Wzbiera na nudności

Mirosław Olszewski
Kiedy ponad dwadzieścia lat temu na półkach w sklepach muzycznych królował Fogg, Niemen, Skaldowie etc., handlowałem w szkolnej ubikacji płytami Pink Floyd, Deep Purple, a jednego Hendriksa puściłem za całych 600 złotych pewnemu frajerowi.

Nie wiedział biedak, że stare krążki można tak podrasować, by wyglądały jak nowe. Potem na kilka lat mi przeszło, aż pamiętam, jak pewnego razu - tuż po przewrocie Balcerowicza - szedłem ulicą i na chodniku w walizce zobaczyłem zbiór kaset z albumami, za które kiedyś razem z kumplami dalibyśmy się posiekać. To była jedna z moich pierwszych pensji - ale nie żałowałem, odwrotnie niż żona, która i żałowała równy miesiąc, i miesiąc też ciosała mi kołki na głowie.
Jakoś zaraz potem ktoś przywiózł z zagranicy kilka kaset wideo, ktoś inny załatwił odtwarzacz, więc całą paczką pojechaliśmy na imprezę het, na południową rubież naszej słodkiej Opolszczyzny i tam do rana łykaliśmy film za filmem. Rano mieliśmy czerwone ślepia, mętlik w głowie, kapcie w gębie, ale żeśmy się najedli tego "zachodu" po uszy, więc nikt nie kwękał.
Zaraz potem wybuchła rewolucja komputerowa, potem zdetonował Internet, równocześnie zalała nas fala stacji telewizyjnych, radiowych, a na dokładkę przywaliła sterta gazet wysoka jak Himalaje...
Przyznam, że coraz rzadziej oglądam telewizję. W ogóle nie czytam programów telewizyjnych, nie pamiętam filmu, na który bym czekał, a tym bardziej żadnego, który obejrzałbym do końca.
Coraz rzadziej chodzę do wypożyczalni kaset wideo. Przestałem kopiować i instalować nowe programy komputerowe. Rzadko słucham muzyki, a żadnej z gazet nie czytam od deski do deski.
Zaczynam nabierać odruchu niechęci wobec wydobywających się zewsząd potoków informacji. Diabli mnie biorą na widok półek w supermarkecie, bo wiem, że bandy specjalistów marketingu tak zaplanowały układ towarów, że zanim dotrę do zwykłego cukru, po drodze kupię jeszcze masę różnych bzdur. Które przydźwigam do domu tylko po to, by za kilka dni wrzucić je do zsypu.
Przed dwudziestoma laty, gdy w jednym z dwóch ówcześnie programów telewizyjnych mieli dać mecz, zaczynał się cały rytuał. Myłem ekran, zaparzałem świeżą herbatę - z góry wiedziałem, że najbliższe dwie godziny spędzę wrzeszcząc z radości lub ponuro milcząc. Przed trójkowym "Mini-Maksem" czyściłem głowice grundiga, a potem słuchałem nowej płyty przez tydzień - do następnego programu.
Coraz częściej mam wrażenie, że siedząc, chcąc-niechcąc, gdzieś blisko centrum informacyjnego kotła, coraz mniej w gruncie rzeczy się dowiaduję i coraz mniej rozumiem. Wymianę myśli zastępuje wymiana njusów. Nędzę współczesnej muzyki i filmu zastępuje prostacka "wideoklipowa" błazenada. Trochę to wszystko przygnębiające, ale może i tym razem z odsieczą przyjdzie nam natura i jak po każdym przeżarciu uruchomi odruch wymiotny, by oczyścić organizm?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska