Ksiądz Manfred Słaboń to zwariowany etnograf filozof i kolekcjoner. Od 6 lat jest na emeryturze, ale nie zwalnia tempa

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Budowa kościoła w Mosznej otworzyła go na kolejnych ludzi, którzy przychodzili na plac, żeby po prostu pogadać z księdzem.
Budowa kościoła w Mosznej otworzyła go na kolejnych ludzi, którzy przychodzili na plac, żeby po prostu pogadać z księdzem. Krzysztof Strauchmann
Od sześciu lat jest na emeryturze, ale wcale nie zwolnił tempa. Właśnie uruchomił prywatne muzeum sztuki i jednocześnie dom kultury w Łączniku, gdzie przez 36 lat był proboszczem. Ksiądz Manfred Słaboń. Zwariowany etnograf, filozof, kolekcjoner.

Francuskie lustra, holenderskie obrazy, niemieckie meble. Biblioteka pełna atlasów, encyklopedii, której pozazdrościć może Uniwersytet Opolski. Wszystko przywiózł sam z pchlich targów i flomarków w Niemczech czy Holandii. Zajechał przy tym cztery przyczepki samochodowe. A zaczęło się od budowy kościoła w Mosznej.

Cztery przyczepki proboszcza

W 1980 roku ks. Manfred Słaboń trafił na parafię w Łączniku koło Białej, w skład której wchodzą też sąsiednie wioski z Moszną. Moszna jest niewielką miejscowością, ale akurat władze planowały dużą rozbudowę Centrum Terapii Nerwic, co miało spowodować rozwój całej okolicy.

- Moszna w latach 80-tych miała przed sobą wielkie perspektywy, więc pomyślałem, że kościół będzie potrzebny. Wszedłem w to – wspomina ks. Manfred Słaboń. – Pomagał mi nawet miejscowy pierwszy sekretarz partii i jednocześnie szef Gminnej Spółdzielni. Przyjechał kiedyś na budowę i mówi do mnie: Najlepiej, jeśli ksiądz będzie moim pracownikiem! Co to za numer? - pytam go. A on odpowiada: Jak ksiądz będzie jeździł po cegielniach, to z dzisiejszym rozdzielnikiem dadzą księdzu najwyżej tysiąc cegieł i po resztę odeślą do kolejnej. A z moim papierem dadzą księdzu wszystko na raz. Rzeczywiście, wziąłem jego glejt, pojechałem do cegielni w Głuchołazach. Uszanowałem gest pierwszego sekretarza, koloratki nie założyłem, żeby partyjnego nie wysypywać. I kupiłem od razu 50 tysięcy cegieł, na cały kościół.

Budowa świątyni była prowadzona systemem gospodarczym. Wieś składała się co miesiąc na materiały, a do pracy przychodzili miejscowi mężczyźni i różni wolontariusze. Ksiądz proboszcz jeździł i organizował co potrzeba. Szybko zauważył, że transport materiałów jest bardzo drogi, więc kupił czterokołową przyczepkę do auta, sam ładował towary na składzie i przywoził do Mosznej. Pewne doświadczenie inwestora budowlanego zdobył zresztą już wcześniej, na parafii w Olbrachcicach, gdzie trafił w 1975 roku. Tam wyremontował plebanię, wożąc worki, rury i pręty swoją „Warszawą”.

- Pojechałem kiedyś do Toszka, gdzie byłem wcześniej wikarym, do kierowniczki magazynku budowlanego, którą znałem – wspomną duchowny. - Mówię jej, że potrzebuję rury do centralnego ogrzewania. Naszykowała, zapłaciłem. Rury miały po 8 metrów długości, sporo wystawały z auta. Żeby mieć więcej miejsca wymontowałem przednie siedzenie, usiadłem za kierownicą na ryczku, zydelku i jadę z powrotem do Olbrachcic. Milicja mnie zatrzymała, milicjant krzyczy - jak pan jedzie?! Ale jak zobaczył, że nawet nie mam siedzenia, to tylko machnął ręką: A niech pan jedzie!

Po kilku latach budowy część parafian, tych napływowych do wsi, zbuntowała się i odmówiła płacenia składek na nowy kościół. Inwestycja stanęła pod znakiem zapytania.

- Zakazałem, aby nadal zbierać składki i sam zacząłem pracować na zachodzie – opowiada ks. Manfred Słaboń. - Wybierałem placówki i parafie, gdzie był szpital, bo tam pensja proboszcza jest wyższa. Przywoziłem czasem z Niemiec 5 tysięcy marek, co w latach 80-tych było poważną kwotą na materiały.

Jeździ tak od 40 lat do dziś, na zastępstwa do Niemiec czy Holandii. Miejscowy proboszcz wyjeżdża na wypoczynek, zostawia jemu klucze od parafii i całą posługę kapłańską. Z niektórymi zna się już tak dobrze, że tylko mijają się na plebanii. Praca na zachodzie otworzyła mu także oczy na tamtejsze pchle targi, flomarki, wystawki, które stały się popularne dużo wcześniej niż nasze tragi staroci. Obudziła się w nim pasja kolekcjonerska. Swoją przyczepką zaczął ściągać do Łącznika rzeźby, obrazy, meble, książki kupowane za kilka czy kilkanaście euro. Sztukę sakralną, pejzaże i portrety francuskich księżniczek, a do tego nawet rzeźbę faraona, która się księdzu zwyczajnie spodobała. Przedmioty piękne, z duszą i historią, choć odstawione i czasem skazane na zniszczenie. Przez lata tamtejsi parafianie poznali kolekcjonerska pasję księdza z Polski i sami mu podrzucają niektóre rzeczy albo kontaktują z kimś, kto porządkuje dom czy hotel.

Ośrodek Robertus

W czerwcu tego roku ksiądz Manfred otworzył w Łączniku, w budynku dawnego klasztoru elżbietanek, prywatne muzeum i jednocześnie dom spotkań kulturalnych „Robertus”. Do budynku przeniósł swoją kolekcję, ale jeszcze ciągle ją porządkuje i ustawia. Pałacyk, to też jego dzieło. Kupił go dwadzieścia lat temu prywatnie, z pomocą brata – dyrektora poważnej firmy w Niemczech od sióstr elżbietanek w Nysie, z myślą że kiedyś będzie służyć za mieszkanie chorym z Mosznej albo księżom przechodzącym na emeryturę.

- Po wojnie był tu ośrodek zdrowia, mieszkanie organisty, schronienie dla rodziny w potrzebie, wreszcie salka dla młodzieży. Użytkownicy nie dbali o to miejsce, w końcu opuszczony budynek trzeba było zamknąć – wspomina ks. Manfred Słaboń. - Ja pierwotnie nie miałem planów wobec klasztoru, ale przyjechał kiedyś do mnie Polak z Kanady, który chciał ten budynek kupić. Zorganizowaliśmy spotkanie z siostrami, które akurat potrzebowały pieniędzy, bo przygotowywały beatyfikację założycielki zgromadzenia, siostry Marii Luizy Merkert. W gminie dowiedziałem się jednak, że ten Kanadyjczyk, jest buddystą. Złapałem się za głowę, że wprowadzi do Łącznika ezoterykę wschodu. Zebrałem swoje oszczędności, poprosiłem o wsparcie brata i powiedziałem siostrom, że ja to kupię. A potem budynek wyremontowałem i przebudowałem. Może dzięki temu jeszcze nie stetryczałem?
Ksiądz Manfred z dumą oprowadza po muzeum. Pokazuje bibliotekę, która ma swoje własne, kręte schody prowadzące przed dwie kondygnacje. Z niej jest chyba najbardziej dumny. Jest i druga biblioteka na książki duchowe. Są osobne pomieszczenia, gdzie można zamieszkać czy tylko przenocować, wspólna przestrzeń na spotkania i debaty.

313 tysięcy haseł

Jest jeszcze drugi, większy pomnik księdza Manfreda Słabonia. Intelektualny pomnik jego zainteresowań historią, językiem i etnografią. Zainteresowań ludźmi, bo oprócz starych mebli czy obrazów ksiądz Słaboń kolekcjonuje ludzkie historie. Od dzieciństwa, z rodzinnego domu w Staniszczach Wielkich wyniósł chęć przysłuchiwania się ludziom. I jak powiada - koloratka na jego szyi pomaga nawet zupełnie obcym otworzyć się ze zwierzeniami.

- Rosłem w środowisku Staniszcz, gdzie były najsłabsze, piaszczyste grunty. Miejscowi ludzie przetrwali, bo byli twardzi i uparci, nie załamywali się. W XIX wieku zaczęli się zatrudniać w najstarszych „werkach” na Śląsku, hutach jakie powstały od Ozimka, przez Tarnowskich Gór po Czarnowąsy – opowiada o swoich pierwszych obserwacjach etnograficznych. – Kiedy byłem wikarym w Dobrzeniu Wielkim, rozmawiałem z „łodziarzami”, którzy sami budowali barki nad brzegiem Odry. W zimie szukali w lesie drewna na wręgi, suszyli je i budowali łodzie. Usłyszałem od nich całą technologię pracy. To byli niezwykle twardzi ludzie. Po I wojnie światowej, w latach 20-tych, łodziarze nie mieli pieniędzy na wynajmowanie parowego holownika. Sami więc ciągnęli barki od Kędzierzyna czy Gliwic do Szczecina albo Berlina. Ciągnęli je na powrozach, z nurtem rzeki, po 40 kilometrów codziennie. Zafascynowali mnie tak, że zacząłem spisywać ich opowieści.

Na parafii w Olbrachcicach obserwował miejscowych rolników, gospodarzy.

- Każdy miał cząstkę wiedzy agronoma, dużą wiedzę z ekonomii, hodowli, weterynarii. Do tego znał tradycję i zwyczaje miejscowe. Wiedział dlaczego na 1 maja na krawędzi pola umieszcza trzy krzyżyki. Człowiek wsi przez stulecia był bardzo uduchowiony, chociaż miał twarde ręce od pracy – opowiada z pasją ksiądz Manfred.

Budowa kościoła w Mosznej otworzyła go na kolejnych ludzi, którzy przychodzili na plac, żeby po prostu pogadać z księdzem.

- Pamiętam pewnego rolnika. Przyszedł i opowiada: Ja żech wczoraj zasiał pole. Jak żech skończył i stanął, to mówię: Pan Buczku, teraz to pole jest Twoje. Chleb już rośnie. I choć nikogo w pobliżu nie widział, to głośno krzyczał: Dzieci, nie deptać pola, bo tu chleb rośnie! – mówi były już proboszcz z Łącznika. - Ten rolnik bardzo zadziałał na moją wyobraźnie. Pamiętam jeszcze inną jego historię: Przed Wszystkimi Świętymi ostatni rolnik zjeżdżający z pola oddawał klucz Św. Piotrowi. Zamykał pole, bo na Wszystkich Świętych pola się nie rusza, a nuż tam są jakieś kości żołnierzy pruskich czy austriackich? Mentalność tych ludzi jest bardzo historyczna, żyją szacunkiem swoich praojców. Zacząłem to spisywać, bo to jest obowiązek mojego pokolenia.

Moja najpiękniejsza przygoda

I tak powstał słownik gwar śląskich księdza Słabonia. Ksiądz Manfred poprosił o błogosławieństwo w pracy biskupa Alfonsa Nossola, a potem zaczął swoim samochodem jeździć dalej, nawet poza parafię. Szukał relacji, informatorów, ostatnich ludzi mówiących miejscową gwarą. Parafia Łącznik jest zresztą bardzo ciekawa etnograficznie.

- W Olbrachcicach mówią gwarą Goloków, ukształtowaną pod wpływem Czechów. To są Ślązacy, którzy żyli na otwartym terenie i dobrych glebach w rejonie Głogówka, byli więc dobrze odżywieni. Jak w kościele zaczynali się modlić, to tak ryczeli, że mnie ciarki przechodziły po plechach – opowiada ks. Manfred. - W Łączniku mieszkają Krysioki – ludzie leśni, słabiej odżywieni, bo grunty były tu słabsze. Kolejna wioska Pogórze ma gwarę niemodlińską. Kiedy w 1980 roku słyszałem jak mówią moi parafianie, to pomyślałem sobie, że to skarb od Boga. Jakie to piękne.

W swoich badaniach trafił nawet za Kietrz i Branice, szukać gwary Morawców. I znalazł rozmówców, do których nie trafili zawodowi etnografowie.

- Organistka w Turkowie powiedziała mi, że w Nasiedlu jest bardzo ciekawa babcia lat 84, która jak idzie do lekarza, to pisze lekarzom baśnie o swojej miejscowości gwarą śląsko – morawską – wspomina ks. Manfred. - Zajechałem do niej. Akurat z sąsiadką oglądała „Izaurę” w telewizji, ale wyszła do mnie z dworskimi manierami. I mówi: Teraz oglądam Izaurę, ale za 20 minut przyjdę po księdza. Niech ksiądz tu stoi. Jak mi się to spodobało! My księża często myślimy, że duchownego trzeba szczególnie uszanować, a ona mnie jak sztubaka potraktowała. Po filmie odprowadziła sąsiadkę i pyta nieufnie, badawczo - co ksiądz chce ode mnie? - Przyjechałem, bo słyszałem, że pani zna gwarę morawską. E nie! Nie miała ochoty rozmawiać. To może ja przyjadę za 2 tygodnie? To jej się bardzo spodobało, bo kiedy przyjechałem za 2 tygodnie, na jej twarzy zobaczyłem szczerość i bezpośredniość. Zaczęła już mówić po morawsku. Wróciłem do niej jeszcze raz. W tej samej wsi byłem u autochtona – piekarza, żeby mi opowiedział w gwarze o swoim zawodzie. Nie chciał, nic nie wyszło. A ta starsza kobieta, repatriantka, przekazała mi 500 słów gwary śląskiej! Poznawanie i ubogacanie się ludźmi, to była moja najpiękniejsza przygoda.

Ja jestem Ślązak

Słownik Gwar Śląskich księdza Manfreda Słabonia właśnie przekroczył 310 tysięcy haseł. Autor chce go doprowadzić do 313 tysięcy. Symbolicznie, w nawiązaniu do edyktu mediolańskiego, który po dwóch wiekach zakończył prześladowania chrześcijan w starożytnym Rzymie i przyniósł wolność wyznania. Ksiądz Manfred Słaboń mówi ważne słowa:

- Chciałbym, żeby język śląski po 313 tysiącach haseł w słowniku, był poważnie traktowany. Nie tylko jako idiom, gwara, ale jako język. Ja jestem Ślązak z krwi i kości. Nasze pokolenia po różnych doświadczeniach językowych powinno się wysilić i głębiej określić czym jest zjawisko języka. To uzewnętrznianie duszy, emocji, zmysłów, choć w niedoskonałej formie. Musimy ocalić tożsamość Śląska.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska