Zdrowa żywność w szkołach uczniom nie w smak

Redakcja
Kiedyś dzieci usiadły do obiadu i go dosalały, zanim spróbowały. Teraz soli ani cukru nie ma prawa być na stole w stołówce.
Kiedyś dzieci usiadły do obiadu i go dosalały, zanim spróbowały. Teraz soli ani cukru nie ma prawa być na stole w stołówce. Andrzej Banaś
Uczniowie mają teraz jeść obiady, bez cukru i przyprawiania. Kierownicy stołówek robią co mogą, by temu sprostać i uniknąć kar.

W jednej ze szkół w Opolu uczniowie dostali kilka dni temu na obiad makaron z serem. Wcześniej było to ich ulubione danie, ale tym razem smakowało nie tak jak kiedyś. Brakowało cukru.

- Ja nie jestem przeciwna zdrowemu odżywianiu, popieram je, ale powinno się to odbywać zgodnie ze zdrowym rozsądkiem - opowiada mama jednego z uczniów. - Dzieci dostały makaron bez cukru, natomiast przed nauczycielami, którzy siedzieli obok i jedli to samo, cukier stał na talerzyku. I mogli do woli po niego sięgać.

Kucharki, choćby chciały, cukru uczniom nie mogą jednak dać. Od 1 września obowiązuje rozporządzenie ministra edukacji o bezpieczeństwie żywności i żywienia, które, po pierwsze zakazuje sprzedaży w szkolnych sklepikach tzw. śmieciowego jedzenia, np. chipsów, batoników, słonych paluszków czy coca coli. Po drugie określa też wymagania dotyczące przygotowywania posiłków w szkolnych stołówkach.

Nowe przepisy są bardzo restrykcyjne. Na przykład sól w potrawach ma być ograniczona do minimum i mieć jak najmniejszą zawartość sodu, a cukier ma zostać całkowicie wyeliminowany i zastąpiony przez naturalny miód.

- W tym roku szkolnym podaliśmy dopiero raz makaron z serem, już zgodnie z przepisami - mówi Agnieszka Podgórska, która gotuje obiady dla uczniów ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Nysie. - Przyszła potem do mnie Zuzia z piątej klasy i stwierdziła: „Proszę pani, ten makaron był kiedyś lepszy”. Co ja miałam odpowiedzieć? Miód jest droższy, a poza tym nie zawsze można nim zastąpić cukier. Gdy na przykład ugotuje się kompot, miód w 65 stopniach Celsjusza traci wartość odżywczą, więc nie ma sensu go w ogóle dodawać. Lepiej podać wtedy wodę z cytryną.

Kierownikom stołówek i ajentom za nieprzestrzeganie rozporządzenia grozi kara od tysiąca do 5 tys. zł oraz natychmiastowe wypowiedzenie umowy na ich prowadzenie. Według Instytutu Żywności i Żywienia, odsetek dzieci z nadwagą, w zależności od województwa, waha się między 22 a 32 proc. Dlatego nowe rozporządzenie weszło w życie po to, by wyrobić u dzieci nawyki zdrowego odżywiania, by ochronić je przed otyłością i poważnymi chorobami w przyszłości oraz odwrócić niedobrą tendencją. Ale czy to się uda?

- Na pewno większość szkolnych sklepików padnie, w naszym ajent próbował sprzedawać jogurty, banany, a potem je wyrzucał, bo brakowało chętnych - mówi Grażyna Hałajewska, wicedyrektor SP nr 1 w Nysie. - Dlatego teraz się zastanawia, czy nie odejść, a my z kolei musieliśmy zaostrzyć dyżury nauczycielskie na przerwach, bo uczniowie chcą kupować w sklepie, który jest po drugiej stronie ulicy. Ruch jest duży i boimy się o ich bezpieczeństwo.

Dyrekcja szkoły zauważyła też, że dzieci przychodzą z plecakami wypakowanymi ulubionymi smakołykami, kupionymi zapewne przez rodziców.

- Jeśli dom, rodzina nas nie wspomogą, to walka z nadwagą u dzieci będzie przypominać walkę z wiatrakami - dodaje Grażyna Hałajewska.

Plajta grozi też wielu szkolnym stołówkom. Nie wszyscy kierownicy i ajenci są w stanie sprostać wyśrubowanym wymogom. Uczniowie mają jeść np. co najmniej raz w tygodniu rybę, do każdego obiadu muszą dostać warzywa i owoce. A smażona potrawa wchodzi w grę tylko raz na tydzień. Potrawy muszą zawierać wyłącznie naturalne składniki.

- Ja kupiłam już 3 kg soli, zgodnie z rozporządzeniem, z małą zawartością sodu - opowiada Agnieszka Podgórska, która gotuje dla uczniów w Nysie. - Kilo kosztuje 10 zł. Zaopatrzyłam się też w różne zioła, wyszło razem drogo. Tymczasem muszę ugotować obiad dla jednego ucznia za 3,70 zł, tyle wynosi wsad do kotła. Trzeba się nieźle nagimnastykować.

Nie wiadomo jednak, czy walka z otyłością nie przemieni się w partyzantkę. Niektórzy uczniowie już zapowiedzieli, że będą przynosić cukier z domu.

- Przecież nie będę stał przed szkołą i sprawdzał uczniom kieszenie - komentuje Mirosław Śnigórski, dyrektor PSP nr 2 w Opolu. - Nie tędy droga.

Kierownik działu żywności i żywienia wojewódzkiego sanepidu w Opolu twierdzi, że krytyka szkolnego menu jest przesadna. - W przypadku soli chodzi o to, by potrawy nie były dosalane po przyrządzeniu - podkreśla Maria Jeznach. - Kiedyś dzieci usiadły do obiadu i go dosalały, zanim spróbowały. Soli ani cukru nie ma prawa być na stole w stołówce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska