Grupa Pech karierę zaczynała od pechu

fot. Mariusz Jarzombek
Mini Pech w całej krasie.
Mini Pech w całej krasie. fot. Mariusz Jarzombek
Zaczęło się 16 lat temu. Prawie na każdym występie grupie towarzyszył pech. Stąd wzięła się nazwa zespołu znanego na całym świecie.

I z tego wzięła się nazwa zespołu, jednego z najlepszych w Polsce, a teraz, wśród tancerzy show dance - na całym świecie. Setki młodych adeptów tańca długo i ciężko na to pracowały.

Przed dwoma tygodniami, kiedy formacja Mini Pech (tancerze w wieku 7-11 lat) wyjeżdżała do niemieckiej Riesy, również nie mogło się obyć bez kłopotów.
- Jeszcze przed wyjazdem kilka dziewczyn było chorych, w autobusie okazało się, że wysoką gorączkę ma Karolina, odtwórczyni roli królowej - wspomina Aleksandra Krokoszyńska, choreografka grupy. Następnego dnia opolscy tancerze mieli przedstawić program pt. "Rycerze Okrągłego Stołu", w którym królowa ma przecież zasadnicze znaczenie.

- Mała pojechała na odpowiedzialność rodziców - podkreśla pani Aleksandra.
Karolina nie ćwiczyła z 24-osobowym zespołem w trakcie prób. Oglądała wszystko z boku, a koleżanki modliły się, żeby wyzdrowiała. W eliminacjach jakoś poszło, temperatura spadła dopiero przed półfinałem. I właśnie on poszedł najlepiej.

Zatańczyliśmy jak z nut. - Wszystko poszło tak, jak trzeba - mówią młodzi tancerze.
- To nie było łatwe, bo scena na mistrzostwach jest ogromna - dodaje Robert Surowski, odpowiadający w zespole za akrobacje. - Trzeba z wszystkim zdążyć w tempo, a do tego dochodzi stres. Najtrudniej było wszystko skoordynować. U nas w Opolu tańczymy w sali, w której na środku stoi słup. Wszystkie elementy są dopracowywane w zupełnie innych warunkach.

Po tańcu finałowym okazało się, że opolanie pokonali aż trzydzieści ekip z całego świata.

- Pokazały charakter układu, uśmiechały się, był niesamowity power - chyba dlatego, że wiedziały, że już są w finale - tłumaczy pan Robert. - Wszystko poszło tak świetnie, że po prostu słanialiśmy się ze śmiechu.

- Wiedziałam, że było dobrze, ale dopiero kiedy czytano noty dla trzech ostatnich drużyn zorientowałam się, że mamy medal - śmieje się Aleksandra Krokoszyńska. - Kiedy jury ogłosiło, że mamy złoto, razem z dziećmi zalałam się łzami. Nie wiem, co było potem.

Dalej była ogromna radość, krzyki. Uroczyste wciągnięcie polskiej flagi i "Mazurek Dąbrowskiego". Jak na olimpiadzie.

- To niesamowite - usłyszeć hymn grany właśnie dla ciebie - wspomina Karolina Kowalska. - Dla czegoś takiego warto żyć i tańczyć.
Zaraz po ceremonii tancerze wsiedli do autobusu.
- Z początku wszyscy śpiewaliśmy, potem dosłownie padliśmy ze zmęczenia - mówią tancerze.

Emocje puściły dopiero rano, w domach, kiedy odespali podróż. Ale przedtem, o pół do trzeciej nad ranem, było powitanie rodziców, którzy czekali na swoje pociechy pod filią Młodzieżowego Domu Kultury, gdzie na co dzień trenują. Nie zabrakło chóralnego sto lat, sztucznych ogni i... jajka niespodzianki dla każdego.

- Mieliśmy jeszcze petardy, ale w tym zimnie nie chciały odpalić - śmieje się Henryk Kociubiński, ojciec tańczącej w Mini Pechu Oli. - Może to dobrze, bo mieszkańcy okolicznych bloków wezwaliby policję.

A co potem? Nic szczególnego Niektórzy pechowcy poszli rano do szkoły. - Ja w nagrodę dostałem od rodziców wolne - zwierza się Marcel Szylar, jedyny chłopak w zespole. Co jeszcze? Dali mi jeszcze batonika i pomogli posprzątać pokój.
Tego samego dnia wieczorem wszyscy stawili się na treningu. Następnego okazało się, że mistrzostwa świata nie skończyły się tak do końca: pod Prószkowem wypadek miał autobus wiozący wracających z Riesy tancerzy z rzeszowskich "Korneli". Opolanie, kiedy dowiedzieli się o katastrofie, od razu zorganizowali pomoc.

- Momentalnie skrzyknęli się wszyscy rodzice: kupili dzieciom bieliznę, skarpetki i jedzenie - opowiada Aleksandra Krokoszyńska. Razem z Katarzyną Bryłką, swoją siostrą, z którą od 15 lat prowadzi Pecha, zorganizowała akcję. - Przez kilka kolejnych dni dzieci czuwały przy kolegach w szpitalu, u mojej siostry mieszkała córka instruktorki, która była w najgorszym stanie.

Bo Pech to nie tylko taniec i medale. Około trzystu młodych ludzi plus rodzice to jedna wielka rodzina. Starsi od lat jeżdżą na wszystkie mistrzostwa razem z dziećmi. Najczęściej prywatnymi samochodami.

W ubiegłym roku towarzyszyli maluchom nawet na parkiecie. Mało tego: zrobiona wspólnie, złożona z 80 osób w wieku od siedmiu do pięćdziesięciu lat choreografia najpierw zdobyła mistrzostwo Polski, a potem czwarte miejsce na świecie. Dziś dwupokoleniowa ekipa ćwiczy swój drugi program. Zachęconych sukcesem sprzed roku rodziców jest już około trzydziestki. Tańczy też pani Jadwiga, mama dwóch instruktorek.

Dla tych dzieci taniec to całe życie. Dla nas są nim oni. Dlaczego nie połączyć jednego z drugim? - mówią pechowcy seniorzy.

Z ostatniego sukcesu młodzieży cieszą również byli tancerze.
- Pech to moja cała młodość, zawsze byliśmy jak rodzina, więc jak nie cieszyć się z sukcesów najbliższych! - mówi Paulina Jóźwicka, która w Pechu tańczyła 12 lat.
Juniorzy wczoraj zaczęli eliminacje na Festiwalu Tańca w Mikołajkach. Tańczą jako trzy odrębne grupy. W niedzielę się okaże, czy ich kolekcja powiększy się o kolejne medale. Bo przecież tam opolanie też chcą być najlepsi.

Programy na przyszły rok dla wszystkich trzech formacji oraz solistów są już gotowe. - Co w nich będzie? To nasza słodka tajemnica i nie piśniemy ani słowa - śmieją się Aleksadra Krokoszyńska, Katarzyna Bryłka i Robert Surowski, czyli trio instruktorów, które od sześciu lat odpowiada za wszystkie sukcesy Pecha.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska