. To cementuje.
- Pana córka Renia też połknęła strażackiego bakcyla...
- I córka, i syn. Syn, podobnie jak dawniej ja, gdy zawyje syrena, już stoi pod remizą. Startują oboje w konkursach i zawodach. I odnoszą sukcesy. Córa trochę się teraz uspokoiła. Uczy się w Opolu i nie ma za dużo czasu.
- Jesteście jednostką dość wyzwoloną, bo działają także u was kobiety.
- A pewnie, że tak! Mamy swoje rodzynki. Tereskę, która jest w zarządzie głównym, moją żonę, także Teresę, która pilnuje nam remizy. Pomagają, sprzątają, organizują wszystko...
- Czyli usługują! A ja pytam, czy jeżdżą do akcji!
- Jeżdżą, jeżdżą! Nasza skarbnik na przykład. W dodatku strażak z niej jak się patrzy, bo jest także ratownikiem medycznym. Radzi sobie tak samo dobrze jak każdy mężczyzna.
- Którą akcję pamięta pan po dziś dzień?
- To był chyba pożar lasu w Kolonowskiem. Paliło się ponad 300 hektarów. Gasiliśmy całą dobę.
- A co sprawia panu w tej pracy największą satysfakcję?
- Oprócz gaszenia pożarów? Chyba pomaganie ludziom. W 1997 roku, gdy po powodzi wypompowywaliśmy wodę z domów, ludzie płakali przed nami, wyżalali się. Słuchaliśmy, współczuliśmy, bo to dodawało im otuchy.
- Czyli strażak jest też spowiednikiem.
- Niejednokrotnie. Jak ludzie tracą dobytek, a my przyjeżdżamy na miejsce pierwsi, nierzadko musimy być pocieszycielami i psychologami.
- Gdyby miał pan jeszcze raz wybierać: akcje ratownicze czy spokojne popołudnia przed telewizorem, to...?
- Oczywiście, że zostałbym strażakiem. To jest zakodowane w genach. Choćbym nie wiem co robił, jak usłyszę wycie syreny, rzucam wszystko i lecę do pożaru.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska