Piętnastolatek przyjechał z rodzicami z Niemiec w odwiedziny do krewnych na Opolszczyznę. Zginął wczoraj krótko przed piętnastą, w drodze od jednej babci do drugiej.
- Wnuczek jechał od nas do drugiej omy na komarku dziadka. Bardzo się cieszył, że może sobie na nim pojeździć, ale na co to wyszło - opowiada, płacząc, pani Anastazja, babcia chłopca. - Nie wiem, jak to się stało. Nie wiem, czy się zatrzymał przed torami ani czy się rozejrzał, bo nas tam przecież nie było. Jak my to wszystko przeżyjemy.
- Do tragedii doszło na przejeździe kolejowym bez zapór - mówi mł. aspirant Zygmunt Pociurko, kierownik grupy wypadkowej w Sekcji Ruchu Drogowego KMP Opole. - Chłopiec na motorowerze wjechał wprost pod nadjeżdżający pociąg osobowy. Według wstępnych ustaleń jechał zbyt szybko, nie upewnił się, czy nie nadjeżdża pociąg, mimo znaku "stop" i sygnalizacji świetlnej.
Dennis nie miał szans, by hamować. Ślad hamowania na szosie rozpoczyna się kilka metrów przed znakiem "stop" i kończy tuż przed torami.
Przy torach zostały jeszcze resztki motorowerka Dennisa.
(fot. Fot. Joanna Banik )
- Dlaczego przy tym przejeździe rośnie taka wysoka trawa, na dwa metry? - pyta przez łzy pani Anastazja. - Czemu nikt jej nie osiecze? Pewnie dopiero teraz ją skoszą.
Trzy godziny po wypadku przez ten sam przejazd jechał na rowerze Aleksander Marczak z Nowej Schodni. Chłopak już wie, że kilka godzin wcześniej zginął tu jego kolega.
- Słabo go znałem - mówi - ale to straszna rzecz, że stracił życie, bardzo mi go szkoda.
- To jest straszna tragedia - mówi Norbert Machnik, który tuż za przejazdem, już w Nowej Schodni, prowadzi zakład pogrzebowy. - Pewnie chłopiec się zagapił, bo przed przejazdem rzeczywiście są znaki "stop" i światła sygnalizacyjne. Ale tu wielu kierowców, także dorosłych, się zagapia, tym bardziej że trawa i krzewy ograniczają widoczność. Gdyby przed torami były chociaż połówkowe zapory, chłopiec pewnie by nie zginął - dodaje.
Na przejeździe dzielącym Starą Schodnię od Nowej w ciągu ostatnich dziesięciu lat zdarzyły się już cztery wypadki z pociągami.
- Wczoraj pierwszy raz w tym miejscu zginął człowiek, ale kilka lat temu inne zderzenie z pociągiem tylko cudem nie skończyło się śmiercią. Lokomotywa pchała wtedy "malucha" po torze jakieś sto metrów, ale kobieta, która go prowadziła, wyszła bez szwanku - przypomina sobie Machnik.
- Wtedy anioł stróż spisał się na medal, ale ten chłopak miał mniej szczęścia - dodaje August Czok. - Ciało rozpoznał dziadek. Ale przy samej śmierci nie było świadków.
Norbert Machnik przypomina sobie, że przed laty na tym przejeździe był szlaban.
- Polikwidowali wszystko - mówi - a przecież niektóre pociągi jadą tutaj nawet 100 kilometrów na godzinę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?