Ćwierć wieku temu granica przestała dzielić dwa narody

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Składając podpisy pod traktatem Hans-Dietrich Genscher i Krzysztof Skubiszewski przeszli do historii. Na zdjęciu Hans-Dietrich Genscher.
Składając podpisy pod traktatem Hans-Dietrich Genscher i Krzysztof Skubiszewski przeszli do historii. Na zdjęciu Hans-Dietrich Genscher.
14 listopada 1990 r. Krzysztof Skubiszewski i Hans-Dietrich Genscher podpisali traktat graniczny. To był definitywny koniec II wojny światowej - mówi prof. Piotr Madajczyk.

Dokładnie przed dwudziestu pięciu laty ministrowie spraw zagranicznych Polski i zjednoczonych Niemiec podpisali w Warszawie traktat graniczny. Mimo że rocznica jest okrągła, nie wzbudziła na razie zbyt wielkiego zainteresowania mediów ani społeczeństw w obu krajach. Czym pan tłumaczy ten brak jubileuszowych obchodów i pamięci?
W przełomowym momencie historii - na początku lat 90. - Polska i Niemcy podpisały dwa traktaty. Późniejszy, z 1991 roku, o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy otwierał nową epokę w dziejach obu krajów. Natomiast traktat graniczny raczej zamykał problem, który przez pół wieku ciążył na polsko-niemieckich relacjach. Powodował, że ten problem przeszedł do historii. Był bardzo ważny, ale odnosił się bardziej do tego, co było, niż do przyszłości.

Gotowi jesteśmy zapomnieć, że przez blisko 50 lat był to powód sporu Polaków i Niemców. Właśnie z powodu braku trwałej granicy gromy spadły na biskupów polskich piszących w słynnym liście do niemieckich braci słowa: przebaczamy i prosimy o przebaczenie. W Niemczech nie było łatwiej. Niektórzy sygnatariusze memorandum z Bensbergu, którzy w 1968 roku napisali, że Niemcy muszą się pogodzić ze stratami terytorialnymi na wschodzie i nie powinni oczekiwać powrotu tych ziem, płacili za to utratą pracy.
Zapominać o tym nie należy, bo sprawa granicy miała wielkie znaczenie w stosunkach polsko-niemieckich. W obu krajach spór graniczny był bardzo mocno uwikłany w sytuację wewnętrzną. Wprawdzie w 1950 roku władze PRL podpisały układ zgorzelecki, ale dotyczył on tylko tego „lepszego” - z punktu widzenia ówczesnych władz i ideologii - państwa niemieckiego, czyli Niemieckiej Republiki Demokratycznej. To był dziwny układ. Polska graniczyła właśnie z NRD, a jednocześnie oczekiwała, by granicę uznały Niemcy zachodnie. Bez tego problem granicy wciąż był otwarty. Władze komunistyczne stale podkreślały, że zachodnia granica jest zagrożona i tym legitymizowały swoje istnienie: kto nas nie popiera, ten szkodzi polskiej racji stanu. Zwłaszcza w latach 60. dało się to odczuć. I akurat ta propaganda trafiała do ludzi. Lęk przed Niemcami trwał.

Składając podpisy pod traktatem Hans-Dietrich Genscher i Krzysztof Skubiszewski przeszli do historii. Na zdjęciu Krzysztof Skubiszewski.
Składając podpisy pod traktatem Hans-Dietrich Genscher i Krzysztof Skubiszewski przeszli do historii. Na zdjęciu Krzysztof Skubiszewski. archiwum

A jak było po stronie niemieckiej?
Pierwszy impuls do akceptacji polsko-niemieckiej granicy dał w Niemczech Kościół ewangelicki. Myślę zarówno o memorandum z Tybingi z roku 1961, jak i o memorandum wschodnim podpisanym cztery lata później. Te inicjatywy były tym ważniejsze, że naruszały obowiązujące w Republice Federalnej tabu: Każdy polityk wiedział, że nie ma szans na zmiany terytorialne po wojnie. Ale ze względu na wyborców czuł się zobowiązany deklarować publicznie, że sprawa granic jest otwarta. Ten styl uprawiania polityki zaczęły przełamywać deklaracje Kościoła ewangelickiego, a później także głosy intelektualistów związanych z Kościołem katolickim (był wśród nich m.in. Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI). W Niemczech też sprawa granicy była ściśle związana z polityką wewnętrzną. Ale w Polsce zagrożenie wynikające z braku unormowania sprawy granicy trwało aż do lat 90. XX wieku.

Najlepszy dowód, że podczas słynnej wizyty Helmuta Kohla w Polsce jesienią 1989 roku doszło do Mszy Pojednania i przekazania znaku pokoju z Tadeuszem Mazowieckim, ale na temat granicy kanclerz milczał.
Nie bez racji mówi się, że Helmut Kohl był skomplikowaną osobowością polityczną. Jego postrzeganie w Polsce zostało w późniejszych latach nieco uproszczone i upiększone. Mówiono nawet, że gdyby kolejne wybory w Niemczech można poszerzyć o Polskę, to Kohl jeszcze długo byłby kanclerzem. Stał się wręcz symbolem polsko-niemieckiego pojednania. Znak pokoju wymieniony z premierem Mazowieckim bardzo się do tego przyczynił.

To Kohl był kanclerzem pojednania czy nie?
Oczywiście tak, ale jednocześnie był osobowością bardzo złożoną. Jako doświadczony polityk wiedział dobrze, że marzenie o jakichkolwiek zmianach terytorialnych w środku Europy byłoby absurdem. Był szczerze zaangażowany w europejską integrację i polsko-niemieckie pojednanie. Równocześnie był politykiem umiejącym grać bezwzględnie, zarówno na arenie wewnętrznej, jak i międzynarodowej.

Już przed jego wizytą w Warszawie pojawiały się sugestie, że może warto wyraźniej dać społeczeństwu polskiemu do zrozumienia, że sprawy terytorialne są już zamknięte...
Tymczasem kanclerz Kohl pozostał przy sformułowaniach ogólnych, typu: umowa polsko-niemiecka z 1970 roku stanowi nadal mocną podstawę pod nasze relacje. Kierowały nim dwa względy. Zbliżały się wybory w Niemczech i kanclerz pamiętał o elektoracie związanym z prawą stroną sceny politycznej i z ziomkostwami. Wykonywał gesty, które ich nie zniechęcą. Drugim powodem jego powściągliwości była polityka międzynarodowa. Kohl uważał, że w kontekście rozmów o zjednoczeniu Niemiec warto ten atut mieć w ręce i móc powiedzieć właśnie wtedy: Niemcy akceptują granicę polsko-niemiecką. Dlatego konsekwentnie unikał wyrazistych deklaracji podczas pamiętnej wizyty w Polsce. A kiedy pod koniec listopada ogłosił 10-punktowy program działań, sprawa granicy się w nim nie znalazła. To były względy taktyczne, ale po stronie polskiej podtrzymywały poczucie zagrożenia.

Skoro tak trudno było Republice Federalnej Niemiec uznać granicę tuż przed rokiem 1990, to dlaczego zdecydował się na to - niemal dokładnie 20 lat wcześniej, w grudniu 1970 roku - Willy Brandt?
Umowa z 1970 roku nie mówiła wprost o uznaniu granicy na Odrze i Nysie, a jedynie o jej nienaruszalności. Ale istotnie normalizowała relacje między obydwoma państwami. W przypadku Brandta moralny czynnik rozliczenia z historią miał duże znaczenie. Uznanie granicy było też zgodne z aktualnymi celami polityki niemieckiej. RFN otwierała się wówczas na politykę wschodnią (Ostpolitik). Brandt rozumiał, że to otwarcie nie będzie możliwe bez uregulowania stosunków z Polską. SPD i kanclerz chcieli zamknąć z powodów etycznych pewien etap tych relacji, czego symbolem stał się Brandt klęczący przed pomnikiem Bohaterów Getta. Współgrało to z celami zachodnioniemieckiej polityki. Pod koniec lat 80. pojawiło się napięcie między tymi dwoma obszarami.

Dlaczego zatem do podpisania traktatu ostatecznie doszło?
Używanie w niemieckiej polityce polskiej karty nie było zbyt dobrze widziane przez zachodnich sojuszników Republiki Federalnej. Myślę przede wszystkim o Stanach Zjednoczonych. To Amerykanie - a konkretnie prezydent Bush senior - naciskali: Musicie to jakoś uregulować, przestańcie wreszcie tym grać, bo to nie prowadzi do niczego. USA akceptowały i popierały zjednoczenie Niemiec, ale jednocześnie oczekiwały uregulowania sprawy granicy z Polską. Kanclerz Kohl wyraźnie dostał taki sygnał podczas wizyty w Waszyngtonie. To skróciło drogę do podpisania traktatu granicznego.

Po drodze była jeszcze konferencja „dwa plus cztery”...
Zasadniczy projekt traktatu był gotowy już w maju 1990 roku i czekał do jesieni na zakończenie rozmów z udziałem dwóch państw niemieckich i czterech mocarstw. Polska została zaproszona właśnie na tę część spotkania, które dotyczyło spraw granicznych (było to trzecie z czterech posiedzeń odbyte w Paryżu w lipcu 1990 roku). Stało się tak, choć kanclerz Helmut Kohl był temu udziałowi niechętny. Orędownikiem polskiej obecności był raczej minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher.

Jakie - z punktu widzenia granicy - było znaczenie konferencji?
Konferencja „dwa plus cztery” była bardzo ważna - skoro wcześniej nie odbyła się konferencja pokojowa kończącą definitywnie II wojnę światową - od strony formalnoprawnej była grubą kreską, którą rozdzielono wojnę od powojennych regulacji. Niemcy, zjednoczone w ostatecznym kształcie terytorialnym, zobowiązywały się do podpisania możliwie szybko wraz z Polską stosownej umowy zamykającej sprawę granicy. Podpisanie traktatu w listopadzie 1990 roku stało się częścią globalnych rozliczeń z II wojną światową i jej skutkami. To było z polskiego punktu widzenia bardzo istotne i korzystne.

Sam tekst traktatu nie jest długi, mieści się niemal na dwóch kartkach...
A treści, które w nim zawarto są - z dzisiejszego punktu widzenia - dosyć oczywiste. Stwierdza on ostateczność granicy i przypomina, że żadna ze stron nie będzie granic kwestionować w przyszłości.

Skoro Polska weszła do Unii i jest częścią układu z Schengen, to traktat ma jeszcze znaczenie?
Znaczenie ma, bo układ z Schengen granic nie likwiduje. Ale trudno nie zauważyć pewnego paradoksu. Graniczny traktat polsko-niemiecki był koniecznym i bardzo ważnym krokiem, który trzeba było wykonać, by we wzajemnych relacjach pójść naprzód. Ale najważniejszy był on wówczas, kiedy go jeszcze nie było, gdy strona polska i strona niemiecka na traktat czekały. Kiedy został już podpisany, zaczął tracić na znaczeniu. Zamykał okres miniony z jego zagrożeniami i konfliktami, a potwierdzał to, co jest dla współczesnych Polaków i Niemców oczywiste i zakończone.

Prof. Piotr Madajczyk
Jest pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk (kieruje Zakładem Studiów nad Niemcami). Autor wielu książek, w tym m.in.: „Na drodze do pojednania. Wokół orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku”, Warszawa 1994; „Niemcy polscy 1944 -1981”, Warszawa 2001; „Przyłączenie Śląska Opolskiego do Polski 1945-1948” (otrzymał za nią nagrodę KLIO drugiego stopnia) oraz „ Między fundamentalizmem a asymilacją. Muzułmanie w Niemczech”, która ukazała się w 2015 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska