Wawel Wschodu wraca do życia

Monika Kluf
Wysiłek kluczborskich harcerzy docenili w końcu Ukraińcy. Załatali dach papą, a kaplicę otoczyli rusztowaniami.
Wysiłek kluczborskich harcerzy docenili w końcu Ukraińcy. Załatali dach papą, a kaplicę otoczyli rusztowaniami.
Witold Goliński, nauczyciel historii z Kluczborka, razem z tutejszymi harcerzami od pięciu lat ratuje przed zagładą zamek i kaplicę Sieniawskich na Ukrainie.

Goliński nie ma jeszcze czterdziestki, ale kocha Kresy, nie mniej od tych, którzy się tam urodzili i jednym podmuchem historii zostali stamtąd wyrwani. Najbardziej kocha i najlepiej zna Brzeżany. Porusza się po nich, jak po własnym, rodzinnym Kluczborku. Tym bardziej, że bywa tam przynajmniej raz do roku. Po co?
- Sześć lat temu pojechałem z grupą radnych z naszego powiatu do Brzeżan w ramach partnerskiej współpracy - wspomina. - Kiedy zobaczyłem zamek i kaplicę Sieniawskich, zamarłem. Zabytek tej klasy co nasz Wawel przypominał ruinę. Niszczony przez deszcze, czas, a przede wszystkim przez ludzi.

Kto chciał, mógł wejść tam przez dziury w murach. Siedziba polskich możnowładców służyła za szalet, metę dla narkomanów i meneli oraz plac zabaw, na którym dzieci bawiły się rozwalaniem XVI-wiecznych stiuków.
Zamek był bardzo zniszczony, ale dla kaplicy była jeszcze nadzieja - stwierdził pięć lat temu Goliński. - Pomyślałem, żeby zebrać grupę szaleńców, którym chciałoby się pojechać tam i na początek posprzątać. A potem próbować powstrzymać niszczenie tego bądź co bądź ważnego dla Polaków miejsca.
Goliński znał jednego człowieka na tyle szalonego, by uwierzyć, że to się uda - Piotra Rewienkę, lidera kluczborskiego Związku Harcerstwa Rzeczpospolitej.
- Z relacji Witka wynikało, że sytuacja jest katastrofalna - wspomina Rewienko. - Stwierdziłem, że pojedziemy zobaczyć, co da się zrobić. Że potraktujemy to jako przygodę i połączymy przyjemne z pożytecznym. Prawdę powiedziawszy - nie bardzo wierzyłem, że uda się ocalić kaplicę.
Na pierwsze wielkie sprzątanie pojechało ponad dwudziestu harcerzy i Goliński. Każdy miał jakieś wyobrażenie zniszczeń, które tam zastanie, ale rzeczywistość te wyobrażenia przerosła.
- Z zamku zostały praktycznie ruiny, tylko kaplica wyglądała jako tako - wspomina jedna z harcerek.
Młodzi zabrali się do roboty. Rozpoczęli od wymiatania ton fekaliów, strzykawek, śmieci, butelek. Potem zaczęło się odgruzowywanie.
- Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy archeologami - zaznacza Rewienko. - Więc robiliśmy to bardzo uważnie.

Pod zwałami ziemi i kamienia harcerze znaleźli kilofy i łomy, którymi miejscowi rozprawiali się z "Wawelem Wschodu". Dalej fragmenty stiuków, zdobień, z których ogołocono mury kaplicy.
- Natknęliśmy się wreszcie na średniowieczne gwoździe, okucia drzwi, kawałki alabastru, czerwonego, białego i czarnego marmuru, elementy rzeźb - mówi Goliński.
Jednym z najważniejszych odkryć były fragmenty nagrobków z krypty rodziny Sieniawskich, z widocznymi złotymi napisami.
- Wysprzątaliśmy wtedy wszystko, do gołej posadzki - mówi Leszek Krzyżanowski, instruktor ZHR-u. - I mogliśmy wrócić do domu z poczuciem dobrze wypełnionej służby.
- I z przekonaniem, że jeszcze tam wrócimy - dodaje Goliński. - Bo odgruzowując kaplicę, zdaliśmy sobie sprawę, że gdybyśmy mieli więcej sprzętu, moglibyśmy zrobić więcej. Dlatego w drodze do Polski nie zastanawialiśmy się, czy kontynuować prace - tylko kiedy, i układaliśmy listę potrzebnych rzeczy.
Było wiadomo, że chętnych do pracy nie zabraknie, bo wielu z tych, którzy wzięli udział w pierwszej wyprawie, dopadł sentyment do Kresów.
- Zwłaszcza że zwiedzaliśmy te tereny i miejsca znane nam dotąd tylko z "Trylogii" - zaznacza jeden z harcerzy.
Włodarze Brzeżan nie kryli zdziwienia, kiedy harcerze z Kluczborka i pobliskiego Wołczyna po roku stawili się pod kaplicą Sieniawskich. - Nie wierzyli, że będzie nam się chciało. Zwłaszcza za darmo - mówi harcerka Agnieszka Gałka.
Wtedy harcerze mieli już trochę więcej sprzętu. I pomysł, żeby przy okazji wydobyć z zarośli porozwalane groby na polskim cmentarzu. Tym zajęły się dziewczyny. Panowie działali w kaplicy.
- Rozpoczęliśmy sprzątanie krypty - mówi Krzyżanowski. - Okazało się, że w latach powojennych została zasypana. Tam znów znaleźliśmy mnóstwo fragmentów rzeźb.

Golińskiemu, który kolekcjonuje przedwojenne widokówki z Brzeżan, udało się zdobyć książkę z rycinami siedziby Sieniawskich. - Na tej podstawie mogliśmy ustalić, skąd pochodzą wydobyte fragmenty - mówi. - Wszystkie trafiły do rąk Bogdana Tichego, ówczesnego szefa kompleksu pałacowo-parkowego.
- Przy okazji załataliśmy dziury w murze okalającym kaplicę i zamek - wspomina Rewienko. - I od tamtej pory nikt już nie chodził się tam załatwiać.
Za to Ukraińcy zareagowali na aktywność polskich harcerzy dość nietypowo. - Generalnie nie troszczą się o polskie zabytki i nie są przychylni tego typu akcjom. Tymczasem nie dość, że pozwalali nam się tam kręcić, to jeszcze sami się zaangażowali w ratowanie naszej narodowej pamiątki - uśmiecha się Goliński.
Okazało się, że między drugą a trzecią wyprawą polskich harcerzy, żołnierze z brzeżańskiego garnizonu wyremontowali jedną z bram w zamkowym murze. Wywalczył to Tichy.

- Byliśmy w szoku - mówi uczestniczka kilku wypraw Anna Litner.
Harcerze zaślepili okna do kaplicy potłuczonym szkłem. Tak powstrzymali niszczenie zabytku przez ludzi. Ale nie przez naturę.
Przez dziury w dachu dalej wlewał się deszcz i sypał śnieg. Przed czwartą wyprawą, rok temu, zastanawiali się, skąd wziąć eksperta, który podpowiedziałby, jak załatać dach takiej perły architektury.
- Tymczasem przyjeżdżamy rok temu, patrzymy, a tu kaplica opleciona rusztowaniami, a dach załatany papą - wspomina harcerka Patrycja Dąbrowska. - Wtedy pierwszy raz poczułam, że to, co robimy, naprawdę ma sens.
W sens pracy harcerzy uwierzył Tichy, a jemu władze Ukrainy. Sam Kijów dał bowiem pieniądze na pokrycie dachu w polskiej kaplicy. Władze Kluczborka dołożyły Tichemu aparat fotograficzny z drukarką, na której produkuje widokówki i zarabia pieniądze na dalsze prace, a harcerzom zafundowały kosiarkę do przyzamkowych chaszczy.

Przed pierwszą wyprawą pięć lat temu Golińskiemu nie brakowało wiary, ale rzeczywistość przerosła nawet jego oczekiwania. Zwłaszcza po tym, jak na Kresach spotkał dr. Janusza Smazę, pracownika Politechniki Krakowskiej, który ze swoimi studentami odnawia posiadłość Sobieskich w Żółkwi. Zobaczył, co do tej pory zdziałali harcerze i zaoferował pomoc.
- W tamtym roku pokatalogował fragmenty odnalezionych przez nas zdobień, marmurów, fragmentów rzeźb. To ułatwi "sklejenie" elementów, które zgromadził Tichy, z tymi odnalezionymi przez nas i ewentualne dosztukowanie reszty przez fachowców. W ten sposób rozpocznie się prawdziwe odrestaurowywanie - mówi Goliński.

Teraz z kolejną grupą harcerzy wyjeżdża do pracy przy kaplicy. I mają kolejnych sojuszników. Tym razem pieniądze na wyprawę dał za pośrednictwem Fundacji "Pomoc Polakom na Wschodzie" Senat RP i Wspólnota Polska.
Czy kiedyś nam się odechce, po tym, co już zrobiliśmy? - Na pewno nie! - mówią harcerze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska