A świat milczał...

Kazet
- To niemożliwe, to absolutnie niemożliwe... - mówili Janowi Karskiemu Żydzi z Londynu, nie mogąc uwierzyć w jego relacje o hitlerowskich obozach śmierci w Polsce.

Karski to wojenny pseudonim, faktycznie nazywał się Jan Kozielewski. Cudem uniknął śmierci z rąk NKWD w Starobielsku, potem był katowany przez gestapo (obawiając się, że nie wytrzyma tortur, podciął sobie żyły ukrytą w obcasie żyletką). Odratowany przez Niemców i przewieziony do szpitala w Nowym Sączu, został odbity przez Związek Walki Zbrojnej.
W 1942 roku odbył misję życia. Komenda Główna AK zleciła mu powiadomienie aliantów o eksterminacji Żydów na terenie Polski, o obozach koncentracyjnych, o gehennie mieszkańców warszawskiego getta (Karski przeczołgał się tam kanałem, by na własne oczy przekonać się o tragedii warszawskich Żydów).
"To nie był świat" - wspominał potem. "Miejsce to było zupełnie wyzute z człowieczeństwa. To, co zobaczyłem, było nie do zniesienia, przyprawiało mnie o mdłości."
Żydzi błagali Karskiego, wskazując na konających na ulicy ludzi i na martwe ciała: "zapamiętaj ten obraz, opowiedz tym po drugiej stronie, co widziałeś".

W październiku 1942 roku Karski wyruszył w drogę do Londynu z mikrofilmem z dokumentami dotyczącymi eksterminacji Żydów ukrytymi wewnątrz... klucza. Poszedł do dentysty, który wyrwał mu kilka zębów. Opuchlizna miała być pretekstem, by nie odzywać się do Niemców i nie zdradzić się polskim akcentem. Z fałszywymi dokumentami, podając się za Francuza, Karski dotarł do Berlina, potem do Francji, przekroczył Pireneje i z Gibraltaru odpłynął do Londynu.
Spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Anthonym Edenem i Żydami londyńskimi. Konferował m.in. z przedstawicielem Żydów w emigracyjnym parlamencie polskim, Szmulem Zygielbojmem. Zygielbojm słuchał go uważnie i wciąż powtarzał: "to niemożliwe, to niemożliwe". Po ostatecznym stłumieniu powstania w warszawskim getcie Zygielbojm popełnił samobójstwo. W liście pożegnalnym do prezydenta i premiera Polski napisał, że jego śmierć jest ostatecznym protestem przeciwko obojętności, z jaką świat przygląda się zagładzie Żydów i bezczynności, równoznacznej z przyzwoleniem na ludobójstwo.

W czerwcu 1943 roku Jan Karski był już w Waszyngtonie, gdzie spotkał się z prezydentem Franklinem D. Rooseveltem. Jednak jego apele o interwencję przerywającą ludobójstwo Żydów na terenie Polski zostały zignorowane (również przez amerykańskich Żydów, którzy powątpiewali w rozmiar tragedii). Amerykańska administracja argumentowała: Stany Zjednoczone winny możliwie szybko i przy najmniejszych stratach wygrać wojnę. Wszystko, co mogłoby zakłócić ten cel, musi być odrzucone. A problem z Żydami był szczególnie kłopotliwy...
Po wojnie Karski nie chciał wracać do opanowanej przez komunistów Polski. Zmarł w 2000 roku, jest pochowany w Waszyngtonie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska