Nie ma Ojczyzny bez Opolszczyzny!

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
7 czerwca 1998 roku o piętnastej na 92-kilometrowej trasie stanęło kilkadziesiąt tysięcy Opolan.
7 czerwca 1998 roku o piętnastej na 92-kilometrowej trasie stanęło kilkadziesiąt tysięcy Opolan. fot. Tadeusz Kwaśniewski
W ten weekend po raz pierwszy w historii - z inicjatywy nto - będziemy obchodzić święto Opolszczyzny.

Warszawa obronę Opolszczyzny traktowała jako bunt elit. "Urzędnicy trzymają się stołków i dlatego nie chcą oddać województwa" - te opinie tu w regionie bolały i irytowały. Trzeba było wymyślić coś, co z jednej strony obaliłoby ten mit, a z drugiej - zrobiło wrażenie na posłach, od których głosowania zależał byt województwa.
Tylko że wszystko już było. Manifestacje, happeningi, apele, listy, podpisy, koncerty. Inne zagrożone województwa robiły to samo. - Wszyscy chodzili i głowili się, co by tu jeszcze wymyślić - wspomina Danuta Berlińska.

I wtedy przypomniałam sobie Marka Kotańskiego, który połączył ludzi łańcuchem serc. Pomyślałam, że gdyby Opolanie stanęli na drodze i pokazali, że są razem w obronie Opolszczyzny, to musiałoby przemówić do tych w Warszawie - mówi Elżbieta Kurek, pomysłodawczyni opolskiego łańcucha nadziei, wówczas asystentka wojewody Ryszarda Zembaczyńskiego.
Pomysł był świetny. Ale nikomu się nie spodobał. Żadnemu z mężczyzn zaangażowanych w obronę, łącznie z wojewodą.

Rysiek uważał, że to nie ma szans, by zmobilizować tylu ludzi - mówi Alicja Zembaczyńska. - Wszyscy byli też przekonani, że to niebezpieczny pomysł.

Zwariowały baby
Chcą, żeby polała się krew - komentowali panowie.
Ale baby już się nakręciły. Za gabinetem wojewody panie dostały pokój, telefon, faks. Sztab akcji, w którym prawie zamieszkały na dwa tygodnie.
Życie rodzinne zostało chwilowo zawieszone. Nie było czasu na sprzątanie, gotowanie. Dzieci po lekcjach przychodziły prosto do sztabu, gdzie matki organizowały jedno z największych i najtrudniejsych logistycznie wydarzeń w historii Opolszczyzny. One zostawały tam nieraz do świtu, a dzieci przysypiały po kątach. Elżbieta Kurek pamięta może 10-letnią Sonię, córkę Danuty Jazłowieckiej, jak zwisała śpiąca z krzesła, a obok leżał niedbale rzucony tornister.

Sztab formalnie był gabinetem Elżbiety Kurek. Na czas akcji został jednak wynajęty sejmikowi samorządowemu, a pani Ela wzięła urlop - żeby nikt nie gadał, że asystentka wojewody w swoim służbowym pokoju szykuje bunt przeciw władzy. Mimo urlopu wystawiła jeszcze oryginalne pismo - przepustkę do urzędu wojewódzkiego na bliżej nie określone spotkanie, które miało się odbyć 3 czerwca. W spotkaniu miały wziąć udział: Alicja Zembaczyńska, Maria Szwedkowicz, Maria Szczygielska, Urszula Ciołeszyńska i Danuta Berlińska. Na tę przepustkę wchodziły do urzędu wojewódzkiego o każdej porze dnia i nocy przez wiele dni.

Przełomowym momentem było spotkanie 28 maja w Instytucie Śląskim, na które zaproszono przedstawicieli wszystkich opolskich gmin. Przyjechali burmistrzowie, wójtowie, sekretarze. Był też szef opolskiej drogówki, Jacek Zamorowski. Prawie sami mężczyźni kontra dwie wygadane kobiety - Berlińska i Ciołeszyńska. One dwie nie były urzędniczkami państwowymi, więc mogły się narażać. Reszta pań działała z ukrycia. Żona posła (Maria Szczygielska), pracująca w Opolskiej Izbie Obrachunkowej Zembaczyńska - mogły jedynie milczącą obecnością zaświadczać, czyje poparcie się za tym kryje.

Znowu padły te same argumenty - nie uda się, ludzie nie przyjdą.
- Jeśli ludzie nie odpowiedzą, to nie warto bronić tego województwa - przekonywała Berlińska.

Miała przeczucie, że akcja musi się udać
W końcu OKOOP zebrał w krótkim czasie 50 tysięcy podpisów. Wszystkie badania socjologiczne pokazywały, że skala poparcia jest ogromna. Te argumenty powoli przełamywały opór. Pozostała jeszcze kwestia bezpieczeństwa. E-40, na której panie chciały ustawić Opolan, to bardzo ruchliwa droga. Szef drogówki bał się, że może tam dojść do rzezi.

- Oddzielimy ludzi od szosy sznurkiem - wypaliła Berlińska, nie zastanowiwszy się, skąd wezmą 90 kilometrów sznurka. - I zrobimy plansze: "Kierowco, zwolnij" - dodała do osłupiałych samorządowców.
Zapadła martwa cisza. W końcu wstał jeden z burmistrzów i powiedział, że chyba jest szansa na powodzenie. Zrobił wyłom i powoli szala zaczęła przechylać się na drugę stronę.

Badania socjologiczne pokazują, że w każdym społeczeństwie jest 5 procent ludzi aktywnych i 20-25 procent skłonnych w określonych sytuacjach poprzeć tych aktywnych. Tych pięć procent uaktywniło się błyskawicznie. Z każdą chwilą przybywało liderkom pomocników.
- Każda z nas zaczynała od najbliższych znajomych. Znajomi zwracali się do swoich znajomych. Ta sieć rozrastała się w szalonym tempie. Bez pomocy setek ludzi nigdy nie udałoby się osiągnąć tego celu - mówią liderki.
Na mapach geodezyjnych wytyczono trasę łańcucha. Od zajazdu "U Rybiorza" w Brzegu na granicy z województwem wrocławskim do Błotnicy Strzeleckiej na granicy z katowickim. 92 kilometry podzielone na 1-kilometrowe odcinki przypisane poszczególnym gminom. Z trasy łańcucha wyłączono niebezpieczne miejsca - skrzyżowania, ostre zakręty, mosty. Mapki dla poszczególnych gmin ze szczegółowymi informacjami, gdzie kto ma stanąć, publikowała nto. Liderki objeżdżały osobiście wszystkie odcinki z policją, żeby mieć pewność, że żaden detal im nie umknie.

Opolanie odpowiedzieli na apel kilku kobiet.
(fot. fot. Tadeusz Kwaśniewski)

Za każdy odcinek miał odpowiadać jeden koordynator i trzech pomocników. Tych ludzi trzeba było znaleźć i przekonać. Oni mieli ściągnąć mieszkańców. Tam, gdzie entuzjaści pomysłu znajdowali się we władzach, było łatwo. Ale były gminy, gdzie wszyscy odmawiali.
W ostateczności siadałyśmy z książką telefoniczną i dzwoniłyśmy do mieszkańców jak leci, nazwisko po nazwisku - mówi Elżbieta Kurek. - Aż do skutku.

Sznurek - plastikowy, żółto-niebieski
Załatwiła go Maryla Szwedkowicz. W Niemodlinie był sklep firmowy przedsiębiorstwa Defalin Group ze Świebodzic. W dokumentacji, którą przechowuje Alicja Zembaczyńska, zachował się rachunek opiewający na 2391 zł 48 groszy. Kto dał te pieniądze? Trudno po tylu latach dociec. Niewykluczone, że sam producent. Sznurek dzielono na wytyczone odcinki. Rozwozili go harcerze i kierowcy PKS. Dzieci w szkołach ozdabiały go kolorową krepą.

29 maja apel do wiernych o udział w łańcuchu wystosował w imieniu biskupa opolskiego jego sekretarz, ks. Andrzej Hanich. W niedzielę 31 maja księża odczytywali przesłanie łańcucha podczas nabożeństw. Radio Opole na okrągło puszczało starą piosenkę zespołu "Dwa plus Jeden" z pasującym jak ulał refrenem: "Więc chodź, pomaluj mój świat na żółto i na niebiesko".
W Opolu na prywatnych komputerach powstały ulotki do mieszkańców z dramatycznym wezwaniem: "Ratujmy Opolszczyznę!". Rozklejali je po mieście wszyscy, których udało się skaperować - rodzina, znajomi, znajomi znajomych.
W Kędzierzynie świętowano jubileusz "Azotów". Zaśpiewać miała Maryla Rodowicz. Przyszły tłumy. Tuż przed wyjściem gwiazdy Janusz Maćkowiak, prowadzący imprezę, zapowiedział inny występ. Na scenę wyszły Berlińska z Ciołeszyńską, ubrane na żółto-niebiesko. Mówiły o tym, co zawierał rozpowszechniany wszędzie gdzie się da apel do Opolan: - Stańmy razem, podajmy sobie ręce i stwórzmy łańcuch nadziei na to, że nasz wspólny głos będzie wysłuchany w Warszawie.
Wywołały ogromny entuzjazm.

Korytarzyk za gabinetem wojewody zaczęły wypełniać transparenty z hasłami na akcję.
- To efekt burzy mózgów. Jednej z wielu. Przygotowałyśmy 15 haseł, ale nie wszystkie zostały użyte - wspomina Grażyna Latocha, szefowa biura senator Doroty Simonides.
"Rozbiór Opolszczyzny to rozbiór Polski", "Opolszczyzna to polska racja stanu", "Zabierzcie się do rządzenia, a nie do dzielenia", "Najpierw zreformujcie siebie", "Buzek, miałeś oddać władzę ludziom, a dałeś Kuleszę".
Panie kleiły papier w długie pasma, a żona wojewody wypełniała je pismem technicznym. Na czworakach, na podłodze. Teraz żałują, że nie ma zdjęć, które by to dokumentowały, ale wtedy nikt o tym nie myślał. Czasu było bardzo mało. Łańcuch miał stanąć w niedzielę, 7 czerwca.

To był upalny dzień. Z nieba lał się żar
- Odpowiadałam za odcinek na ulicy Plebiscytowej w Opolu - wspomina Grażyna Latocha. - O 14.30 dopadło mnie potworne zwątpienie. Kto wyjdzie z domu na taki skwar. I przed trzecią nagle się ruszyło. Ludzie zaczęli wypełzać z cienia.
O godz. 15 na 92-kilometrowej trasie stanęło kilkadziesiąt tysięcy Opolan. Chwycili się za ręce. Radośni, pełni nadziei, wzruszeni, gdy pozdrawiali ich przejeżdżający kierowcy.
- Opolszczyzna zawsze wcześniej siedziała cicho. To był pierwszy i jedyny tak potężny zryw. Ludzie stali zdeterminowani i dumni - to robiło ogromne wrażenie - podkreśla Maria Szczygielska.

Elżbieta Kurek siedziała w "sztabie" i czekała na raporty z gmin. Ludzie krzyczeli do słuchawki: "U nas się udało! Na pewno zwyciężymy!".
Pokazywany w telewizji łańcuch zrobił oczekiwane wrażenie w Warszawie. Przestano używać argumentu o buncie elit. Alicja Zembaczyńska nie ma wątpliwości: - Gdyby nie łańcuch, nie byłoby województwa.
- Najważniejsze jednak było to namacalne poczucie wspólnoty, którego jednocześnie doświadczyło tyle tysięcy ludzi - podkreśla Danuta Berlińska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska