Plaster na serce

Zdjęcia Witold Chojnacki
Wczoraj nie mieli ani chwili nudy. Dlaczego? Żeby nie myśleć o samotności, o wnukach, o prawnukach w Niemczech, Kanadzie, Holandii. Ani o tych wnukach, które są bliżej, ale zaglądają jedynie wraz z listonoszem.
Wczoraj nie mieli ani chwili nudy. Dlaczego? Żeby nie myśleć o samotności, o wnukach, o prawnukach w Niemczech, Kanadzie, Holandii. Ani o tych wnukach, które są bliżej, ale zaglądają jedynie wraz z listonoszem. Zdjęcia Witold Chojnacki
- Słodkie są te dzieciaki, że ach! - mówi o przedszkolakach Paulina Kuźnicka. - Fajnie byłoby mieć takie wnuki. I zalewa się łzami. Wnuki? Ja nawet dzieci nie potrafiłam wychować.

Samotność. Tutaj słowo "samotność" odmienia się przez wszystkie przypadki w zaciszu swojego pokoju. Odmienia się wtedy, gdy dopadają ponure myśli i gdy człowiek ma za dużo czasu. Czyli rzadko, bo personel Domu Kombatanta w Opolu potrafi zadbać, by staruszkowie wolnego czasu nie mieli.

Spotkanie z przedszkolakami nie było przypadkowe. Na trzy dni przed Dniem Babci i Dniem Dziadka starszych państwa odwiedziły maluchy. Śpiewały piosenki, recytowały wierszyki, każdemu dziadkowi i każdej babci wręczyły papierowe serduszko. Kolorowe serce z papieru jest jak plasterek na złamane babcine i dziadczyne serce.
- Syn mieszka w Niemczech, wnuczka studiuje w Krakowie, jeszcze ani razu u mnie nie była - wzdycha Józef Janczak, lat 68. - A wnuczek wyjechał z żoną do Kanady. Mam prawnuczkę za oceanem. Ale chyba jej nie zobaczę.
- U nas tęsknota jest częstym gościem. Ja już się na nią uodporniłem - zapewnia.
- Najmocniej tęsknią babcie, bo one są bardzo, bardzo zapatrzone we wnuczęta - uważa Jerzy Dobrzański.
Ma 70 lat, od 10 lat żyje z amputowaną nogą. Kalectwo przerwało mu karierę zawodową. Inaczej niż wielu pensjonariuszy, Dobrzański wprowadził się do Domu Kombatanta, bo sam chciał.
- Uciekłem od rodziny. 22 lata samotnie wychowywałem syna, to chyba wystarczy? - pyta, wspierając się na kulach. - Teraz dzieci i wnuki żyją po swojemu, ja ich nie potrzebuję. A gdy będę potrzebował, to napiszę, żeby mnie odwiedzili. Ale tych babć to mi szkoda...
- Szkoły pokończyłem, więc ludzie się ze mną liczą - dodaje Dobrzyński. - Przychodzi do mnie znajoma, która ma 200 złotych renty. Wnuczka odwiedza ją raz w miesiącu, zawsze tego samego dnia co listonosz. Ta babcia pyta mnie, czy ma dawać wnuczce pieniądze? Więc powiedziałem jej to, co chciała usłyszeć. Spytałem, czy ma przyjemność w tym dawaniu? Jeśli tak, to niech daje. A co miałem powiedzieć? Takie właśnie są babcie...
Paulina Kuźnicka ma 71 lat, ale prawdziwą babcią nigdy nie była. Rozrzewnia się na wspomnienie uśmiechniętych maluchów z przedszkola. Wie, że nie byłaby dobrą babcią.

- Własne dzieci miałam, ale ich nie chowałam, bo się do tego nie nadaję. Za nerwowa byłam. Mój syn, biedak, nie miał lekkiego życia. Najpierw poszedł do domu dziecka, potem jedna pani go przysposobiła, ale źle traktowała. Tak mi się na nią żalił, że słów brak - Paulina Kuźnicka ociera łzy.
- Był dobrym synem - opowiada - odwiedzał mnie tutaj, w zakładzie. Zawsze wtedy dawałam mu pieniądze. Trzy lata temu zmarło się biedakowi. A córki nie mogłam chować, bo jest upośledzona, w ogóle nie gada. Jest w zakładzie w Prószkowie. Ona tam, sama. Ja tutaj, sama. Samiuteńka.
Sama jak palec jest też Maria Kobuda z Białobrzezia, od 10 lat w Domu Kombatanta. Ale przekonuje, że starość ma szczęśliwą.

- Oni wszyscy nie mówią do końca prawdy - wtrąca Józef Janczak. - Jedni są tu z wyboru, bo sami chcieli, niektórzy nawet uciekli od rodzin. Innych pozbyły się dzieci. Oni bardzo cierpią. To prawda, że mamy wspaniałe warunki: ciepło, czysto, smaczne jedzenie. Tutaj jest luksus. Tyle że wszyscy jesteśmy trochę ubezwłasnowolnieni. Po potrąceniu 70 procent renty i wykupieniu leków nie zostaje nam na nic. Ja czekam niecierpliwie na Wielkanoc. Syn będzie wtedy jechał z Niemiec do córki, do Krakowa, więc pewnie wstąpi i zostawi mi parę euro...
Samotność? Rodzina?
- Pani wybaczy, to zbyt osobiste - starsza, skromna kobieta z siwym koczkiem, słysząc pytanie dziennikarki, oddala się szybkim krokiem do swojego pokoju. O rodzinie chcą opowiadać tylko te babcie, które mają bliskich czułych, kochających. Te, które do Domu Kombatanta przyszły dlatego, że chciały żyć własnym życiem.
- Na początku było mi trudno, ale dziś jestem szczęśliwa, że tak potoczyły się moje losy - mówi Nina Brzezińska, elegancka, bardzo zadbana starsza pani. - Dzieci mają swoje dzieci i własne sprawy. Odwiedzam je, ale cieszę się, gdy znów wracam do siebie. Ja bym w domu nie miała tak dobrze jak tu.
Wczoraj staruszkowie zebrali się na świetlicy o godzinie 10. Punkt programu: spotkanie z dziennikarką "NTO". O 11.15 - spotkanie kombatanckie. O 11.30 - próba jasełkowa. Potem obiad i znowu zajęcia. Każda wolna minuta szczelnie wypełniona programem: zespół artystyczny, chór, przedstawienia teatralne i wszystko to, co wymyśli Joasia Bojkowska, młodziutka terapeutka. Ani chwili nudy. Dlaczego? Żeby nie myśleć o samotności, o wnukach, o prawnukach w Niemczech, Kanadzie, Holandii. Ani o tych wnukach, które są bliżej, ale zaglądają jedynie wraz z listonoszem. Ani o tych kochanych, które czasami telefonują, czasami przysyłają kartki.

- Taka jestem tu szczęśliwa, że słów brak - zapewnia Bronisława Nowak, dla której przeprowadzka do Domu Kombatanta była życiowym wyborem. - Odwiedzam dzieci, odwiedzam wnuki, a jak wracam do siebie, to sobie śpiewam: "Tu jest moje miejsce, tu jest mój dom". Moje dzieci pytają: "Mamo, dlaczego nam to zrobiłaś?!". A ja odpowiadam, że zrobiłam to dla siebie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska