Gorączka parlamentarna

Mirosław Olszewski [email protected]
Zdecydowana większość społeczeństwa źle ocenia prace parlamentu i jest za jego zmianą. Jednak ani w Sejmie, ani w Senacie nie ma większości, by przeforsować skrócenie kadencji.

Przedwczoraj w telewizji Puls, posłance Zycie Gilowskiej z Platformy Obywatelskiej zadano pytanie: - Jak długo ponad trzydzieści milionów Polaków będzie zakładnikami parlamentarzystów, którzy najwyraźniej kpią sobie z opinii wyborców?
Wiceprzewodnicząca jednoznacznie wskazała winowajców tego stanu rzeczy. Jej zdaniem to kwestia mniej więcej 67 głosów z ekipy SLD, potrzebnych do zbudowania większości niezbędnej do przyspieszenia wyborów. Opozycja jest w tej sprawie jednomyślna. Łatwo przychodzi jej sformowanie antyrządowego bloku, co pokazała ostatnio, doprowadzając do obalenia tzw. ustawy zdrowotnej.
Czas gra na korzyść SLD?
W samym SLD trudno jednak policzyć grupę posłów zdecydowanych głosować za skróceniem kadencji. Żaden z parlamentarzystów tej formacji nie przyzna tego wprost, ale wielu zdaje sobie sprawę, że termin wiosenny oznacza dla nich definitywny koniec politycznej kariery najwyższej próby. Wprawdzie niewielkie jest ryzyko powtórki wariantu AWS, która została po prostu unicestwiona, jednak wiosenne wybory oznaczałyby, że do parlamentu dostaliby się najprawdopodobniej jedynie liderzy tej formacji.
Te same obawy podzielają parlamentarzyści z ugrupowań powstałych w wyniku podziałów Sojuszu: grupy Borowskiego i środowisk skupionych wokół byłego wicepremiera Jagielińskiego.
O skali różnic poglądów na termin wyborów na lewicy świadczą wypowiedzi także opolskich posłów tego ugrupowania.
Zdaniem posła Andrzeja Namysły, prawica domaga się skrócenia kadencji wietrząc jedynie wyborczy sukces:
- Gospodarka ma się tymczasem dobrze i rokowania są pomyślne, nie ma zatem powodu, by fundować sobie polityczne zamieszanie i oczywiste spowolnienie działań rządu na okres kampanii wyborczej. Po drugie z wypowiedzi liderów PiS i PO można odnieść wrażenie, że jedyne, na czym im zależy, to przeprowadzenie lustracji, dekomunizacji i rozliczeń z przeszłością. To moim zdaniem grozi stabilności politycznej kraju, i niesie ryzyko zburzenia ładu społecznego. Wreszcie wybory jesienne to okazja do przeprowadzenia ich łącznie z wyborami prezydenckimi i referendum konstytucyjnym, a to niemałe oszczędności.
Poseł Jerzy Szteliga z kolei deklaruje chęć głosowania za wiosennym terminem wyborów. Jego zdaniem, im krótsza kampania, tym mniej strat społecznych i gospodarczych:
- Głodna sukcesu prawica przeprowadzi prawdopodobnie frontalny atak na nas. Sądzę, że im szybciej to nastąpi i im kampania będzie krótsza, tym mniej odciśnie się to na klimacie gospodarczym. A przede wszystkim wreszcie można byłoby ustanowić zasadę, że zwycięskie ugrupowanie realizuje swój własny budżet. Nie byłoby możliwości mówienia ludziom: - Wprawdzie nas wybraliście, ale musimy robić to, co zaplanowali nasi poprzednicy.
W kręgach SLD popularny jest też pogląd, że czas w tej chwili gra na korzyść tej partii. PO i PiS, prawdopodobni zwycięzcy wyborów, o ile zgadzają się ze sobą w kwestiach ideowych, to raczej nie potrafią zgrać swych wizji gospodarczych. Roman Giertych pogrąża komisję śledczą, która miała ostatecznie dobić SLD, a Marek Belka zyskuje w oczach opinii publicznej, gdy pohukuje na Sejm: - Jeśli nie mają mocy się rozwiązać, niech pracują, do diabła!".
Trzy w jednym
Połączenie wyborów parlamentarnych z prezydenckimi i referendum konstytucyjnym miałoby tę zaletę, że uniknęlibyśmy, być może, kompromitująco niskiej frekwencji, jaka mogłaby się zdarzyć w referendum przeprowadzonym osobno. Niższe byłyby też koszty.
Wadą takiego rozwiązania byłoby jednak przeniesienie doraźnych konfliktów politycznych na kampanię referendalną. Zmiana rządu jest przedsięwzięciem w skali czterech lat. A konstytucja ustali miejsce Polski w Europie na dziesięciolecia.
Leszek Korzeniowski, poseł Platformy Obywatelskiej, nie wierzy w możliwość wiosennych wyborów, przyznaje też, że propozycja "trzy w jednym" jest dla partii niewygodna:
- Tak jak o pośle Rokicie mówi się często, że może zostać premierem, tak nie ukrywam, że widzielibyśmy Donalda Tuska jako kandydata na prezydenta. Kłopot polega na tym, że nie można jednocześnie ubiegać się o mandat parlamentarny i startować w wyborach prezydenckich. Ten problem miałoby zresztą kilku innych liderów z liczących się partii. Skutkiem wariantu "trzy w jednym" mogłoby więc być wyeliminowanie ich z parlamentu. To, moim zdaniem, przyniosłoby szkody wielu ugrupowaniom i nie służyłoby dobrze umacnianiu demokracji.
Choć oficjalnie PO stoi twardo na stanowisku, że wybory powinny się odbyć na wiosnę (Rokita uparcie powtarza: "Choćby jutro!"), jednak mało kto w tej partii wierzy, że to termin realny:
- Sporą grupę posłów określa się nieoficjalnie mianem "dietetyków", którzy funkcjonują w Sejmie ciesząc się z dużych apanaży - mówi Korzeniowski: - Trudno zaprzeczyć, że tak jest. Ale też trzeba pamiętać, że zostali oni wybrani w najzupełniej demokratyczny sposób, często przez tych samych wyborców, którzy dziś psy na nich wieszają...
Sławomir Kłosowski, lider opolskiego PiS, typowany w partii na pewnego niemal kandydata do Sejmu, choć twardo, zgodnie z polityką partii, opowiada się za wiosennym terminem ("Szkoda skazywać Polskę na dalsze rządy SLD"), także nie bardzo wierzy w możliwość zebrania większości wystarczającej do skrócenia kadencji:
- Perspektywa utraty kilkumiesięcznych dochodów może być dla wielu posłów ceną, niestety, zbyt wysoką... Ale dla nas decydująca jest kwestia budżetu. Otóż po raz pierwszy udałoby nam się zrealizować uzasadnianą od wielu lat tezę, że najlepsze dla kraju jest to, by obóz przejmujący władzę mógł stworzyć autorski budżet - czyli kwintesencję programu, który ludzie poparli w wyborach.
Zdecyduje SLD
Chyba nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy w Sojuszu frakcja "wiosenna" wygra z "jesienną", bowiem w partii dokonują się całkiem nieoczekiwane roszady. Niedawna rezygnacja wicepremiera Hausnera z członkostwa w SLD i jego zaangażowanie w budowę nowej formacji centrowej rozjuszyła znaczną część członków partii. Premier Belka kolejny raz musiał zagrać na nosie Sojuszowi, zdecydowanie broniąc swego zastępcy i wykluczając możliwość jego dymisji. Potwierdził także, że jego rząd zwróci się zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami o wotum zaufania, a marszałek Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz kolejny raz zapowiedział zamiar poddania 5 maja pod głosowanie projektu uchwały o skróceniu kadencji Sejmu.
Jeśli tym razem liderzy SLD dotrzymają słowa, na wiosnę będziemy mieli nie tylko zapowiadane upały, ale i wysoką gorączkę polityczną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska