Spór katowickich i opolskich wędkarzy o Odrę

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Łowić można wszędzie, ale pod warunkiem, że się zapłaci temu, do kogo woda należy. I właśnie tu nasi opolscy wędkarze poróżnili się ze swoimi kolegami z województwa śląskiego.
Łowić można wszędzie, ale pod warunkiem, że się zapłaci temu, do kogo woda należy. I właśnie tu nasi opolscy wędkarze poróżnili się ze swoimi kolegami z województwa śląskiego.
Wędkarze złapali się za bary i ani myślą puścić. W efekcie kto łowi na Odrze od Koźla w dół rzeki, musi płacić składkę w Katowicach. A kto na Kanale Gliwickim, powinien zapłacić Opolu.

Rzeki dzielą, Odra łączy. To hasło wymyślone w Kędzierzynie-Koźlu przy okazji spływu dziwadeł trzymało się mocno. Do czasu katowicko-opolskiej wojny wędkarzy.

Kto z tym hobby ma niewiele wspólnego, myśli, że ryby w rzekach i jeziorach po prostu są. I że wystarczy zabrać z sobą kij z żyłką i haczykiem, żeby na nie zapolować.

Problem w tym, że nie do końca tak jest. Łowić można wszędzie, ale pod warunkiem, że się zapłaci temu, do kogo woda należy. I właśnie tu nasi opolscy wędkarze poróżnili się ze swoimi kolegami z województwa śląskiego.

- Postąpili nie po dżentelmeńsku - denerwuje się na sąsiadów z województwa śląskiego Marian Magdziarz, wiceprezes opolskiego okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego. - Bezprawnie wypowiedzieli nam umowę, którą zawarliśmy przez laty. Teraz nasi wędkarze mogą wędkować w Odrze tylko wtedy, jak im zapłacą.

Zaleją nas jak nic

- My wydzierżawiliśmy od Zarządu Gospodarki Wodnej Kłodnicę z Kanałem Gliwickim i zlewnię Psiny, a Katowice wzięły Odrę na odcinku od Przewozu do Koźla i Bierawkę - wyjaśnia Marian Magdziarz. - Ustaliliśmy, że wędkarze z obu województw będą mogli na nich łowić, opłacając jedynie składki w swoich okręgach.

Wszystkim układ pasował, bo zazwyczaj jest tak, że łowiąc na wodzie należącej do sąsiedniego związku, trzeba także u niego opłacić składkę.

Ale Katowicom było mało. Bo na Opolszczyźnie jest dużo więcej wody niż u naszych wschodnich sąsiadów. Konkretnie mamy 10 tysięcy hektarów wód, a oni jedynie 5 tysięcy. Do tego u nas jest 22 tysiące wędkarzy, a tam aż 45 tysięcy.

- Dużo chłopa, a łowić nie mają gdzie - śmieje się Marek Wójcik, wędkarz z Kędzierzyna-Koźla.

Dlatego miłośnicy tego sportu z woj. śląskiego zaproponowali naszym, żeby za 50 procent opolskiej składki (wynosi 100 złotych) mogli łowić na terenie całego województwa. Czyli w Turawie, Nysie, Raszowej, Dębowej i wszędzie tam, gdzie ryb jest pod dostatkiem.

- Przecież oni by nas zadeptali - łapie się za głowę Mariusz Mielczarek, wędkarz z Kędzierzyna-Koźla. Pan Mariusz to znany wędkarz, wygrał już niejedne zawody. Nie ma nic przeciwko kolegom z Katowickiego, ale pewne zasady jego zdaniem muszą być przestrzegane.

Opolski okręg nie mógł pozwolić, by tutejsze wody zostały przetrzebione przez przybyszów. I się zaczęło. Koledzy z Katowic zarzucili naszym, że nie dbają o to, by w wodach było pod dostatkiem płoci, okoni czy karpi.

To jest zemsta

- Nie prowadzą rejestrów, kto, ile i gdzie złowił. Tak nie można robić. Do tego nie poinformowali nas, że w Koźlu z wody należącej do nas wydobywa się żwir. O takich rzeczach to powinniśmy chyba wiedzieć - punktuje Opolan Mirosław Iwański, szef katowickiego okręgu PZW.

Efektem było zerwanie umowy o wspólnym użytkowaniu wód rzek i kanałów przepływających przez oba województwa. Dlatego od 1 stycznia mieszkaniec Koźla, który chce wziąć wędkę i zapolować na grubą rybę na jazie w Odrze (tu świetnie bierze), musi zapłacić składkę w Katowicach. A mieszkaniec Rudzińca Gliwickiego, gdzie przepływa Kanał Gliwicki i Kłodnica, nie może tam zarzucić spławika, jeśli wcześniej nie dał 95 złotych opolskiemu związkowi.

- No głupio wyszło, ale to nie nasza wina - bronią się opolscy wędkarze. I twierdzą, że zarzuty ich śląskich kolegów niewiele mają wspólnego z rzeczywistością, a zostały wymyślone w ramach zemsty, za to, że Opolanie nie chcą ich wpuścić bezpłatnie na swoje jeziora i rzeki.

- Jeśli chodzi o rejestry, to je prowadzimy, a teraz mieliśmy akurat małe opóźnienie z ich podsumowaniem. Z kolei do pogłębiania Odry nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń, ponieważ wybieranie żwiru zmniejsza ryzyko, że rzeka wyleje - tłumaczy wiceszef opolskiego PZW. - A w interesie wędkarzy jest, żeby powodzi nie było.

Zachowują się jak dzikusy

- Co roku na zarybianie wód wydajemy około miliona złotych. Do tego dochodzi 160 tysięcy złotych, które idą na ochronę akwenów, czyli między innymi na straż rybacką. Do tego musimy jeszcze płacić za dzierżawę rzek. Wydatków jest całkiem sporo
- tłumaczy Magdziarz. - Jeśli wpuścimy na Opolszczyznę te rzesze wędkarzy ze Śląska, którzy nie opłacą całej składki, nie będziemy mieli dość pieniędzy, żeby zarybiać nasze wody.

Nieoficjalnie część opolskich wędkarzy przyznaje, że panowie z katowickiego PZW śmiecą nad wodą, wszystko, co złowią, pakują do reklamówek i zabierają do domu, a na dodatek tygodniami okupują najlepsze miejsca. Jednym zdaniem: zachowują się jak dzikusy.

- I nie ma w tym nic przesady. Oni tacy po prostu są - mówi jeden z wędkarzy. - Sam byłem świadkiem, jak dwójka "hanysów" robiła popijawę nad Odrą, potem jeszcze zabijali wszystko, co tylko dało się złapać na haczyk, a na koniec zostawili puszki i jakieś papiery na brzegu. A nasi chłopcy musieli to potem zbierać.

Wędkarze utrzymują swoją policję. To społeczne straże rybackie, które sprawdzają, czy nad brzegiem nie moczą kija ci, co nie opłacili składki. Czasem gonią też "elektryków", którzy nad wodę przyjeżdżają tylko na chwilę, ale za to agregatem prądowym, dzięki którym ich połowy są zazwyczaj bardzo obfite.

Taki strażnik zazwyczaj czai się w szuwarach, a gdy ujrzy kłusownika, zabiera mu narzędzia przestępstwa (zazwyczaj jest to wędka wystraszonego nastolatka) i przytrzymuje go do czasu, aż na miejsce dojedzie prawdziwa policja. "Karciarze"
- bo tak ich nazywają - mają opinię tych, do których lepiej nie skakać.

"Karciarzy" w to nie mieszajcie

- Teraz się zastanawiam, co będzie, jak tacy zaczną chodzić i egzekwować nowe opłaty, których pewnie wielu nie uiści. Może dojść do niejednej bitki na brzegu
- prorokuje pan Zdzisław, wędkarz z Kędzierzyna-Koźla z kilkudziesięcioletnim stażem. - A nie daj Bóg, jak takie dwa patrole spotkają się gdzieś po drodze...

- Porządek, i owszem, musi być, ale jakiekolwiek rozwiązania siłowe tego sporu nie wchodzą w grę - uspokaja jednak wiceprezes opolskiego okręgu PZW.

Bo - po pierwsze - straż społeczna na przykład z Katowic nie może sobie przyjechać na Opolszczyznę i tutaj kontrolować wędkujących. Tu już obowiązują granice województw. Jeśli już chcą iść na patrol, to tylko wspólny z opolską strażą.

- Nigdy nie mam nic do ukrycia, ale nie dałbym się skontrolować ludziom z Katowic - zaznacza Mariusz Mielczarek.
- Lepiej niech się tutaj nie wybierają. Sami nawarzyli tego piwa, to niech się teraz odczepią od nas - dodaje pan Zdzisław.

Szczepan Kobiałka, skarbnik koła "Azoty" z Kędzierzyna-Koźla, który prowadzi duży sklep wędkarski w centrum miasta, przygląda się wszystkiemu z zaciekawieniem.

- Utraty klientów się nie boję. Ludzie będą łowić, tak czy siak - uśmiecha się. - Co najwyżej niektórzy nie będą płacić dwóch składek.

A może panowie będą jednak potrafili dojść do porozumienia? Wczoraj szefowie obu kół mieli jeszcze raz rozmawiać o zasadach współpracy. Szanse na to, że panowie podadzą sobie ręce na zgodę, były jednak małe.

- Skoro Opole uparło się, to my chcemy zasady "łowisz tam, gdzie płacisz". A Odra od Koźla w dół jest PZW w Katowicach i koniec - podkreśla Mirosław Iwański.

Ryby, co prawda, głosu nie mają, ale mogą się cieszyć. Dopóki awantura trwa, mają większe szanse, że nie wylądują na talerzu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska