Igrali ze śmiercią

Fot. Jarosław Staśkiewicz
- Czuliśmy, że z tym junkersem jest coś nie tak - mówi Zofia Glej.
- Czuliśmy, że z tym junkersem jest coś nie tak - mówi Zofia Glej. Fot. Jarosław Staśkiewicz
Gaz lub dwutlenek węgla omal nie zabił dwóch sióstr w Lewinie Brzeskim. Życie uratowała im szybka reakcja rodziny.

Opinia

Opinia

Z gazem nie ma żartów
Mistrz kominiarski Grzegorz Walczakowski: - Ten junkers w ogóle nie powinien tam wisieć. Przy takim stanie instalacji do tragedii mogło dojść w każdej chwili. Niestety, nikt kompetentny nie zajrzał wcześniej do tej łazienki. Z takimi przypadkami mamy dość często do czynienia i to w całej Polsce. Kiedyś nikt nie przejmował się przepisami i lokatorzy montowali junkersy np. w miejsce term. Jak nie było gdzie podłączyć piecyka, to wykuwali dziurę w ścianie, wyprowadzali przewód na zewnątrz i mówili: jakoś to będzie. Niefrasobliwość to najdelikatniejsze określenie takiego zachowania, a skutki mamy co roku, jak choćby ostatnio w Chorzowie, gdzie zginęły cztery młode osoby.

W poniedziałek wieczorem w łazience domu przy ul. Wojska Polskiego 19-letnia Andżelika zaczęła kąpać swoją 4-letnią siostrę. - W pewnej chwili Sandra zaczęła się dziwnie rzucać. Zdążyłam tylko zawołać mamę i potem już nic nie pamiętam - opowiada dziewczyna.
Obie straciły przytomność. Na szczęście zimną krew zachowała reszta rodziny. Szybko wezwano pogotowie, a trzecia z sióstr - 17-letnia Aneta, wspólnie z mamą, zaczęła robić najmłodszej dziewczynce sztuczne oddychanie. - Uczyliśmy się tego w szkole, trochę widziałam na filmie i jakoś udało nam się docucić Sandrę - mówi Aneta.

- Młodsza córka była już sina, miała powykręcane ręce. Lekarz powiedział, że wystarczyło jeszcze kilka sekund i dziecka by nie było - dodaje Zofia Glej, mama dziewcząt.
Po chwili przyjechała policja, a potem karetka pogotowia z Brzegu. - Sztuczne oddychanie było w tym momencie jak najbardziej wskazane i kiedy dojechaliśmy na miejsce, dziewczęta już oddychały samodzielnie - mówił lekarz Adam Nowok. - Zastosowaliśmy tlenoterapię i odwieźliśmy je na oddział.
Teraz dziewczęta czują się już dobrze. Jak mówi lekarz, to było podtrucie, ale nie można stwierdzić, czy przyczyną był gaz czy spaliny z piecyka. Niewykluczone, że dziewczęta zatruły się jednym i drugim, bowiem w mieszkaniu wszystkie instalacje są w fatalnym stanie. - Jak sprawdzali licznikiem, to piszczało wzdłuż całej rury od gazu. A komin od junkersa prawie się rozlatuje - mówi Zofia Glej.

Jeszcze wieczorem gazownicy zamknęli gaz i odkręcili licznik. Na drugi dzień Zarząd Mienia Komunalnego przysłał fachowców, którzy powymieniali kolanka w rurze gazowej. Ale o ponownym włączeniu gazu nie ma mowy. - Przecież tu wszystko nadaje się do wymiany - denerwuje się lokatorka i pokazuje rurę odprowadzającą spaliny z piecyka. Wychodzi ona na korytarz i tam dokładnie widać, że do środka można włożyć nawet palec.
Mimo iż lokatorka podejrzewała, że instalacja jest nieszczelna, nie zgłaszała tego w administracji. - Ostatni przegląd przeprowadziliśmy w 2003 roku i nie stwierdziliśmy żadnych nieszczelności - twierdzi dyrektor ZBM Eugeniusz Kleparski.

Jednak, jak twierdzi Zofia Glej, jeden z kierowników z ZBM był w mieszkaniu przy Wojska Polskiego i oglądał łazienkę pod koniec ubiegłego roku. Lokatorka wzywała go do psującej się instalacji wodnej. Fatalny stan rur gazowych widział również specjalista, który sprawdził podłączenie junkersa.
- Zmieniałam go kilka tygodni temu, bo stary coś szwankował - mówi pani Zofia. - Mąż ze szwagrem go podłączyli, a potem sprawdził taki znajomy fachowiec, który ma wszystkie uprawnienia. Czy mam protokół? Nie, ale to dobry fachowiec.
Sprawę bada policja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska