Do widzenia, Polsko!

Fot. Paweł Stauffer
Marta i Tomasz Stasiowie pożegnali wczoraj babcię małego Kacperka, która pojechała do pracy do Niemiec. Wkrótce dołączy do niej Tomasz.
Marta i Tomasz Stasiowie pożegnali wczoraj babcię małego Kacperka, która pojechała do pracy do Niemiec. Wkrótce dołączy do niej Tomasz. Fot. Paweł Stauffer
W gminie Strzeleczki 70 procent osiemnastolatków wyjeżdża do pracy na Zachód. W gminie Prószków w euro zarabia jedna trzecia mieszkańców w wieku produkcyjnym.

Co trzeci uczeń z klasy stolarskiej w opolskim "Staszicu" wyjedzie do Niemiec. Niektórzy już za parę tygodni, jak tylko zdobędą tytuł czeladnika. Krzysztof Świerc z Zawady nie może się doczekać egzaminu czeladniczego. To jego ostatnie dni w Zespole Szkół Zawodowych im. Staszica w Opolu. Najpóźniej w połowie września wyjeżdża do Niemiec, gdzie jest jego rodzina, większość znajomych i gdzie już ma nagraną robotę w zakładzie stolarskim. Tutaj też by ją znalazł, ale...
- Tam dostanę 1300 euro na miesiąc. U nas 1300 - ale złotych. Nie ma się nad czym zastanawiać - mówi Krzysztof.
Sebastian Szenk z Kątów Opolskich nawet mógłby sobie darować tego czeladnika, bo w jego przypadku stolarstwo to była pomyłka, ale skoro tak niewiele mu zostało do zdobycia papierka, to nie warto rezygnować. Ale zaraz potem pakuje manatki i - żegnaj, Polsko. W Niemczech są wszyscy jego bliscy. Rodzice wyjechali 10 lat temu, ustawili się i dobrze im się żyje. Znacznie lepiej niż tutaj.
- Wujek otwiera bar. Będę u niego pracować - mówi Sebastian.
On jeden z całej klasy zdecydowany jest zostać w Niemczech na stałe. Reszta planuje wyjazd na krótko. Rok, dwa. Żeby się dorobić.

- Nie będę robić za 5,50 za godzinę - mówi Daniel Dudek z Kotorza Wielkiego. - Tyle to Ruscy dostają.
Na razie jednak Daniel odkłada wyjazd. Najpierw chce pójść w Polsce do wieczorowego technikum. Jednocześnie będzie pracować, bo - jak mówi - chce "zrobić mistrza", zdobyć kwalifikacje i dopiero jako fachowiec pełną gębą pojedzie się dorabiać.
- W dwa lata zarobię na dobre auto, potem wrócę, utworzę własny zakład i założę rodzinę - planuje.
O tym marzy większość. Tak samo mówili przed wyjazdem ich znajomi. Ilu z nich wróciło po roku, dwóch?
- Żaden - odpowiadają chórem moi rozmówcy.

W rodzinnych wioskach Krzyśka, Daniela i Sebastiana na sobotnie dyskoteki przychodzi tylko młodzież szkolna. Dwudziestolatków nie ma.
- Oni bawią się już gdzie indziej - mówią chłopcy.
W jednej z podopolskich gmin ksiądz zapytał młodzież, kto chciałby zostać wójtem. Cisza. A księdzem? Nikt nie podniósł ręki. - To czego wy chcecie od życia? - zdziwił się ksiądz. - Skończyć zawodówę i wyjechać - odparli młodzi.
- Wśród absolwentów szkół to zjawisko narasta. Jadą chłopcy i dziewczyny, po równo - mówi Norbert Rasch, wiceburmistrz Prószkowa.
Kto tylko ma podwójny paszport i jakiś punkt zaczepienia za granicą - a mają prawie wszyscy - ten wyjeżdża. W gminie Strzeleczki po euro wyrusza 70 procent 18-latków.

- A gdyby mi nagle kran wysiadł, to nie wiedziałbym, gdzie szukać fachowca - skarży się Bronisław Kurpiela, wójt Strzeleczek. - Mechanik, ślusarz, hydraulik miałby tu sporą klientelę, ale taki młody woli pojechać za granicę, bo tam zarobi tyle co tutejszy wójt i po paru miesiącach przyjedzie dobrą bryką, by się pokazać.
W gminie Prószków pracy za granicą szuka co trzeci absolwent szkoły zawodowej lub średniej. W euro zarabia też jedna trzecia mieszkańców w wieku produkcyjnym.
- Imprezy, festyny robi się u nas w długie weekendy, ale pod kalendarz niemiecki lub holenderski, jak młodzi mają tam wolne, bo wtedy mogą przyjechać - mówi wiceburmistrz Norbert Rasch.
W gminie Prószków rozkręca się teraz niemiecko-irlandzka firma EHL (branża betonowa). Ostatnio szukała pracowników. Jak pani burmistrz powiedziała o tym w radiu, to w urzędzie rozdzwoniły się telefony - z całej Opolszczyzny, tylko nie z Prószkowa.
Z gminy Komprachice, na wakacyjny zagraniczny zarobek wyjeżdża 40 procent niespełna 11-tysięcznej społeczności. 20-25 procent pracuje tam na stałe.
- Jakbym chciał służbę obrony cywilnej zwołać, to nie ma nikogo, bo nawet rolnicy jadą na Zachód zapracować na nawozy, oleje czy części do maszyn - mówi wójt Paweł Smolarek.

Niektórzy ambitni, z celem w życiu, jadą, by zarobić na kapitał początkowy i potem ruszyć tutaj z własną działalnością gospodarczą. Tak powstała w Ochodzach firma produkująca schody.
- To cieszy, bo ożywia gospodarkę lokalną, daje miejsca pracy - mówi wójt Smolarek. - Ale ja bym tak nie zrobił. Bałbym się, że po trzech miesiącach fiskus wszystko mi zeżre i że musiałbym wracać znowu się dorabiać. I większość młodych tak właśnie myśli. Tam zarabiają, a tu wydają.
- Ale to nie jest przyszłość - podkreśla wójt Kurpiela. - Ta krótkowzroczność skończy się kiedyś katastrofą. Za parę lat młodzi wrócą i powiedzą: panie wójcie, nie mamy za co żyć. I co ja im wtedy poradzę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska