Agent agentowi nierówny

Redakcja
Z dr hab. Antonim DUDKIEM, naczelnikiem wydziału badań naukowych Instytutu Pamięci Narodowej, rozmawia Krzysztof ZYZIK

- Na podstawie pana ostatnich publicznych wystąpień można odnieść wrażenie, że pan popiera akcję wyniesienie przez Bronisława Wildsteina teczek z IPN?
- Wildstein przeprowadził spektakularną demonstrację, mającą - w mojej ocenie - uzmysłowienie Polakom, jakim problemem są esbeckie teczki.
- Uzmysłowienie problemu? Przecież problem zaczął się po publikacji "listy Wildsteina".
- Nie. Ubeckie teczki to była bomba, która musiała być zdetonowana. Wildstein przyspieszył tę detonację, bo jego zdaniem procedury wydawania ludziom teczek były zbyt powolne. Chcę zwrócić uwagę, że kolegium IPN nie oceniło działania Wildsteina jako przestępczego. Padło sformułowanie, że doszło do incydentu. Co najważniejsze, kolegium IPN domaga się przyspieszenia otwierania teczek, czyli zgadza się z poglądem Wildsteina.
- I pańskim.
- I moim.
- Pan opowiada się za umieszczeniem tej listy w Internecie?
- Tak, całość bazy inwentarzowej IPN, czyli wszystkie nazwiska figurujące w spisie dawnego SB, powinny być dostępne dla każdego Polaka. Z wyjątkiem informacji tajnych.
- Kaci wymieszani z ofiarami?
- Wszystkie nazwiska. Po to, aby umożliwić ludziom weryfikację, czy na ich temat, albo osób ich interesujących są w IPN jakieś materiały.
- I umożliwić łatwe oskarżanie niewinnych ludzi. Przecież pan wie, jak to w praktyce wygląda.
- Docelowo chodzi o to, aby zatkać usta wszystkim oszczercom, a pomóc tym, którzy są niesłusznie pomawiani o współpracę. Zapoznanie się z katalogiem ewidencyjnym IPN jest pierwszym krokiem na drodze do wystąpienia o udostępnienie teczki.
- Co trwa i trwa, a człowiek żyje z piętnem...
- Tak, dlatego opowiadam się za znacznym przyspieszeniem procedur w zakresie udostępniania teczek. One powinny być udostępniane szybciej i zdecydowanie szerszej grupie osób. A więc nie tylko pracownikom IPN, pokrzywdzonym, ale również np. wszystkim dziennikarzom, bez żadnych zastrzeżeń. To wymaga oczywiście nowelizacji ustawy o IPN.
- Jak już się panu uda to przeprowadzić, to będzie pan miał na karku, od rana do wieczora, dziennikarzy brukowców, którzy będą masowo prześwietlać teczki np. znanych gwiazd ekranu.
- Trudno. To problem prawa prasowego. Już dziś dziennikarze grzebią w życiu prywatnym artystów, śledzą ich, fotografują w nieciekawych dla nich okolicznościach. Każdy, kto publikuje takie materiały, ponosi za nie odpowiedzialność. Tak będzie i po otwarciu ubeckich teczek. Jeśli nie poszerzymy prawa wglądu do teczek na wszystkich dziennikarzy, to będziemy nadal podtrzymywali fikcję, jaką jest zapis mówiący o tym, że dziennikarze mogą dostać swoją teczkę po warunkiem prowadzenia prac badawczych.
- Kto jeszcze pana zdaniem powinien mieć dostęp do teczek?
- Przedstawiciele organizacji społecznych i politycznych, w odniesieniu do swoich członków i osób rekomendowanych na pewne stanowiska. Więcej, pracodawcy powinni mieć możliwość sprawdzenia, czy kandydat na pracownika nie był agentem.
- Niektórzy pracodawcy takich pracowników nawet bardziej cenią...
- Ale niektórzy nie, dlatego pracodawca, który chce to sprawdzić, powinien mieć taką możliwość.
- Pan chce również, aby dostęp do teczek mieli sami byli agenci. A to dlaczego?
- Aby uciąć wszelkie wątpliwości natury konstytucyjnej. Bo lewica zawsze atakowała ustawę o IPN z takich pozycji, że dzieli ona ludzi na dwie kategorie. Dlatego niechże funkcjonariusze SB i tajni współpracownicy mają dostęp do swoich teczek, a nawet prawo umieszczenia w nich swojego komentarza, na zasadzie aneksu. Po to, by każdy zaglądający potem do tej teczki mógł poznać opinię agenta o charakterze jego współpracy.
- Pan mówił wcześniej o odbezpieczeniu teczkowej bomby. Ale być może ta eksplozja pociągnęłaby mniej ofiar, gdyby IPN wcześniej oddzielił agentów od ich ofiar i opublikowanie tylko listę tych pierwszych?
- Jestem zdecydowanym przeciwnikiem takiego rozwiązania. Większość ludzi, którzy widziała już sporo teczek wie, że agent agentowi nierówny. Obok przykładów ewidentnej i długotrwałej współpracy mamy wiele przykładów wątpliwych. Ludzi, którzy w świetle prawa byli współpracownikami, ale ta ich współpraca miała absolutnie incydentalny i w niewielkim stopniu szkodliwy charakter. Dlatego jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest całkowite otwarcie teczek. Aby było wiadomo, kto konkretnie i jak szkodził.
- W czwartek w programie "Co z tą Polską?" wystąpił znany aktor Piotr Fronczewski, który odnalazł swoje nazwisko na "liście Wildsteina". Fronczewski opowiedział, że w czasach głębokiej komuny został zatrzymany za jazdę samochodem pod wpływem alkoholu, stracił prawo jazdy. Kolega zaoferował mu pomoc w odzyskaniu dokumentu po warunkiem spotkania z pewnym panem w restauracji. Fronczewski spotkał się, ale w trakcie rozmowy się zorientował, że rozmawia z esbekiem. Wtedy stanowczo zaprotestował i już się więcej z nim nie spotkał. Przyjmijmy, że ta historia jest prawdziwa, podobnych mogły być w Polsce setki. Czy po takim incydencie Fronczewski, albo jakikolwiek inny Kowalski, może być zarejestrowany jako współpracownik SB?
- Na pewno może mieć swoją teczkę, choćby z relacją z takiego spotkania. Ale niekoniecznie jako tajny współpracownik, raczej jako kandydat na "tw", albo jako figurant, czyli osoba rozpracowywana przez SB. Wiem, że bardzo wiele osób typowanych na agentów nigdy nawet nie otrzymywało propozycji współpracy.
- Na ile krążąca po Internecie "lista Wildsteina" obejmuje również nazwiska z Opolszczyzny?
- Po pierwsze muszę zastrzec, że to, co w tej chwili krąży po Internecie ma już niewiele wspólnego z listą z IPN. Kolejne mutacje tej listy są manipulowane, każdy może sobie dopisać dowolne nazwiska i przesłać dalej. Natomiast na liście, którą faktycznie wyniósł pan Wildstein z IPN, opolanie byli obecni tylko w śladowym stopniu, na tyle, na ile dani pracownicy czy współpracownicy mieli oni kontakt z centralą w Warszawie. Bo ten docelowy katalog IPN dotyczący Opolszczyzny znajduje się we Wrocławiu.
- Środowisko polityczne Opolszczyzny zelektryzowała wiadomość, że Stanisław Jałowiecki, były szef opolskiej "Solidarności", a dziś poseł do Parlamentu Europejskiego z Platformy Obywatelskiej, będzie miał proces lustracyjny. Pan widział teczkę Jałowieckiego.
- Widziałem jedną. Nie wiem, czy są jakieś inne.
- I?
- Nie wolno mi mówić o zawartości tej teczki.
- Poseł Jałowiecki, pewnie jeszcze przez długi czas, bo takie procesy się ciągnął, będzie chodził z pięknem agenta. Proszę powiedzieć przynajmniej coś ogólnego na temat zawartości jego teczki.
- Powiem tak, w interesie Stanisława Jałowieckiego leży, aby opinia publiczna jak najszybciej poznała pełną zawartość jego teczki. Wszystkich tych, którzy dziś łatwo oskarżają Jałowieckiego o współpracę z SB ostrzegam, żeby zaczekali. Nie znaczy to, że krytykuję działania sędziego Nizieńskiego, którego szanuję. Po prostu radzę wszystkim poczekać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska