Opolanie od roku podróżują po Ameryce Południowej

Anna Grudzka
Anna Grudzka
Salsa i funky na dachu bloku faveli w Rio de Janeiro.
Salsa i funky na dachu bloku faveli w Rio de Janeiro.
Rozmowa z Krzysztofem i Marzeną Wystrachami.
Salsa i funky na dachu bloku faveli w Rio de Janeiro.
Salsa i funky na dachu bloku faveli w Rio de Janeiro.

Salsa i funky na dachu bloku faveli w Rio de Janeiro.

- Nie wolelibyście siedzieć z przyjaciółmi i rodziną przy grillu w ogródku?
K: - Tęsknimy za rodzinami, i to mocno. Chętnie spędzilibyśmy też miły czas ze znajomymi. To chyba jedyne, co może skłonić do powrotu. Ale teraz realizujemy swoje życiowe marzenia, a w podróży czujemy się jak ryba w wodzie. Więc póki co grill przegrywa z dżunglą.
M: - Każdy dzień dostarcza nam nowych wrażeń, przemyśleń, inspiracji czy też przygód. Tańczyliśmy salsę i funky z Brazylijczykami w Rio na dachu budynku na faveli, przejechaliśmy autostopem przez Argentynę i Chile, nakręcili z nami wywiad w Mendozie na dachu wieżowca, jedliśmy larwy w boliwijskiej dżungli, piliśmy wodę z liany, kupiliśmy osiołka w Peru i szliśmy z nim miesiąc przez Andy, wędrowaliśmy kilka dni przez największą pustynię solną na świecie "Salar de Uyuni" w Boliwii i pływaliśmy z kajmanami w Argentynie...

- Kocham kulinaria, więc muszę zapytać, jak smakuje i pachnie Ameryka Południowa?

M: - Przede wszystkim owocami. To bananowy raj: czerwone, malutkie o limonkowym posmaku, słodkie i grube, platany do smażenia. W Rio de Janeiro królował sok z zielonych kokosów, który pije się za pomocą rurki bezpośrednio z kokosa. Pychota!
Według mnie kuchnia argentyńska i chilijska nie są zbyt bogate, przede wszystkim króluje grillowane mięso. Argentyna to także kultura picia yerba mate, bez której my również już nie możemy żyć. Paragwaj to terere, czyli "yerba mate na zimno" z dodatkiem świeżych ziół, mięty i limonki, a Boliwia, Peru i Ekwador to mnóstwo suchego ryżu i kawał mięsa, a także smażone kurczaki i frytki sprzedawane na każdym rogu. W Boliwii w niektórych regionach bardzo popularna jest tzw. sopa de mani , czyli zupa ze świeżych orzeszków ziemnych posypana frytkami. Na ulicach Boliwii i Peru króluje też chicha, czyli napój ze sfermentowanej kukurydzy. W domach fermentowany często tak mocno, że zawiera alkohol.

W Peru Marzena i Krzysztof przez miesiąc wędrowali ze swoim osiołkiem. Jak widać - towarzyszył im, dzielnie pokonując strumyki.
W Peru Marzena i Krzysztof przez miesiąc wędrowali ze swoim osiołkiem. Jak widać - towarzyszył im, dzielnie pokonując strumyki.

W Peru Marzena i Krzysztof przez miesiąc wędrowali ze swoim osiołkiem. Jak widać - towarzyszył im, dzielnie pokonując strumyki.


- Tylko nie mówcie, że zjedliście świnkę morską...

M: - Rzeczywiście świnka morska jest w Boliwii, Peru i Ekwadorze narodowym przysmakiem. Piecze się ją w całości, więc widok otwartego pyszczka z zębami świnki morskiej może być dla niektórych wstrząsający. Smakuje jak stara kura i ma niewiele mięsa. Co prawda próbowaliśmy ją przypadkowo, zaproszeni na posiłek na wiejskiej fieście, a nie w restauracji, ale nas nie urzekła. W Peru piliśmy również sok z żaby z różnymi dodatkami takimi jak: maca, pyłek kwiatowy, miód i inne. Tutaj jest to uważane za zdrowotny napój. W Andach zajadaliśmy się mięsem alpak i lam. W Brazylii po raz pierwszy dowiedzieliśmy się, że zjada się wnętrze pnia młodych palm, nazywane jest to - sercem palmy. W boliwijskiej dżungli jedliśmy larwy, które żyją w niektórych nasionach palmy, zjadają ich środek i dzięki temu mają kokosowy posmak.

- Ponoć w Boliwii jest 200 gatunków ziemniaków?

K: - Trafiliśmy na źródło mówiące o 4000 gatunków ziemniaków!
M: - Myślę, że jest nawet więcej niż 200. Faktycznie na straganach można w ziemniakach przebierać bez końca. Niektóre są do siebie bardzo podobne i różną się minimalnie, niektóre mają całkowicie odmienny wygląd i smak niż te, które znamy. My zajadamy się tutaj yucą (maniokiem) która jest tania i smaczna. Tyle ziemniaków, a oni wiecznie zajadają się suchym ryżem.
- Który kraj was najbardziej urzekł, może miasto, albo miejsce?
M: - Rio de Janeiro przywitało nas cudownymi i uśmiechniętymi ludźmi, na wyspie Grande (blisko Rio) spotkaliśmy pingwiny na plaży. W Villarrica w Paragwaju głaskaliśmy kapibary (największe gryzonie świata, wyglądają jak gigantyczne świnki morskie - red.) mieszkające w parku w centrum miasta. Niesamowity był ogromny lodowiec Perito Moreno czy wodospady w Chile. To seria kaskad i naturalne baseny między nimi z widokiem na Andy. Moje serce jednak zostało w Peru. To miejsce zawsze już będzie mi się kojarzyło z sympatycznymi ludźmi, pięknymi widokami i totalnie wolnymi od turystów miejscami, a także z naszym osłem, którego kupiliśmy, by wędrować przez Andy. Ekwador jest miejscem, w którym moglibyśmy zamieszkać. Bardziej rozwinięty niż Peru i Boliwia, ale wciąż dziki.
K: - Ja jestem zakochany w Boliwii. Ciężko rzeczowo określić dlaczego, ale od pierwszego dnia czułem się tam jak "u siebie". Do końca pobytu nie pozbyłem się tego uczucia i Boliwia już na zawsze będzie mi się kojarzyć jako "moje miejsce". Niemniej do każdego kraju chętnie bym jeszcze wrócił i z każdym związane jest mnóstwo wspomnień.

- Były takie momenty, kiedy się baliście?

M: - Tak, gdy zobaczyłam wielką tarantulę pod swoim łóżkiem, gdy Krzysiek zachorował na dengę, gdy złapała nas burza w Andach, a byliśmy na szczycie góry. Było tego trochę... Mimo to wszędzie czujemy się bezpiecznie. Wzmagamy czujność jedynie tam gdzie jest dużo ludzi, w miastach, i nie jeździmy taksówkami. Spotkaliśmy już kilka osób, które wsiadały do fałszywych taksówek i zostawały bez niczego.

- Jaka jest recepta na taką podróż. Jak się przygotowujecie i skąd macie na to pieniądze? Co z waszą pracą? Pytam, bo to były pierwsze myśli, jakie mi się nasunęły zaraz po "wow"?

M: - Ja, chociaż skończyłam studia turystyczne, przez parę lat pracowałam jako księgowa. Nie jest to jednak zajęcie dla mnie. Moim marzeniem jest żyć z podróży. Pieniądze zbieraliśmy parę lat, w międzyczasie wzięliśmy ślub, więc i rodzina nas wspomogła finansowo. Receptą jest po prostu chcieć i zaryzykować. Zawsze odbywa się to również kosztem czegoś innego. Wszystko jest kwestią priorytetów.
K: - Ja pracowałem na własny rachunek, więc mogłem przerwać pracę, kiedy chciałem i właściwie kiedy zechcę, mogę powrócić do swojego zawodu. Generalnie najważniejsze to podjąć decyzję o wyjeździe, a później wszystko staje się jasne i klarowne i po prostu zaczyna się realizować "cel". Pieniądze to zawsze ciężki temat. Oprócz oszczędzania sprzedaliśmy najmniej potrzebne nam rzeczy i jedną z moich maszyn, której używałem do pracy. Po prostu zebraliśmy ile się dało. Podróżujemy też tanio i nasz dzienny budżet jest skromny. Trudno mówić o jakiś szczególnych przygotowaniach. Mieliśmy za sobą kilka dłuższych wypadów i wiedzieliśmy, czego potrzebujemy. W tej podróży największym problemem jest jej różnorodność - od upalnych plaż, poprzez lasy deszczowe, wietrzną Patagonię, pustkowia aż do andyjskiej Sierry. Przez to musimy targać przeróżne ubrania, kuchenkę, garnki itd., a plecaki wypchane są do granic możliwości. Zawsze istnieje więc problem rezygnacji z jednych rzeczy na rzecz innych. Marzena sama próbowała trochę się uczyć hiszpańskiego, ja niestety nie znalazłem na to czasu. Wiem też, że można się dogadywać nawet bez języka, jeżeli obydwie strony tego chcą. Z jednym z pierwszych kierowców złapanych na autostop spędziliśmy 17 godzin i w ogóle się nie nudziliśmy, bo zarówno on jak i my chcieliśmy się czegoś dowiedzieć o sobie nawzajem i o naszych krajach. To było bardzo inspirujące.

- Widziałam na zdjęciach z Facebooka, że w końcu twoje sandały się rozpadły... Obuwie to chyba podstawa.

K: - Dobre sandały to rzeczywiście podstawowe obuwie. Niestety się zużyły i teraz chodzimy w japonkach zakupionych w Boliwii, ale znów bym chciał mieć "swoje sandałki". Niestety targamy też ciężkie buty trekkingowe - korzystamy z nich względnie rzadko, ale w górach bez nich ani rusz. Do tego cały sprzęt kempingowy, który czasami przygina plecy, ale nie wyobrażam sobie podróży bez niego. I nasza ukochana kuchenka na benzynę, dzięki której nie musimy się ograniczać z gotowaniem, bo benzyna jest bardzo tania, np. w Ekwadorze 1,5 dolara za galon!, a gaz w kartuszach poza Argentyną i Chile jest niełatwo osiągalny. To naprawdę "nr 1" naszego wyposażenia.

- Czyli warto wyruszyć?

M: - Teraz jesteśmy ubożsi o pieniądze i rzeczy materialne, ale bogatsi o doświadczenia, przeżycia i wspomnienia, z głowami pełnymi nowych pomysłów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska