Buszujący w sadzie. Historia upadku kombinatu sadowniczego w Grudyni Wielkiej.

Redakcja
By ukraść ciężkie miliony, nie trzeba sięgać po wytrych czy giwerę. Znacznie lepiej sprawdzają się cesje wierzytelności, przewłaszczenia i kompensaty należności. Dowodzi tego historia upadku kombinatu sadowniczego w Grudyni Wielkiej.

Ta historia pokazuje też wszystkie słabości rodzimych instytucji stojących na straży porządku prawnego. Najpierw przez długie miesiące właściwe służby nie były w stanie zapobiec rozkradaniu majątku Przedsiębiorstwa Produkcji Sadowniczej "Grudynia", choć media biły na alarm i wszyscy dobrze wiedzieli, że wokół pałacu w Jakubowicach dzieje się coś złego. Potem mieliśmy gwałtowne przyśpieszenie: odpowiedzialni za upadek kombinatu zostali wyłapani, postawiono im zarzuty a prokuratura szybko sporządziła sążnisty akt oskarżenia. Przy okazji wyszło na jaw, że wśród podejrzanych są kryminaliści z wyrokami do odsiadki, od dawna poszukiwani przez policję w innych województwach. I jakoś nie przeszkadzało to im w pustoszeniu kombinatu.

A następnie nadszedł czas na ostatni rozdział: proces, w którym kolejne sądy zajęły się dzieleniem włosa na czworo, czyli ustalaniem, jaki konkretny paragraf przypisać temu czy innemu oskarżonemu. To, co na pierwszy rzut oka było dla wszystkich oczywiste, w świetle kodeksu karnego okazało się być mocno niejasne.

Efekt? W połowie marca proces osób odpowiedzialnych za upadek PPS "Grudynia" ruszył po raz trzeci. Na ławie oskarżonych zabrakło już jednak prof. Stanisława P., sławnego śląskiego kardiologa, głównego udziałowca kombinatu, którego powalił wylew. Jego stan zdrowia jest tak zły, że prawdopodobnie nie uda się już pociągnąć go do odpowiedzialności.

Miłe złego początki
Dla Stanisława P., legendarnego twórcy kardiologii w Zabrzu, Katowicach Ochojcu i wreszcie Opolu, przejęcie kombinatu w Grudyni miało być pewną inwestycją, interesem życia. Z kolei dla Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa (dziś Agencji Nieruchomości Rolnych) tak szacowna persona wydawała się być poważnym i wiarygodnym kontrahentem. Nikt się pewnie nie spodziewał, że do zarządzania kombinatem pan profesor - występujący jako przewodniczący rady nadzorczej i większościowy udziałowiec - ściągnie nie specjalistów od sadownictwa, ale ekspertów od lewych interesów.

Wszystko zaczęło się w 1994 roku...Więcej na ten temat czytaj w sobotnim wydaniu Nowej Trybuny Opolskiej

Czytaj e-wydanie >> Kup online

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska