Na chandrę najlepszy jest "Pan Tadeusz"

Redakcja
Z Urszulą Taibert, przewodniczącą Rady Miejskiej w Zawadzkiem, rozmawia Edyta Hanszke

- W listopadzie urodził się pani pierwszy wnuk. Jak się pani czuje w nowej roli?
- Wcześniej nie dowierzałam wszystkim zachwyconym babciom, które twierdziły, że ich wnuki są najmądrzejsze i najwspanialsze. Dziś je rozumiem. Wydaje mi się, że Szymon, mimo że ma dopiero kilka tygodni, jest już bardzo bystry, no i oczywiście rozpoznaje babcię (uśmiech). Liczę każdy dzień od jego urodzin.
- A jaka była pani babcia?
- Wspomnienie o mamie mojej mamy wiąże się szczególnie ze świętami. Mieszkaliśmy w jednym domu. Pamiętam, jak schodziła w Wigilię ze swojego pokoju po schodach i niosła w zapasce prezenty dla wnuków: upieczone przez nią pierniczki, cukierki i pomarańcze. Każdemu dzieliła po równo. Ja, jako najstarsza z dzieci, dostawałam prezent ostatnia.
- Co pani z nim robiła: chowała czy zjadała od razu?
- Próbowałam dzielić na kolejne dni i ukrywać w domowych skrytkach, ale młodszy brat i tak zawsze je odnajdywał.
- Czyli jest pani w życiu raczej typem chomika niż rozrzutnika?
- Gdyby otworzyć szafy, to wiele z rzeczy, które tam są, już dawno powinny być na śmietniku. Trzymam w domu swoje zeszyty ze szkoły podstawowej, pamiątki z czasów licealnych. Ale z drugiej strony, zarobionych pieniędzy nie odkładam. Nie potrafię oszczędzać, jedząc tylko chleb z margaryną, albo odmówić sobie nawet kosztownej książki. Nie ukrywam, że lubię ubrania, chociaż w tym przypadku wysoka cena potrafi mnie odstręczyć od zakupów.
- A co teraz czyta emerytowana polonistka?
- Może trudno w to uwierzyć, ale wróciłam do polskiej klasyki. Jestem po lekturze "Quo vadis" i "Krzyżaków" Sienkiewicza.
- Pani ulubiona książka to...
- "Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza. Znam na pamięć opisy przyrody. Mam sfatygowany już egzemplarz przy łóżku i jest to dla mnie najlepszy sposób na chandrę.
- Jak została pani nauczycielką?
- Rodzice chcieli mnie posłać do szkoły zawodowej. Mnie marzyło się liceum pedagogiczne w Tarnowskich Górach. Złożyłam tam dokumenty bez ich wiedzy. Wspierały mnie nauczycielki - jedna dała na bilet na egzaminy, druga obiecała pożyczyć skrzypce, bo w nowej szkole miałam uczyć się między innymi gry na tym instrumencie. Kiedy powiedziałam w domu, że zdałam egzaminy wstępne, wybuchła kłótnia. W obronie stanęła babcia, która obiecała dokładać się do biletu miesięcznego.
- Musiała pani kochać książki, skoro została polonistką?
- To przypadek. Miałam być matematyczką, ale w inspektoracie oświaty uznano, że w Kolonowskiem, gdzie podjęłam pracę po liceum, matematyk już jest i mogę się uczyć dalej, ale tylko na polonistkę. Ukończyłam Studium Nauczycielskie w Raciborzu, potem studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Pracę magisterską pisałam u prof. Simonides o opowiadaniach ludowych powiatu strzeleckiego.
- Pracowała pani w tym zawodzie przez czterdzieści lat. Jakie dobre i złe nawyki zostały po szkole?
- Na pewno łatwo nawiązuję kontakty z ludźmi. Doświadczenia z uczniami nauczyły mnie, że nie warto kłamać, a kiedy się popełni błąd, trzeba się przyznać i przeprosić. Równocześnie mam skłonność do mentorstwa. Córka czasami mnie upomina: mamo, nie jesteś w szkole.
- Lubi pani gotować?
- Bardzo. Moją specjalnością jest bigos z mieszanej kapusty z grzybami, śliwkami, podprawiany czerwonym winem. Choć ta potrawa w moim domu rodzinnym była nieznana. Skosztowałam jej po raz pierwszy na imprezie szkolnej w Kolonowskiem i strasznie mi posmakowała. Z ciast moim sztandarowym jest sernik wiedeński.
- Najtrudniejsza sytuacja w życiu...
- Splot wydarzeń: decyzja o przejściu na emeryturę, zmiana mieszkania i zamążpójście jedynej córki. Schudłam wtedy 12 kilogramów.
- Czy łańcuch przewodniczącego rady miejskiej jest ciężki?
- Dosłownie i w przenośni. Kiedy zaczynałam pracę w radzie, nie zdawałam sobie sprawy z trudnej sytuacji finansowej naszej gminy. Przed wyborami obiecywałam wybudowanie w Zawadzkiem nowego gimnazjum. Dziś wiem, że w najbliższym czasie to niemożliwe, dlatego nawet nie naciskam na przygotowanie dokumentacji. Teoretycznie gmina mogłaby starać się o pieniądze z Unii Europejskiej, ale nie mamy nawet na tak zwany wkład własny, który jest warunkiem przyznania dotacji. Teraz najważniejsza jest kanalizacja.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska