Chora na raka przez trzy dni czekała na jedzenie

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Pacjentka wymagająca żywienia dojelitowego w piątek wyszła ze szpitala. I zaczęła się jej gehenna, bo jeść nie mogła, a specjalnego żywienia dla niej nie było.

- To jest gorsze niż eutanazja, bo moja żona umiera śmiercią głodową - mówił w poniedziałek w rozmowie z nto pan Jerzy z Opola.

Głos mu się łamał, bo widział jak ukochana osoba gaśnie w oczach, a on nie ma sposoby, aby jej pomóc.

- W szpitalu żona była karmiona dojelitowo odpowiednimi preparatami. Takie same preparaty, za pomocą specjalnego cewnika, powinna dostawać również w domu. Szkopuł w tym, że nie można się o takie żywienie starać, dopóki nie ma się w ręku wypisu ze szpitala.

68-letnia pani Krystyna ma nowotwór przełyku. Chora, na swoje nieszczęście, została wypisana z Opolskiego Centrum Onkologii w piątek, czyli tuż przed weekendem. - W firmie, która przygotowuje takie specjalne posiłki usłyszałem, że ktoś się u nas pojawi w ciągu trzech dni roboczych. Po drodze była sobota i niedziela, wiec wychodziło na to, że żona będzie musiała głodować do środy, czyli przez pięć dni - wspomina z żalem pan Jerzy. - Dla zdrowego człowieka to jest niewyobrażalnie długo, a co dopiero dla chorej. Próbowałem załatwić to żywienie wcześniej, ale bez wypisu nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Szpital umył ręce, bo przecież żona nie była już ich pacjentką, a my zostaliśmy sami.
Po dwóch dniach, czyli w niedzielę pojawił się wprawdzie lekarz, aby ustalić jakie żywienie będzie najbardziej odpowiednie, ale radość nie trwała długo, bo na sam preparat i tak trzeba było czekać. Do wtorku, czyli kolejne dwa dni.

Rodzinie pomagali przyjaciele. Jedna ze znajomych gotowała nawet dla pani Krystyny specjalne zupki, sądząc, że chora choć tyle będzie w stanie przełknąć.

- Ostatnie doby były dla nas koszmarem. Żona zjadła może kieliszek zupy, co przy jej chorobie było katorgą. Na nic się to jednak zdało, bo i tak kończyło się wymiotami - opowiada pan Jerzy.

Przyjaciel rodziny, nie mogąc patrzeć jak pani Krystyna cierpi, zadzwonił w poniedziałek do nto z prośbą o pomoc. - To jest sprawa życia lub śmierci. Jeśli ta kobieta nie dostanie pomocy, to umrze, bo ważniejszy niż człowiek są procedury - opowiadał zdenerwowany pan Krzysztof.

Poinformowaliśmy o sprawie Narodowy Fundusz Zdrowia. - To jest karygodna sytuacja, która nie powinna mieć miejsca - mówiła w poniedziałek późnym popołudniem Beata Cyganiuk z opolskiego oddziału NFZ.

Później sprawy potoczyły się błyskawicznie, a pani Krystyna w ciągu godziny dostała pomoc.

- Po kilkudziesięciu minutach od rozmowy z nto zadzwonił do nas lekarz i poprosił, żebym przywiózł żonę na pogotowie - wspomina pan Jerzy. - Tam żona dostała kroplówkę, dzięki czemu udało się postawić ją na nogi. Dostaliśmy nawet preparat w kroplówce na zapas, który pielęgniarka ma podać w domu. Szkoda, że nie udało się to bez pomocy mediów.

- Rodzina w takiej sytuacji może być zagubiona, dlatego to szpital powinien zadbać, by chora została zaopatrzona jak należy - mówi Beata Cyganiuk z opolskiego oddziału NFZ. - Szpital - przygotowując się do wypisania pacjentki, która wymaga żywienia dojelitowego - powinien odpowiednio wcześniej powiadomić firmę przygotowującą specjalne posiłki. Taka jest praktyka. Dzięki temu nie doszłoby do sytuacji, kiedy chory musi przez kilka dni czekać na ich przygotowanie. Mam wrażenie, że zapomniano tu niestety o człowieku - kwituje rzeczniczka NFZ.

Dyrektor Opolskiego Centrum Onkologii broni się: pacjentka, kiedy była wypisywana ze szpitala - przyjmowała płyny doustnie.
- Mówienie, że kobieta umierała z głodu brzmi dramatycznie, ale nie do końca odpowiada stanowi faktycznemu - uważa doktor Wojciech Redelbach. - Z raportów pielęgniarskich wynika, że kobieta przyjmowała dietę płynną, więc mogła na tej diecie poczekać na dostarczenie odpowiednich posiłków. Co ja mogę za to, co się dzieje z pacjentką po wypisaniu do domu?

Dyrektor przyznaje, że główną formą żywienia - w przypadku tej pacjentki - było jednak odżywianie dojelitowe, a dieta płynna - nawet, gdyby opolanka ją tolerowała - rozwiązywałaby problem tylko na krótką metę.

Dlaczego więc szpital nie powiadomił odpowiednio wcześniej firmy, która przygotowuje specjalistyczne posiłki? - Nie było takiej potrzeby, ponieważ pacjentka mogła odżywiać się doustnie - utrzymuje dyrektor Redelbach.

Rodzina chorej jest innego zdania. Ostatecznie posiłki dotarły do pani Krystyny wczoraj (8.03). Po czterech dniach czekania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska