Oskarżony jest osobą niekaraną, jest więc duże prawdopodobieństwo, że w przyszłości nie będzie popełniał przestępstw, stąd kara w zawieszeniu - mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Mateusz Świst z Sądu Okręgowego w Opolu.
Bardziej dotkliwą karą dla Andrzeja B., ma być nakaz naprawienia szkody w wysokości ponad miliona 454 tysięcy złotych. Takie pieniądze musi zapłacić Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa w Opolu, która straciła na działalności Andrzeja B.
- Kara ta jest adekwatna do możliwości finansowych oskarżonego - mówił Mateusz Świst.
Sędzia zauważył też, że jeszcze przed przyjściem Andrzej B. do Grudyni, zakład znajdował się w fatalnej sytuacji finansowej. Spółka już wtedy powinna być restrukturyzowana lub ogłoszona jej upadłość. W związku z tym nie można przypisywać oskarżonemu całej winy.
Przed sądem stanął też Stanisław P. czołowy polski kardiochirurg z Zabrza, który był głównym udziałowcem Grudyni. Jego sprawa jest jednak zawieszona ze względu na stan zdrowia. Proces w sprawie doprowadzenia do upadłości Państwowego Przedsiębiorstwa Sadowniczego w Grudyni trwa już od siedmiu lat.
Dzisiejszy wyrok jest już trzecim w tej sprawie. Poprzednie uchylał Sąd Apelacyjny we Wrocławiu i nakazywał powtarzać procesy.
Kłopoty mieszkańców Grudyni i okolicznych wsi zaczęły się w 1994 roku. Właśnie wtedy na bazie kombinatu rolnego powstało Przedsiębiorstwo Produkcji Sadowniczej “Grudynia" SA. Majątek został wydzierżawiony od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa spółce pracowniczej.
Pracownicy mieli w nim zaledwie 5 procent udziałów. Głównym udziałowcem i posiadaczem ponad 70 procent akcji stał się Stanisław P. z Zabrza. Dlaczego znany lekarz zajął się rolnictwem?
- Z pieniędzy zarobionych na gospodarstwie chciałem finansować fundację wysyłającą młodych lekarzy na staż za granicę - tłumaczył podczas poprzedniego procesu profesor P., były szef kliniki kardiologicznej w Śląskim Centrum Chorób Serca.
Kardiochirurg, który nie znał się na sadownictwie, o pomoc poprosił Andrzeja B., biznesmena z Katowickiego. Zrobił go członkiem rady nadzorczej. Prezesem został natomiast Robert P. z Rzeszowa. Ten ostatni ludziom przedstawiał się jako ekonomista, który wyciągnie Grudynię z kłopotów finansowych, które już wówczas miała.
Bardzo szybko okazało się, że prezes Robert P. nie jest żadnym ekonomistą, ale człowiekiem poszukiwanym przez prokuraturę w Rzeszowie za udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Po jakimś czasie spółka wystąpiła do agencji o wykup części nieruchomości na prawach pierwokupu.
Wraz z większością budynków nabyła 350 hektarów ziemi, natomiast 800 dzierżawiła. Preferencyjne nabycie nieruchomości i gruntów polegało na tym, że wpłacało się pierwszą ratę, a reszta miała być rozłożona na kilka lat.
Spółka w 1995 roku wpłaciła tylko pierwszą ratę i od tego momentu przestała w ogóle płacić. Nie regulowała nawet opłat za dzierżawę.
Prokuratura zarzuciła też biznesmenom rozgrabienie maszyn należących do przedsiębiorstwa, produkcji roślinnej w toku (wszystko to, co rosło na polach i w sadach) oraz materiałów siewnych, nawozów i rodzin pszczelich.
Dzisiejszy wyrok nie jest prawomocny. Oskarżonemu przysługuje apelacja.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?