Cztery lata temu wojsko wróciło pilnować polskiej granicy. Akcja nie powstrzymała rozwoju pandemii

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann/Archiwum
Cztery lata temu, 15 marca 2020 roku polskie władze zamknęły granice i posłały służby mundurowe do ich pilnowania. To miało powstrzymać rozprzestrzenianie się światowej pandemii. Mieszkańcom pogranicza operacja narobiła sporych problemów.

W marcu i kwietniu 2020 roku polskie władze rzuciły na granice wszystkie możliwe siły mundurowe. Na punktach kontrolnych siedzieli razem żołnierze różnych jednostek: wojska, policji i Służby Celnej, a Straż Graniczna, która jest stosunkowo mało liczna, więc krążyła między punktami. Tylko na terenie województwa opolskiego i śląskiego w działaniach wzięło udział w sumie ok. 400 funkcjonariuszy różnych służb. Skontrolowali 265 tysięcy osób i 191 tysięcy pojazdów. Ujawnili 104 osoby, które wjechały do Polski niezgodnie z przepisami. Na terenie 190 kilometrowego opolskiego odcinka granicy mundurowi mieli około 30 stałych punktów kontrolnych oraz dwa czynne przejścia graniczne.

Codzienność przy pilnowaniu słupków

Policjantów skoszarowano, a na starostów nałożono obowiązek zapewnienia im noclegów i wyżywienia. Koszty pokrywał wojewoda z budżetu państwa. Żołnierze dostawali dziennie swoją wojskową rację żywnościową, tzw. S-R. Gorzej mieli funkcjonariusze Krajowej Administracji Skarbowej (Służba Celna), którzy nie mieli przydziału.

Po polskiej stronie granicy nie ma miejsca na jakąkolwiek infrastrukturę kontrolną. Wszystkie dawne urzędy celne, przejścia znajdują się po czeskiej stronie. To nie ułatwiło codziennego stania na granicach. Wojsko nie miało gdzie się załatwić. Kabiny toi toi ustawiły im dopiero po pewnym czasie lokalne władze gmin. Nadleśnictwo dało im drzewo, żeby sobie palili ogniska w zimne dni.
Służby stopniowo wycofywano, na koniec zostali w terenie tylko wojskowi i dojazdowo Straż Graniczna. Czesi podarowali sobie tak duże zaangażowanie ludzi do pilnowania granic. Tam okresowo na granicach pojawiała się tylko policja.

Ostatecznie stał służby kontrolne zdjęto z granicy 15 czerwca, choć obowiązek kwarantanny przy przekraczaniu granicy i zakaz wjazdu dla cudzoziemców bez badan był utrzymywany dużej.

Polska aneksja czeskiej kapliczki

Nie zabrakło tez incydentów granicznych, na które dziś możemy popatrzyć z przymrużeniem oka.

Do największego nieporozumienia doszło w Pielgrzymowie koło Głubczyc.

W marcu punkt polskie wojsko rozbiło tam punkt kontrolny z namiotem, ale już na terenie Republiki Czeskiej, kilka metrów za granicznym mostkiem na potoku Hrozava, bo tak było wygodniej. Nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Czeskie wojsko lub policja na początku maja też czasowo stacjonowało w tym samym miejscu razem z Polakami. Problem zaczął się 28 maja, gdy jeden z nadzorujących remont sąsiedniej kaplicy czeskich inżynierów przyszedł zrobić dokumentację fotograficzną. Polscy żołnierze mieli go nie dopuścić do obiektu. Następnego dnia zjawił się tam też wolontariusz stowarzyszenia Hnuti Duha, które odbudowywało średniowieczny kościół w Pielhrmovych. Jego też uzbrojeni polscy wojacy nie dopuścili do kapliczki. Dla pokojowych Czechów to się okazało nie do przyjęcia.

6 czerwca 2020 roku czeska gazeta Denik w lokalnym dodatku opisała incydent przy kapliczce leżącej we wsi Pelhrimovy. Kilka dni wcześniej autor tej informacji, dziennikarz Fidel Kuba wystąpił do czeskiego MSW i MSZ o wyjaśnienie, kto dał Polakom takie prawo. Czeskie MSW odpowiedziało mu po kilku dniach sprawdzania, że to nieporozumienie. Posterunek po cichutku przesunięto. Incydent odbił się jednak szerokim echem w mediach czeskich i zagranicznych.

Ukraińcy wracali do domu pod eskortą

Faktycznie najpoważniejszym incydentem granicznym na Opolszczyźnie wiosną 2020 roku była nocna akcja we wsi Kamienica koło Paczkowa 13 marca. 20 Ukraińców wracało z Czech do swojego kraju przez Polskę, bo Ukraina zapowiedziała zamknięcie granicy. Od strony czeskiej podjechali jednym transportem, granicę przeszli pieszo, a w polskiej Kamienicy czekały na nich kolejne samochody. Wpadli na patrol wojska i policji. Po zatrzymaniu zostali dowiezieni do granicy ukraińskiej przez eskortę Straży Granicznej.
Kolejna grupa Ukraińców (7 osób) wpadła 26 maja w Pilszczu w powiecie głubczyckim. Też pod eskortą pojechali do swojego kraju.
Zatrzymano też paru czeskich turystów pieszych, rowerowych, a nawet konnych, którzy przypadkowo weszli do Polski. Jedną czeską parę przemycającą samochodem kilka gram narkotyków (wpadli w zasadzce). Jednego Polaka (19 maja w Głuchołazach), który wracał pieszo z Czech, a w ogóle to powinien siedzieć w więzieniu za kradzieże.

28 kwietnia w Pilszczu pieszo wszedł do Polski jeszcze jeden zdenerwowany Niemiec, z prawem stałego pobytu w Czechach. Ten się awanturował i dostał od naszych mandat - 500 zł. Jak na tak duże zaangażowanie sił i środków, to efekty są mizerne, bo po prostu na granicy nic groźnego się nie działo. Zresztą sami żołnierze widzieli, że sprawy są błahe i nie zawsze warto alarmować o nich przełożonych.

Części przekroczeń „zielonej granicy” patrole nie zauważyły, bo ludzie nauczyli się je omijać. Rzadko kto się jednak decydował na taki krok, bo w pandemii generalnie wszyscy siedzieli w domach. Najbardziej jednak ucierpieli tzw. pendlerzy, czyli ludzi dojeżdżający codziennie do pracy po drugiej stronie granicy, a w rejonach przygranicznych jest ich całkiem trudno. Oni nawet urządzali protesty, żeby im ułatwić dojazd do pracy.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska