Mirosław Olszewski nie żyje. Trudno uwierzyć, że Mirka już nie ma

Ryszard Rudnik
Ryszard Rudnik
Mirosław Olszewski.
Mirosław Olszewski.
Mirek nie żyje, miesiąc temu w telefonie wspomniał zdawkowo, że coś mu weszło do boku. Dawno już coś weszło mu w duszę.

Wielki dziennikarski talent. Miał oko, wrażliwość, sumienie, pióro. Był z tych, co myślą, więc wątpią. Zawsze szukał dziury w całym, bał się, by tematu nie traktować nabłonkowo, lecz wejść w jego trzewia i niczym chirurg dogrzebać się praprzyczyn.

Dziennikarz niepokorny, ale nie według dzisiejszych standardów na bazie wazeliny, lecz tych z początku wolnej Polski, opartych na bezkompromisowości, nonkonformiźmie, bezinteresowności.

Pukał do zawodu kilka lat, w schyłkowej komunie był zapis na Olszewskiego w regionalnych mediach.

Gdyby odciął się od swojej działalności w NZS-ie to pewnie poszłoby gładko. Ale on wolał poczekać aż czasy zmoralnieją, niżby on miał zachować się niemoralnie.

Po 1989 gdy inni wystawiali piersi, pytany, dlaczego on nie wyciąga swego styropianu, odpowiedział: a po co? Chodziło mi o to, żeby prawda zwyciężyła.

Brzmiało to koturnowo, ale kto go znał wie, że taki Mirek był - zasadniczy czasem do wyrzygania.

A potem okazało się, że z tą prawdą nie jest tak do końca. I to Mirka męczyło bardzo. Nie widział powodu, by być lepszym niż świat, więc w deklaracjach nie był, ale kumple widzieli, że ta wyreżyserowana poza cynika dołowała go strasznie.

Życie dziennikarzy na przełomie lat 80- tych i 90-tych to był czas kolorowych ptaków. Czas dużych pieniędzy i beztroskich zabaw, czas cyganerii, dużych chłopców, którzy odreagowywali wspólnie w biesiadzie.

Mirek był duszą towarzystwa, bohaterem najsmakowitszych anegdot, diabelnie inteligentnym wodzirejem.

Wiadomo było, że to nie może trwać wiecznie. Różni koledzy na różnych etapach pasowali. Mirek, ostatni Mohikanin odchodzących złotych beztroskich czasów nie potrafił się zatrzymać. Człowiek, którego lubili i kochali wszyscy bez wyjątku, na którego zawsze można było liczyć, który nigdy nie miał jednego choćby wroga, stał się największym wrogiem samego siebie.

Jego życie zaczęło przypominać sinusoidę.

Wiele przegadanych godzin, Mirku, musisz. Wiele obietnic poprawy, sinusoida w górę, a potem znowu w dół. To była choroba świadomości, trawiła Mirka przez wiele lat. Wszyscy próbowali mu pomóc, nikomu się nie udało.

Odszedł z zawodu, wszyscy myśleli, że to będzie ten decydujący wstrząs, który wszystko zmieni i Mirek wróci. Nie wrócił, nie dał rady.

Jeśli zgrzeszył, to przede wszystkim wobec siebie, i sam sobie wymierzał pokutę.

Jeśli śmierć wyzwala, to właśnie był ten przypadek. Niebo ma teraz felietonistę zdolniachę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska