Opolscy alimenciarze. Rekordzista ma ponad 200 tys. długu

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Paweł Stauffer
Przeciętny wyrodny rodzic na Opolszczyźnie zalega na kwotę blisko 24 tys. zł. Za dłużników alimenty płacą gminy.

- Były partner powiedział mi, że nie dostanę od niego ani złotówki. Gdyby nie pieniądze z gminy, to nie wiem, za co byśmy żyły - mówi pani Monika, mama 7-letniej Ani. Ojciec dziecka od dwóch lat ma zasądzone alimenty, ale konsekwentnie ich nie płaci. Początkowo oficjalnie był na utrzymaniu rodziców, więc nie miał z czego. Później, gdy pod wpływem alkoholu spowodował wypadek, zatrudniła go znajoma, aby dostał chociaż chorobowe.

- Były partner straszył mnie, że jeśli wystąpię o alimenty, to może mi się przydarzyć coś złego, ale ja nie miałam wyjścia. Nie zabiorę przecież swojemu dziecku chleba od ust - mówi samotna matka.

Pani Monika pracuje za najniższą krajową. Miesięcznie na rękę dostaje nieco ponad 1100 zł. Po opłaceniu mieszkania i zrobieniu opłat na życie pozostaje niewiele. - Te 400 zł, które wypłaca mi gmina, to moje być albo nie być. Na opał dostaję od znajomych drewniane palety, bo na zakup drewna mnie nie stać. Bez tych alimentów z gminy nie starczyłoby nam na jedzenie - mówi rozżalona.

Historia pani Moniki nie jest wyjątkiem. W grudniu ub. roku gminy na Opolszczyźnie wypłaciły świadczenia alimentacyjne za blisko 5,5 tys. dłużników. Z danych Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor wynika, że średnia wartość długu wynosi blisko 24 tys. zł (kwota ta jest zaniżona, bo nie każdy dłużnik trafia do rejestru). Rekordzistą w tej niechlubnej statystyce jest 34-latek z Aleksandrowa pod Olesnem, który zalega na ponad 218 tys. złotych.

Jeśli dłużnik miga się od płacenia, a komornikowi przez dwa miesiące nie uda się wyegzekwować długu, alimenty dzieciom wypłaca samorząd, ale tylko do wysokości 500 zł. To oznacza, że rodzic, któremu sąd przyznał na dziecko 700 zł nie dostanie od gminy całej kwoty, a jedynie 500 zł.

Dodatkowym utrudnieniem jest to, że ci, którzy starają się o świadczenie z gminy muszą spełniać kryterium dochodowe. W tej chwili wynosi ono 725 zł miesięcznie na osobę w rodzinie. Jeśli rodzina przekracza tę kwotę może liczyć tylko na skuteczność komornika.

Wtakiej sytuacji jest Danuta Dycewicz. Jej były partner uchodzi za człowieka majętnego, wyjeżdża na zagraniczne wojaże, ale oficjalnie jest na utrzymaniu żony, która prowadzi restaurację. Opolanka ma zasądzone 1,5 tys. zł alimentów na córkę, ale były partner raz na kilka tygodni płaci... 150 zł.

- Wcześniej sąd skazał go na pół roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata za uporczywą niealimentację, więc wymyślił sobie taki sposób, żeby nie pójść siedzieć - mówi kobieta. - Nie oczekuję, że zapłaci za niego państwo, bo to nie państwo ma ze mną dziecko. Tu potrzebna jest zmiana prawa, bo inaczej nieuczciwy alimenciarz zawsze będzie śmiał mi się w twarz.

Na przepisy, które sprzyjają ukrywaniu się dłużników, skarżą się również samorządy. Gminy starają się odzyskać od nich pieniądze, ale zwykle z marnym efektem.

- Egzekucję alimentów prowadzi komornik, my natomiast możemy mu tylko w tym pomóc - mówi Magdalena Rynkiewicz-Stępień wicedyrektor Miejskiego Centrum Świadczeń w Opolu. - Wzywamy takiego dłużnika na wywiad i ustalamy m.in. czy pracuje, ma jakieś oszczędności oraz jakie posiada ruchomości. Później te informacje trafiają do komornika, który może np. zająć na poczet długu wynagrodzenie dłużnika albo zlicytować jego samochód - wylicza.

Alimenciarze wiedzą, że zbytnia szczerość im się nie opłaca, dlatego czasami próbują oszukiwać urzędników, zarzekając się, że chętnie płaciliby na swoje dzieci, ale nie mają z czego. - Zobowiązujemy wtedy dłużnika, aby zarejestrował się jako bezrobotny i zdarza się, że dopiero wtedy on przyznaje się, że jednak ma pracę - wyjaśnia Magdalena Rynkiewicz-Stępień.

W ubiegłym roku w Opolu wypłacono świadczenia alimentacyjne na łączną kwotę blisko 4 milionów złotych. Odzyskać udało się nieco ponad pół miliona. W 2012 roku było podobnie. Gmina informacje o nierzetelnych dłużnikach przekazuje urzędom skarbowym, ale jeśli wyrodny rodzic nie pracuje, to skarbówka nie ma mu czego zabrać.

Samorządy skarżą się, że czasami gra nie jest warta świeczki, bo odzyskać udaje się tylko niewielką część długu, a koszty z tym związane są ogromne. - Jeśli urząd skarbowy nie jest w stanie nic wyegzekwować, a tak jest często, to koszty prowadzenia postępowania przerzuca na gminę. Wtedy jesteśmy podwójnie stratni, bo pieniędzy nie odzyskaliśmy, a koszty i tak musimy pokryć - mówi Magdalena Rynkiewicz-Stępień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska