Jak zrobimy demolkę, to posprzątamy albo zapłacimy

Rozmawiał Mirosław Dragon
Rozmowa z Wojtkiem Łuczajem-Pogorzelskim, gitarzystą i liderem Oddziału Zamkniętego

- K..., wystraszyłem się, jak do mnie zadzwoniłeś, i źle obciąłem sobie paznokieć. Jak ja teraz będę grał na gitarze, pozrywam chyba wszystkie struny!

- Oj, przepraszam najmocniej. Ale do sobotniego koncertu w Oleśnie paznokieć na pewno odrośnie.
- No to dobra, jak masz pytania, to wal.

- Nazywają was najbardziej rockowym zespołem w Polsce?
- Bo to jest prawda, tak właśnie jest! Nie lubię na nikogo gadać, ale gramy z różnymi kapelami i aż mnie to przeraża, kiedy nie mają żadnego kontaktu z publicznością. Na koncercie trzeba się spocić, pobiegać, zrobić show. Gra się sercem, duszą i... jajami!

- Jednak etykietka najbardziej rockowego zespołu wzięła się nie tylko z koncertów, ale przede wszystkim z balang po tychże występach. Dalej tak szalejecie?
- Balangi cały czas są, bez zmian! Ale jak robimy demolkę, to rano wysprzątamy, a jak nie mamy czasu, to zapłacimy.

- W Oleśnie też będzie balanga?
- Pewnie, że będzie. Nawet jak byśmy nie chcieli, to one biorą się nie wiadomo skąd. Zamknę się w pokoju, położę spać, a tu mi ktoś nasika przez dziurkę od klucza. No to muszę wyjść, a tam imprezka.

- A więc "seks, drugs and
rock'n'roll"?

- O nie, po pierwsze żadnych narkotyków. Piwo można sobie chlapnąć, jakąś whisky też. Ale jak zauważę, że ktoś bierze, na drugi dzień już nie gra w Oddziale Zamkniętym. Seks na trasie kiedyś był, ale teraz mamy swoje kobiety. Fanka może najwyżej zrobić przed nami jakiś striptiz, ale nic więcej.

- Więc co jest na tych balangach?
- One zaczynają się całkiem niewinnie. Na przykład nasz menedżer Egon idzie spać, a my mamy klucze do jego pokoju. Wchodzimy i malujemy go. On się do tego nadaje, bo ma łysą pałę. Malujemy oczywiście niezmywalnymi flamastrami. Rano schodzi na śniadanie i mamy świetny ubaw. Mnie chłopaki obłożyli kiedyś kwiatami, jak spałem. Poznosili wszystkie kwiaty z całego hotelu. Jak się obudziłem, to myślałem, że umarłem i pochowali mnie z kwiatami.

- Masz też iście rockandrollowe auto. Jak się je prowadzi?
- To chevrolet camaro (targa) z 1976 roku! Ryczy jak cztery harleye. Czerwona perła, ognie i miecze na masce. Jak mnie policja zatrzymuje, to tylko żeby zapytać, czy mogą sobie zrobić fotkę. Autko jest zawodowe. Duży fiat z tymi ognistymi kolorami głupio by wyglądał, ale nie chevrolet. Na co dzień jeżdżę hondą prelude.

- Przez 26 lat waszego istnienia przez Oddział Zamknięty przewinęło się ponad 40 muzyków. Ty grasz od początku. Nie znudziło ci się?
- Nie, bo kocham rocka. Kocham też wszystkich, którzy ze mną grali, ale niektórzy robili numery. Jeden z wokalistów mówi mi kiedyś, że on pieprzy rock'n'roll, bo woli hip-hop. To spadaj na drzewo!

- Przez jakiś czas śpiewał też u was Robert Janowski.
- Lubię go jak brata! To świetny człowiek, no i kiedyś nie śpiewał tak, jak teraz w telewizji. Jak w zespole któryś z nas pierdnie, to śpiewamy: "Jaka to melodia"?

- Mieliście też w składzie kobietę, na dodatek lekarza psychiatrę z prawdziwego oddziału zamkniętego w Lublinie. Długo z wami wytrzymała?
- Liz Jasiak, Amerykanka z polskimi korzeniami, grała u nas na basie. Jaka to fajna dupa była, najlepszy towar, do zakochania! Niestety, ona za bardzo lubiła dziewczyny.

- Zaśpiewacie w sobotę w Oleśnie swój największy przebój, "Andzię"?
- Ciągle zawracają nam dupę, żebyśmy grali "Gandzię"! Bo ta piosenka tak się nazywała. Napisaliśmy ten numer dla jaj, dla śmiechu. Ale cenzura tego nie puściła i musieliśmy zmienić gandzię na Andzię.

- Ale na koncercie w Oleśnie spocicie się?
- Jak świnie po prostu!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska