Żadni tam wielcy przestępcy. Pięciu łobuzów w wieku 17 - 18 lat, którzy we wrześniu trafili do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Nysie.
- Nie jesteśmy placówką zamkniętą - mówi dyrektor nyskiego MOW Jacek Tyczka, zastrzegając, że to pierwsza tak duża ucieczka w jego historii. - Trudno mi teraz powiedzieć, za jakie przewinienia do nas trafili. Uciekli z warsztatów w szkole zawodowej, gdzie chodzą pod opieką naszego wychowawcy na praktyczną naukę zawodu.
- To było już po zajęciach - komentuje Henryk Mamala, dyrektor szkoły zawodowej. - Grupę 10 uczniów zawodu miał odebrać samochód z Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego, ale zadzwonili stamtąd, że samochód jest w trasie. Poprosili, żeby ktoś z naszego personelu odprowadził wychowanków do ośrodka. Poszło z nimi dwóch naszych instruktorów. Kiedy przechodzili przez kładkę na rzece, pięciu chłopców się samowolnie oddaliło. Czekali na nich 15 minut, bo myśleli, że zaraz wrócą. Nie wrócili. Zaraz zawiadomiono policję i MOW.
Jak mówi dyr. Mamala, ta młodzież to nie anioły. Ich zajęcia odbywają się w zamkniętych salach. W czasie pracy czasami potrafią z nerwów rzucić młotkiem czy wyskoczyć przez okno. Wtedy zaraz powiadamia się o tym Młodzieżowy Ośrodek Wychowawczy.
- Instruktor natychmiast zawiadomili policję o ucieczce - zapewnia dalej dyrektor ośrodka Jacek Tyczka.
- Nie mieliśmy informacji o ucieczce podopiecznych Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego - mówi jednak asp. Rafał Wandzel, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Nysie.
Niejasności w tej sprawie jest zresztą więcej. Część powtarzanych przez rozemocjonowanych ludzi opowieści może być przesadzona. Według rzecznika policji 7 czerwca, a więc w dniu ucieczki pięciu podopiecznych MOW, dopiero o 18.30 do dyżurnego w komendzie trafiła pierwsza informacja tej sprawie.
- Dyżurny policji dostał informację od Straży Ochrony Kolei, że po torowisku w rejonie wsi Mańkowice chodzi grupa osób - informuje asp. Rafał Wandzel. - Na miejsce pojechał patrol, ale przed przyjazdem policji te osoby wsiadły do szynobusa i odjechały.
Pięciu uciekinierów spokojnie spędziło więc w Nysie ponad 3 godziny. Potem poszli na dworzec PKP i osobowym o 18.30 pojechali w kierunku Opola. Co się działo w szynobusie tego nie wiemy. Rzecznik SOK Adam Radek informuje, że w służbowej dokumentacji SOK i PLK nie ma żadnych zapisów, dotyczących np. naruszenia porządku w czasie jazdy pociągu, czy zatrzymania pojazdu między stacjami. Ludzie z Jasienicy opowiadają natomiast, że kierownik pociągu wyprosił agresywną grupę z szynobusa. Około 19 młodzi wysiedli na stacji w Jasienicy i ruszyli przez wieś do centrum miejscowości, w poszukiwaniu sklepu. Dwóch z gorąca zdjęło koszulki. Ludzie mówią, że jeden zachowywał się agresywnie. tacy cwani w grupie byli
- Zaczepili mojego szwagra, kiedy z żoną i dziećmi wracał do domu - opowiada Adam, mieszkaniec Jasienicy. - Jeden spokojnie zapytał jak dojść do sklepu, ale trzech zaczęło szukać zaczepki. Szwagier przyjechał po mnie do domu. Opowiedział o agresywnej grupce. Dosłownie wyciągnął mnie spod prysznica i razem pojechaliśmy ich szukać.
W tym czasie ekipa uciekinierów dotarła do centrum Jasienicy. Czterech młodych ludzi weszło do sklepu samoobsługowego. Zapakowali do koszy piwo, czipsy, słodycze, a kiedy podeszła do nich kasjerka, wybiegli ze sklepu bez płacenia. Kobieta wyskoczyła za nimi krzycząc: Złodzieje!
- Akurat szedłem obok i widziałem, jak uciekali ze sklepu - opowiada Marek, mieszkaniec Jasienicy. - Kazałem ekspedientce dzwonić po policję, a sam ruszyłem za nimi. Krzyczałem: Łapcie złodziei i kolejni sąsiedzi się przyłączali do pościgu.
W pościg ruszył starszy mężczyzna na rowerze, który z bezpiecznej odległości nie spuszczał uciekinierów z oczu. Kolejnemu mężczyźnie udało się złapać ostatniego wyrostka i przewrócić go na ziemię.
- Rzucał się po tej ziemi jakby był poparzony albo naćpany - opowiada Marek. - Usiadłem na nim, a on leżał z rękami z tyłu. W pewnej chwili powiedział jednak, że się dusi, to pozwoliłem mu się przewrócić na brzuch. I wtedy się wyrwał.
Pierwszemu złapanemu przyszedł z pomocą jeden z kompanów, najbardziej agresywny. Wyszarpnął się interweniującym i zaatakował. Musiał ćwiczyć jakieś sztuki walki, bo kopnął jednego z mieszkańców w głowę, łamiąc mu nos. A potem skopał jeszcze Marka, gdy ten przytrzymywał jego kompana. Mężczyzna do teraz ma podbite oczy. Napastnik uciekając wbiegł na podwórko jednego z domów.
- Wpadł na ganek i kopnął mnie w klatkę piersiową - opowiada Franek, który wcześniej był w domu i nie zauważył bijatyki. - Kolega zaczął mnie bronić, więc ten wypadł na ulicę, przeskoczył przez strumień i wpadł do kolejnego ogrodu. Tam go dopadli nasi. We czterech dali mu radę
Młodego karatekę zaprowadzono pod drugi sklep we wsi, związano za pomocą plastykowej taśmy.
- Przez godzinę czekaliśmy tam na przyjazd radiowozu - opowiada Marek. - A on cały czas się szarpał. Krzyczał, że nas pozabija, że spali sklep, całą wioskę spali. Że jeśli kiedyś trafimy do jakiegoś więzienia, to nas dopadną jego znajomi.
Pozostała czwórka pobiegła drogą w stronę Bielic. Za domami wpadli w pola rzepaku i pszenicy. Pogoń była tuż, tuż.
- Zajechałem jednemu drogę autem, ale mi uciekł w wysoki rzepak. Wolałem tam nie wchodzić, bo nie wiedziałem czy nie ma jakiegoś noża czy pałki - opowiada Adam. - W tym czasie mój szwagier strzelił do innego z pistoletu gazowego i tak go złapaliśmy. Wyprowadziliśmy go na drogę gdy akurat nadjechała policja.
W pierwszym patrolu z Korfantowa przyjechał jeden policjant i dwie policjantki. Widząc co się dzieje wezwali posiłki, w tym duży radiowóz do przewożenia zatrzymanych. W tym czasie ludzie przyprowadzali im z pola kolejnych uciekinierów.
- Jeden dostał gazem jak tylko się wychylił - opowiada Adam. - Jeszcze następnego pojechaliśmy szukać w okolice sąsiedniej wioski. Jak policjantom powiedzieliśmy, że idziemy łapać kolejnych, to nam tylko podziękowali. Zabrali pierwszych czterech i powiedzieli, żeby do nich zadzwonić, gdy już złapiemy ostatniego.
Ostatni uciekinier wpadł w rzepaku już grubo po godzinie 21. Zapadał zmrok. Miejscowi szukali go z samochodu terenowego, jeżdżącego po polnych drogach. Ten już nie stawiał oporu. Policja dowiozła wszystkich uciekinierów na komendę, a po 23 przywiozła do ośrodka wychowawczego w Nysie. Jak mówi dyrektor MOW, nie prosili o wizyty lekarskie.
- Dostaną kary dyscyplinarne: Cofnięcie przepustek, urlopów. Dodatkową pracą nie mogę ich ukarać, przepisy zabraniają - mówi dyrektor MOW Jacek Tyczka. - To są łobuzy, takie kary dyscyplinarne po nich spływają. Ale zawiadomimy o wszystkim sądy rodzinne w ich miejscowościach. Sprawę prowadzi policja, poniosą odpowiedzialność karną.
Rzecznik policji o całej akcji mówi zdawkowo. Obywatelskie ujęcie. Po przybyciu radiowozu policjanci zastali na miejscu pięciu uciekinierów, zatrzymanych przez mieszkańców. Wszyscy młodzi byli pod wpływem alkoholu. Sprawa jest w toku.
Świadkowie i uczestnicy wydarzeń nie chcą się przedstawiać. Boją się zemsty.
- Po co mam się oglądać za siebie wieczorami - mówi jeden z nich. - Ale daliśmy im radę!
Młodzieżowe Ośrodki Wychowawcze
W Polsce jest 45 takich placówek dla chłopców. Trafia do nich młodzież kierowana przez sądy rodzinne, która nie popełniła poważnych przestępstw, ale sprawia poważne problemy wychowawcze. Rodzice nie radzą sobie z ich wychowaniem czy też oni sami uporczywie unikają realizowania obowiązku szkolnego. Rygory w MOW są mniejsze niż w zakładach poprawczych. Ośrodek posiada internat i szkołę, w której podopieczni kontynuują naukę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?