Kaloryferowy terror w Chróścinie Nyskiej

Archiwum/Piotr Mazurczak
Archiwum/Piotr Mazurczak
W Chróścinie Nyskiej lokatorzy jednego bloku podzielili się. Połowa powołała wspólnotę, druga została w spółdzielni. Skutki są opłakane. Wszyscy płacą za ciepło i wszyscy mają zimno.

Walczę o życie chorego męża, on nie może leżeć w zimnym pomieszczeniu - alarmuje jedna z lokatorek. - W dzień ogrzewam mieszkanie gazową butlą, ale w nocy ją wyłączam, bo się boję, żeby nie doszło do jakiegoś nieszczęścia. Ale wtedy robi się bardzo zimno!

Sytuacja, jaka panuje w bloku nr 15-18 na osiedlu Tumbewa w Chróścinie Nyskiej jest kuriozalna. W czterech klatkach schodowych są tu 24 mieszkania. Dokładnie połowa lokatorów płaci czynsz na konto wspólnoty mieszkaniowej.

Druga połowa nie uznaje wspólnoty, opłaty przekazuje spółdzielni mieszkaniowej, która zarządza też resztą osiedla. Wszyscy płacą komuś za ogrzewanie, ale ciepła nie ma nikt. Choć w sąsiedztwie stoją dwie sprawne kotłownie olejowe.

- My nie mamy 30 tysięcy na zakup oleju do swojej kotłowni - przyznaje Maciej Mazurkiewicz, administrator wspólnoty. - Brakuje nam łącznie 200 tysięcy złotych, które przez cztery ostatnie lata mieszkańcy 12 lokali wpłacili na konto spółdzielni. A ta dobrowolnie pieniędzy nie chce oddać. Gdybyśmy je mieli, problemu by nie było.

Zarząd wspólnoty powiadomił nyską prokuraturę, że władze spółdzielni bezprawnie przywłaszczają sobie czynsze wpłacane przez część lokatorów tego bloku. Prokurator głowi się teraz, jak tę sprawę rozstrzygnąć. W sądzie jest też 12 wniosków wspólnoty o nakazowe wyegzekwowanie czynszu od lokatorów, którzy wybrali spółdzielnię.

- Wiele razy pisaliśmy do zarządu wspólnoty, żeby tylko wpuścili do pomieszczenia rozdzielni pracownika spółdzielni. On odkręci zawór i podłączy u nas ogrzewanie z sieci osiedlowej - skarży się lokatorka, która pozostała przy spółdzielni. - To wystarczy, żebyśmy mieli ciepło, tak jak inne bloki. I niech się potem rozliczają między sobą. Ale wspólnota nie chce się na to zgodzić.

Konflikt w Chróścinie zaczął się w 2008 roku. Wtedy to w jednym z bloków doszło do buntu części lokatorów niezadowolonych ze spółdzielczych rządów.

Założyli wspólnotę mieszkaniową i wyodrębnili się ze spółdzielni. Powołali własny zarząd budynku i wybrali administratora. Do niego miały trafiać czynsze. Tymczasem spółdzielnia nie uznała wspólnoty, nadal wysyłała do wszystkich lokatorów rachunki z żądaniem zapłaty czynszu. Mieszkańcy podzielili się równo - 12 za wspólnotą, 12 za spółdzielnią. Tyle że "wspólnotowcy" dysponowali większością w powierzchni budynku.

Przez ponad rok blok był ogrzewany z osiedlowej kotłowni. Wspólnota domagała się od spółdzielni podpisania umowy na ogrzewanie mieszkań, ale zgody na to nie było.

W lutym 2010 roku monterzy spółdzielni odcięli ogrzewanie w sześciu "zadłużonych" mieszkaniach. Kiedy przyszły silne mrozy, część lokatorów po prostu przeniosła się do rodzin czy znajomych. A gdy skończył się sezon grzewczy, wspólnota zainstalowała w bloku własną kotłownię olejową i odcięła się od spółdzielczej sieci. Wydawało się, że konflikt został zażegnany. Jednak do czasu. Odżył na nowo, kiedy wspólnocie zabrakło pieniędzy na opał.

- Nasze opłaty za ogrzewanie są niższe od tych w spółdzielni. Powrót do ogrzewania z kotłowni spółdzielczej nie ma żadnego ekonomicznego uzasadnienia - tłumaczy administrator bloku, zastrzegając przy tym, że "tak po ludzku" szkoda mu wszystkich marznących. - Część lokatorów chce w ten sposób zmusić pozostałych, żeby wrócili pod rządy spółdzielcze. Ludzie muszą jednak zrozumieć, że zgodnie z prawem współtworzą tę wspólnotę. Jedyne, co mogą zrobić, to zmienić jej zarząd.

- Ja do wspólnoty nie przystąpię, bo nie mam do nich zaufania - mówi z kolei zwolenniczka spółdzielczej administracji. - Mieszkanie jest moje, własnościowe. Nikt mnie do niczego nie zmusi. Wcześniej płaciłam czynsz do wspólnoty, ale zawiodłam się na nich, kiedy miałam problem z wilgocią w mieszkaniu. Wróciłam więc do spółdzielni.

Wojna między lokatorami przenosi się na klatki schodowe i podwórza. Ludzie ustawiają własne, pojedyncze kosze na śmieci. Skarżą się na zastraszanie dzieci, wzajemne wyzwiska, krzyki, przykrości między skonfliktowanymi lokatorami. Doszło nawet do bójki. W poniedziałek w mediację zaangażowała się wójt Skoroszyc Alina Baran. Do porozumienia jednak nie doszło.

- Jeśli budynek nie będzie ogrzewany przez całą zimę, jego stan techniczny tak się pogorszy, że lokatorów nie będzie już stać na opłacenie remontu - ostrzega Maciej Mazurkiewicz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska