Zbrodnia na stopie

Redakcja
Rafał zginął tylko dlatego, że w niewłaściwym czasie znalazł się w niewłaściwym miejscu. Bo Darkowi, jego mordercy, brakło pieniędzy, żeby podróżować po Europie.

Myszków to powiatowe miasteczko pod Częstochową, obuwnicze centrum regionu. To stąd pochodzi Magdalena Cielecka, aktorka, którą jedni podziwiali w spektaklach Grzegorza Jarzyny na opolskich Konfrontacjach Teatralnych, a inni w melodramatach typu "Samotność w sieci". Z Myszkowa pochodził też Rafał, student prawa, który latem 1998 roku wybrał się do Chorwacji, gdzie miał objąć stanowisko rezydenta biura podróży.
Krapkowice to powiatowe miasteczko na Opolszczyźnie, niegdyś także słynące z fabryki butów. Ostatnio kojarzone z kontrowersyjną Odnową w Duchu Świętym, wcześniej głównie z liderem mniejszości niemieckiej Henrykiem Krollem, który ma dom tuż przy granicy z Gogolinem, gdzie przez lata mieściła się siedziba Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców na Śląsku Opolskim. Z Krapkowic pochodzą dwaj negatywni bohaterowie tej historii: Dariusz B. i Aleksander B. (ten sam inicjał nie oznacza, że byli spokrewnieni). Latem 1998 roku podróżowali po Europie, marząc o lepszym, innym życiu.
Drogi Rafała z Myszkowa oraz Darka i Olka z Krapkowic przecięły się w czerwcu w czeskim Brnie.
Morderczy szał
Czerwiec 1998 roku był gorący nie tylko z powodu pogody. Dopiero co akcja policji zakończyła protest ekologów na Górze św. Anny, cała Polska żyła kłótniami o reformę administracyjną. Mieszkańcy Myszkowa walczyli, jak się okazało bezskutecznie, o zachowanie województwa częstochowskiego, Opolanie organizowali akcję w obronie samodzielnej Opolszczyzny. Ale bohaterowie tej opowieści, młodzi ludzie planujący swoją przyszłość, żyli własnym życiem, a nie politycznymi sporami.
Spotkali się na parkingu przy stacji benzynowej pod Brnem. Rafał tankował, za chwilę miał wyruszyć w dalszą podróż. Darek i Olek, którym towarzyszyło dwóch nastolatków, rozglądali się za tak zwaną okazją. Bo jeździli po Europie stopem, tak wychodziło im najtaniej. Ale i taka wyprawa kosztuje, a im właśnie kończyły się pieniądze. Gdy zobaczyli samotnego młodego mężczyznę, Darek, który był już wcześniej karany za drobne przestępstwa, postanowił go obrobić.
Podszedł do Rafała, przystawił mu nóż do brzucha i kazał otworzyć drzwi auta. Wszyscy wsiedli do samochodu i pojechali w stronę Nowych Młynów. Wjechali do lasu, gdzie przetrząsnęli bagaże napadniętego chłopaka. Łup był niezły: Rafał miał 1 600 dolarów, 1 000 złotych, reklamowe foldery swojego biura podróży i służbowy telefon komórkowy (komórki nie były jeszcze tak powszechne jak dzisiaj).
Potem cała czwórka zeznawała zgodnie, że nikt nie miał zginąć. Skrępowanego Rafała wywleczono z auta i rzucono na ziemię. Miał tam zostać, napastnicy mieli odjechać jego samochodem. Ale w Darka coś wstąpiło, niespodziewanie usiadł okrakiem na leżącym studencie i w morderczym szale zaczął mu zadawać cios za ciosem, właściwie na oślep. Na koniec przeciągnął mu ostrzem noża po gardle. Wystarczyła chwila i ofiara rabunku już nie żyła. Podczas sekcji zwłok podliczono, że otrzymała 23 ciosy nożem. Kiedy Darek mordował Rafała, pozostała trójka zamarła z przerażenia. Nie próbowali interweniować, zresztą nie było na to czasu, bo wszystko rozegrało się błyskawicznie.
Legia już nie chroni
Morderstwo zakończyło beztroską podróż po Europie. Dwójka zszokowanych nastolatków wróciła do Polski, Darek i Olek postanowili ukryć się przed policją. Wcześniej i tak nie marzyli o powrocie do kraju, a teraz wiedzieli, że nie mają po co wracać. Szybko zdecydowali, że zaciągną się do Legii Cudzoziemskiej. Znany z kina mit formacji, która o nic nie pyta i daje schronienie byłym żołnierzom i przestępcom z całego świata, zrobił swoje.
Ale plan się do końca nie powiódł. Aleksander B. został przyjęty, z radości i na pamiątkę zrobił sobie tatuaż: łokieć oplotła mu pajęczyna. Dariusz B. miał jednak pecha, jego kandydatura została odrzucona.
Drogi kolegów z Krapkowic się rozeszły. Olkowi Legia zmieniła tożsamość, przeszkoliła go i wysłała gdzieś w świat. Darek został na lodzie. Postanowił wrócić do Polski, choć zakładał, że może tam już na niego czekać policja. Bo trudno było zakładać, że młodzi świadkowie zbrodni będą milczeć.
Dariusz B. poszedł do polskiego konsulatu, podał się za swojego brata, opowiedział, że ukradziono mu paszport. W ten sposób wyłudził nowy i wrócił do Krapkowic. Wolnością nie cieszył się długo, bo policjanci rozpoznali twarz znaną z listu gończego. Podczas przesłuchania Darek zwalił winę na Aleksandra B. To on miał być tym, który nieoczekiwanie zaatakował związanego i bezbronnego studenta. Fakt, że znalazł się w szeregach cieszącej się określoną reputacją Legii Cudzoziemskiej, w jakimś stopniu uprawdopodobniał tę wersję.
Wymiar ścigania zaczął intensywnie szukać Aleksandra B. I okazało się, że u progu XXI wieku Legia nie jest już bezpiecznym azylem. Dzięki Interpolowi poszukiwany przez polską policję przestępca został rozpoznany i zatrzymany. Ściągnięto go do kraju i skonfrontowano z Dariuszem B. I wtedy Darek przemógł się, przyznał i wziął winę na siebie.
25 lat to za mało
Proces był formalnością. Obaj oskarżeni przyznali się do zarzucanych im czynów: Dariusz B. do zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, a Aleksander B. do rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia. Fakty były znane, trzeba było tylko wymierzyć sprawiedliwą karę. I tu pojawiły się dylematy, o których można by nakręcić hollywoodzki dreszczowiec.
Prokurator twierdził, że Dariusz B. jest osobą skrajnie zdemoralizowaną. Był wcześniej karany, także w areszcie dopuścił się przestępstw na współwięźniach. Prokurator oparł się także na opinii sporządzonej przez biegłego psychologa. I podkreślał, że brutalnego mordu dokonano na kimś, kto niczym nie zawinił i nie miał żadnej możliwości obrony. Zażądał kary dożywocia, ale sąd - zapewne doceniając skruchę oskarżonego - skazał go na 25 lat więzienia. Aleksandrowi B. wymierzył karę 6 lat pozbawienia wolności.
Prokuratura się odwołała. Skutecznie, Sąd Apelacyjny we Wrocławiu nakazał ponowne przeprowadzenie procesu. Dariusz B. próbował walczyć, zakwestionował opinię psychologa, którą sporządzono dwa lata wcześniej i którą uważał za nieaktualną. Mówił, że się zmienił, że jest już innym człowiekiem. Sąd wezwał psychologa z aresztu śledczego, z którego pomocy oskarżony regularnie korzystał. Ten potwierdził, że Dariusz B. ma też dobre odruchy, stanął w obronie osadzonego gwałciciela, którego prześladowali inni aresztanci. Obrońca przypomniał, że to nie surowość kary, ale jej nieuchronność jest ważna (to znana maksyma powtarzana przez zwolenników liberalizacji prawa) i poprosił o łagodny wyrok. - Oskarżony przyznał się do winy i od tej chwili zaczął się proces jego głębokiej samooceny - przekonywał.
Sąd zostawia furtkę
Dariusz B. w słowie końcowym powiedział: - Od pięciu lat żyję ze świadomością, że zabiłem człowieka i nie jest to łatwe.
Sąd miał jednak bardzo małe pole manewru. Uchylając pierwszy wyrok, sąd drugiej instancji zawarł w uzasadnieniu jednoznaczne zalecenie: kara winna być surowsza. Dlatego w drugim procesie opolski Sąd Okręgowy orzekł: dożywocie. Dziennikarze, którzy byli na procesie, pamiętają, że w tym momencie oskarżony Dariusz B. zamknął oczy.
Ale sąd zostawił furtkę: skazany zabójca będzie mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie po 25 latach. Od jego postępowania za kratami zależeć będzie, czy dostąpi tej łaski. Wyrok ogłoszono jesienią 2003 roku, Dariusz B. spędzi jeszcze w więzieniu co najmniej 18 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska