Pożegnanie z opolskim amfiteatrem

fot. Archiwum
Andrzej Dobrzyński: - Trochę serce boli, że za rok tego amfiteatru już nie będzie.
Andrzej Dobrzyński: - Trochę serce boli, że za rok tego amfiteatru już nie będzie. for. Sławomir Mielnik
45 razy wybrzmiał tu sygnał festiwalu, dziesiątki gwiazd zaczęło tu kariery. A niewiele brakowało, by zamiast słynnego amfiteatru 1000-lecia Opole miało muzeum archeologiczne i tarasy widokowe wokół wykopalisk z czasów Prasłowian.

To już koniec

To już koniec

Rozbiórka starego amfiteatru ma ruszyć tuż po zakończeniu tegorocznego festiwalu (impreza odbywać się będzie 12-14 czerwca). Nowy - wg projektu Małgorzaty i Marka Nowackich - ma być gotowy wiosną 2011. Ma zmieścić 4 tys. osób (o tysiąc mniej niż dotychczas). Dach ma być nieco większy i mocniejszy. Pod nim będzie wielki diodowy ekran. Powstanie także dwupoziomowe oszklone prostokątne foyer z dwoma tarasami oraz punktami gastronomicznymi i toaletami.

- Pierwsze festiwale były jak występy na greckiej arenie - pod gołym niebem, nieraz w strugach deszczu, tylko z gorszą niż w Grecji akustyką - śmieje się pierwsza dama polskiej piosenki, Irena Santor. - Ileż to razy słyszałam opowieść o tym, jak jeden z pianistów podczas bodaj drugiego, wyjątkowo deszczowego festiwalu wystukiwał spod klawiszy strugi wody!

- A Jackowi Fedorowiczowi prowadzącemu pierwsze imprezy w Opolu deszczówka chlupała w butach, gdy zapowiadał artystów - przypomina Jerzy Połomski, inny stały bywalec pierwszych festiwali.

A miało być muzeum

Festiwal w roku 1974.
Festiwal w roku 1974. fot. Archiwum

Rok 1978. Pod fundamenty odciągu dachu wykopano 12-metrowe doły.
(fot. fot. Archiwum)

Ale zanim 19 czerwca 1963 r., w pierwszy dzień I Krajowego Festiwalu Polskiej Piosenki, na deski pierwszej sceny opolskiego amfiteatru wyszły sławy estrady, trzeba było zdecydować, gdzie on powstanie. Pomysł, by Opole miało swój amfiteatr, zrodził się już na początku lat 50. Były propozycje, by wybudować go na pustym jeszcze wtedy placu między ul. Katowicką i Oleską, tam gdzie dziś stoi budynek Uniwersytetu Opolskiego i kampus akademicki. Obok urzędu wojewódzkiego od lat trwały bowiem wykopaliska archeologiczne wokół prastarej słowiańskiej osady.

Ówczesne władze Opola chciały, by powstało tu muzeum. Jego podziemna część pod szklano-betonową kopułą na filarach miała odsłaniać fragment wykopu z zakonserwowanymi obrysami drewnianych domów i ulic średniowiecznego grodu. Na ich tle prezentować się miały zrekonstruowane domy z pradawnym wyposażeniem. W części naziemnej planowano natomiast zrobić np. wystawę wygrzebanych w grodzie eksponatów. Na szczęście dla fanów muzyki - zabrakło na to pieniędzy.

- Skarpa, na której potem zbudowano ławki i kopułę amfiteatru, zaczęła się w zasadzie tworzyć sama - z ziemi wyrzucanej obok wykopu archeologów - wspomina Edward Jankowski, niegdyś szef opolskiego Przedsiębiorstwa Instalacji Przemysłowych "Instal", które w amfiteatrze robiło np. sanitariaty na koronie i stojaki na oświetlenie. - Z okien urzędu wojewódzkiego pod koniec lat 50. było widać, jak na tej usypywanej stopniowo górce przysiadają czasem Opolanie, by popatrzeć na wykop i drewniane resztki grodu. Pewnie dlatego ktoś wpadł na pomysł, by wokół wykopalisk zrobić tarasy, z których można by podziwiać wykopaliska.

Niewiele więc brakowało, by w miejscu, gdzie dziś stoi amfiteatr, było muzeum. Bieg historii odwrócił jednak wyjazd Karola "Papy" Musioła do Budapesztu. Na Wyspie św. Małgorzaty podpatrzył amfiteatr. Gdy wrócił do Opola, stwierdził: a czemu by u nas nie wybudować takiego!

Przez kilka kolejnych lat stopniowo zwożono więc gruz z wyburzanych w Opolu kamienic i usypywano skarpę. Florian Jesionowski - młody architekt, któremu "Papa" Musioł powierzył projekt - nie nadążał z kompletowaniem dokumentów. Szkice tego, jak wyglądać ma przyszły amfiteatr, podrzucał wprost na plac budowy…

"Wielkiego doświadczenia wtedy to ja jeszcze nie miałem - napisze potem w wydanym na 30-lecie festiwalu albumie Florian Jesionowski, zmarły w 2005 roku. - Miała to być początkowo jakaś »kawa« (z łaciny caverna - jama) tego amfiteatru wypracowana w skarpie. Wybrano nieco głębiej poziom sceny i miała ona być nieco bliżej wieży. (…) Potem się okazało, że skoro mamy takie potężne wądoły, tyle miejsca, to można zrobić coś większego".

Pomożecie? Pomożemy

Festiwal w roku 1974.
(fot. fot. Archiwum)

Budowa skarpy trwała niespiesznie od 1957 roku. Tempa nabrała po tym, jak zimą 1963 r. w Opolu zjawili się dziennikarze radiowi z Warszawy, Mateusz Święcicki i Jerzy Grygolunas, i zaproponowali: stwórzmy tu festiwal polskiej piosenki. Karol Musioł propozycję przyjął bez wahania. Amfiteatr nie był wtedy gotowy nawet w połowie. Ale - jak mawiali ówcześni opolanie - "Jak Musioł chcioł, to musioł".

Większość prac przy budowie wykonywali mieszkańcy w czynie społecznym. Na wezwanie, za darmo, często po pracy. Zwykli Kowalscy i Nowakowie. A i wśród budowniczych nie było wielkich fachowców.

"Taki Paweł Duda - pisał Florian Jesionowski - on dopiero potem robił uprawnienia budowlane. Miał tam trochę poniemieckich, trochę polskich papierów, na pewno olbrzymią praktykę i »złotą rękę«, no i wspaniałą brygadę".
Sam architekt projekt budowli na 5 tysięcy ludzi wraz z dokumentacją i pozwoleniem budowlanym złożył podobno dopiero po zakończeniu prac.

- Pracowałem wtedy w Wojewódzkim Związku Spółdzielni Pracy i wraz z kilkoma kolegami zgłosiliśmy się do budowy - opowiada Ryszard Czerwiński, były radny Opola, jeden z budowniczych ochotników skarpy amfiteatru. - Machaliśmy łopatami. Takich jak my były dziesiątki. Przychodzili ludzie delegowani z zakładów pracy i tacy, co sami się zgłosili. Tych ostatnich było najwięcej. Bywały dni, że przy usypywaniu piachu i gruzu pracowało po 200-300 osób. Nikt tam nikogo nie zapisywał, nie pytał o pozwolenia, nie bawił się w żadną buchalterię. Podchodziliśmy do brygadzisty, a on pokazywał, gdzie kopać. Nawet dygnitarze przychodzili na kilka godzin popracować.

- W zakładach pracy też było dużo chętnych - wspomina Edward Jankowski. - Duch społeczny był w narodzie, ludziom się chciało.

- Ciekawe, ilu kibiców piłki dziś stawiłoby się do budowy stadionów na Euro, gdyby taki czyn społeczny ogłosili - śmieje się Czerwiński.

Dach zawisł 16 lat później

W czynie społecznym, ale już głównie w ramach zakładów pracy, budowano na przełomie 1978 i 79 roku dach amfiteatru. Po kilku ulewach, które jak na złość przechodziły nad Opolem zawsze w porze festiwali i przeganiały artystów ze sceny, telewizja postawiła warunek: zrobicie dach albo zabieramy festiwal.

- Szczególnie dużo pretensji o śpiewanie pod gołym niebem miały panie. Bo przecież w Opolu trzeba było nie tylko dobrze zaśpiewać, ale i się pokazać - żartuje Jerzy Połomski. - Piosenkarki szykowały swoje kreacje wiele miesięcy, godzinami siedziały u kosmetyczek i fryzjerów, a jedna ulewa mogła zniszczyć wszystko!

- Kiedy publiczność marzła i mokła, a ręce miała zajęte parasolami, to ocena piosenki nie była taka, jak być powinna - dodaje Irena Santor. - Strach było dotykać mokrego mikrofonu, z obawy czy nie zrobi się zwarcie!

Telewizja postawiła trzy podstawowe warunki: zadaszenie nie może przysłaniać Wieży Piastowskiej, która już wtedy była symbolem opolskiego festiwalu, scena musi być dobrze widoczna - także z kamer na koronie amfiteatru, a poddasze ma być w kolorze niebieskim.

- No i dach miał być gotowy przed kolejnym festiwalem - wspomina dziś Andrzej Dobrzyński, który wraz z Jackiem Kucharzewskim zaprojektował kopułę. - Czasu było bardzo niewiele. Zlecenie dostaliśmy jesienią 1978 roku, a w maju '79 oddawaliśmy budowę.

Ale nim dach zawisł nad wybudowaną przy okazji zupełnie nową sceną, trzeba było wykonać szereg badań - sprawdzić, jak zbudować fundamenty i osadzić konstrukcję, jakiej grubości i z jakich materiałów mają być elementy zadaszenia. Pisemną instrukcję, jak spawać metalowe części, wydał Instytut Spawalnictwa z Gliwic.

- Projekt konsultowałem z ówczesną Wyższą Szkołą Inżynierską w Opolu, a potem moim serdecznym kolegą, profesorem Janem Filipkowskim, który kilka lat wcześniej zbudował zadaszenie amfiteatru w Koszalinie - mówi Andrzej Dobrzyński. - Zawiozłem mu obliczenia z drżącem sercem, bo czas gonił, a pojawiły się obawy, że główne rury trzymające obydwa skrzydła dachu mogą nie wytrzymać… Na szczęście usłyszałem: buduj.

Cisnął Musioł, cisnęła partia

Jak w czasach, gdy był deficyt wszystkiego, a o dzisiejszych technologiach nikomu się nie śniło, w pół roku wybudowano dach amfiteatru, któremu w tym roku stuknęła trzydziestka - do dziś wielu się zastanawia. Zdecydował zapał i wiara Opolan, że się uda i że warto - mówią jedni. - Papa Musioł to sprawił - kwitują inni.

- On nas wszystkich trzymał w ryzach - opowiada Andrzej Dobrzyński. - Co dwa tygodnie były u niego narady, na których dzieliliśmy zadania. Ja mówiłem, czego mi trzeba, a Karol Musioł wyznaczał, kto, co i na kiedy dostarczy.

Festiwal był już wtedy sztandarową imprezą nie tylko opolską, ale i narodową, więc naciskała również partia. Szefowie zakładów, które robiły metalowe elementy czy wysyłały ludzi do pracy, usłyszeli, że jak dach nie będzie zrobiony na czas, to mogą złożyć legitymacje partyjne.

Niektóre stalowe elementy sprowadzano ze Śląska, część wykonywała Huta Ozimek, część huta Zawadzkie.

- Ale większość materiałów i rąk do pracy dostarczały opolski Metalchem i Mostostal Kędzierzyn-Koźle, podlegający wtedy Zabrzu - mówi Andrzej Dobrzyński.
Nowatorska, opatentowana potem konstrukcja umocowana jest na dwóch potężnych żelbetowych słupach wbitych w ziemię na 12 metrów.

- Musieliśmy osadzić je tak głęboko, bo teren, na którym stoi amfiteatr, to przecież miejsce zalewowe - opisuje Dobrzyński. - Grunt nośny, na którym można było bezpiecznie oprzeć słupy, jest właśnie na takiej głębokości.

Powódź tysiąclecia z roku '97 udowodniła, że konstruktorzy, budowniczy i geolodzy nie pomylili się w obliczeniach. Zalany amfiteatr nie drgnął nawet na milimetr. Przez minione 30 lat dach poprawiono tylko raz.

- Dwa, może trzy lata temu trzeba było napiąć jedną z czterech lin łączącą łuk kopuły z ziemią - wyjaśnia Andrzej Dobrzyński.

Największą obawą budowniczych w trakcie prac były fragmenty slowiańskiej osady tkwiące pod ziemią. Bali się do nich dokopać. To oznaczałoby nie wiadomo jak długi przestój.

- Na szczęście na nic nie trafiliśmy - mówi Dobrzyński. Zresztą nawet gdybyśmy coś znaleźli, to parcie na szybkie oddanie dachu było tak wielkie, że pewnie ktoś by to zasypał i sprawę wyciszył…

Najgorszy, najbardziej stresujący jego zdaniem był jednak dzień, gdy odpinano wiszący już dach od wysokiego, trzymającego wszystko masztu.

- Stanęliśmy wtedy z kierownikiem budowy pod tym dachem i powiedzieliśmy sobie: jak ma nie wytrzymać, to niech lepiej zwali się na nas, bo wychodzić stąd nie będzie po co… - śmieje się konstruktor.

Może wybudować drugi amfiteatr?

Opolski amfiteatr w obecnym kształcie powstawał kilkanaście lat. Ile kosztował - trudno policzyć, bo materiały dostarczano na hasło "pomożecie?". Ile osób go budowało - też dziś już nikt nie zliczy. W większości byli to bezimienni budowniczowie, którzy przychodzili na wezwanie Papy Musioła. Potem na skarpę, którą sami usypali, i ławki, które sami zmontowali, przychodzili z rodzinami, by posłuchać Czesława Niemena, Karin Stanek, Kasi Sobczyk czy Maryli Rodowicz.

- 5-6 tysięcy ludzi godzinami siedziało w ciasnocie i deszczu - wspomina Edward Jankowski. - Jeden jadł kiełbaski sprzedawane na koronie, a tłuszczem brudził plecy temu, co siedział przed nim. Ale wszyscy dobrze się bawili.

Pan Edward nie może zrozumieć i pogodzić się z myślą, że to miejsce, a wraz z nim kawał historii, jeszcze w tym roku ma zniknąć.

- To co, że ławki niewygodne, że brzydko, że pod gołym niebem - mówi. - Jak telewizja chce i są pieniądze, to niech miasto wybuduje nowy amfiteatr gdzieś na obrzeżach Opola. A nasz niech zostanie.

Andrzej Dobrzyński o dachu amfiteatru mówi: moje dziecko.
- I to całkiem już dorosłe - śmieje się.

Tak, remont mu się należy, a ludziom, którzy przychodzą posłuchać polskiej muzyki, też przydałby się dach nad głową. Ale że świetnie przecież trzymający się dach ma być rozebrany - to zdaniem pana Andrzeja marnotrawstwo.
Przechadza się dziś po amfiteatrze i po raz kolejny przygląda zadaszeniu, w którym zna każdą śrubkę.

- Serce trochę mnie boli, że go za rok nie będzie - przyznaje.

Korzystałam z wypowiedzi Floriana Jesionowskiego opublikowanej w książce "6x5, czyli 30 lat festiwalu opolskiego" i tekstu "Amfiteatr" autorstwa Andrzeja Hamady opublikowanego w piśmie "Indeks", numer marzec-kwiecień 2009.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska