W Polsce ubywa kleryków

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Spadek powołań to jest tester poziomu życia duchowego w Polsce.
Spadek powołań to jest tester poziomu życia duchowego w Polsce.
Do opolskiego seminarium z diecezji opolskiej i gliwickiej zgłosiło się 22 kandydatów, cztery razy mniej niż w najlepszych, "papieskich" latach.

- Wcale się nie dziwię, też bym nie poszedł się uczyć na księdza - mówi Piotrek z III LO w Opolu. - W takim życiu nie ma niczego fascynującego. Nie dość, że nie masz kobiety, to ludzie coraz mniej cię szanują. Wystarczy zobaczyć, co się dzieje na lekcjach religii. Tu ksiądz czy katecheta rozpaczliwie walczy o przetrwanie.
Kryzys powołań czy powołanych

Jeszcze niedawno Polska była zagłębiem powołań do kapłaństwa. Kiedy na Zachodzie zamykano kościoły, scalano parafie i tworzono "duszpasterskie teamy" obsługujące w niedzielę po kilka świątyń, u nas można sobie było pozwolić na utrzymywanie nawet bardzo małych parafii. Wydawało się, że kryzys powołań nigdy nas nie dopadnie.

Ksiądz Krzysztof Trembecki, proboszcz w Kuniowie, uważa, że kryzysu powołań nie ma, bo powołuje Pan Bóg, a Jego nie dotykają kryzysy. Za to na pewno mamy do czynienia z kryzysem powołanych.
- Myślę, że wielu młodych ludzi, których Pan Bóg chciałby mieć w seminarium, nie pozwoli sobie na to, żeby na to powołanie odpowiedzieć. Jeśli ktoś zaraz po szkole wyjedzie do Holandii i zakosztuje łatwego życia, to prawie nigdy nie decyduje się po powrocie na kapłaństwo czy wstąpienie do klasztoru.

Tę diagnozę potwierdza ks. Hubert Sklorz, długoletni ojciec duchowny w opolskim seminarium. Wstąpienia do seminarium po powrocie z Anglii są absolutnym wyjątkiem.
- Z powodu wyjazdów za pracą w wielu wiejskich parafiach brakuje maturzystów - zauważa ks. Sklorz. - Gdy wysyłam do proboszczów zaproszenia na rekolekcje, często słyszę, że nie mają kogo posłać.

Emigracja za pracą i niż demograficzny na pewno mają wpływ na spadek liczby powołań. Ale nie da się nimi wytłumaczyć nadciągającej pustki przy ołtarzach.
- Przestańmy wreszcie mydlić sobie oczy emigracją i niżem - proponuje Szymon Hołownia, dyrektor programowy kanału Religia.tv. - Przestańmy się pocieszać, że skoro w latach po wyborze papieża było powołań mnóstwo, a potem ich ubyło, to znaczy, że wróciliśmy do normy. Spadek powołań to jest tester poziomu życia duchowego w Polsce. Skoro mniej młodych ludzi chce poświęcić swoje życie dla Boga i Kościoła, to widać, że to życie duchowe przeżywa kryzys.

W PRL-u było łatwiej
Wśród kościelnych komentatorów nie brak opinii, że pójść do seminarium w XXI wieku jest w Polsce trudniej niż w okresie PRL-u. Wtedy wprawdzie chętnemu do bycia księdzem smutni panowie zakładali teczkę, ale w swoim środowisku i parafii jego decyzja cieszyła się zwykle uznaniem, również rodziców.

- Teraz decyzja o pójściu do seminarium często powoduje ostrą konfrontację z rodzicami - przyznaje ks. Sklorz. - Oni wiedzą, że to nie jest łatwa droga przez życie, i boją się o swoje dzieci. Czasem podświadomie chronią je przed kapłaństwem. Zresztą łatwiej było oddać dziecko na służbę Panu Bogu z rodziny wielodzietnej. Kiedy w domu jest jeden syn, trudniej to zrobić.

- A w dodatku mało kto - w domu i w szkole - pomaga młodym ludziom odkryć powołanie. Często nie wykorzystujemy okazji, nie mamy odwagi, by o powołaniu z nimi rozmawiać. Wielu rodziców uczy przetrwania w nieprzyjaznym świecie, ale nie uczą przyjaźni, miłości, nie zastanawiają się z dziećmi nad ich przyszłością - uważa ks. Trembecki.

W ostatnich latach obniżył się nie tylko prestiż społeczny księdza. Zmieniło się samo społeczeństwo. Młodzi ludzie nie idą do kapłaństwa z tych samych powodów, dla których się nie żenią i pozostają w wolnych związkach, na później odkładając decyzję o małżeństwie. Wprawdzie pobyt w seminarium trwa sześć lat, a więc wystarczająco długo, by zdążyć wystąpić, kiedy się dojdzie do wniosku, że kapłaństwo to nie jest to. Ale samo wstąpienie jest już deklaracją: chcę być księdzem, chcę pracować dla Kościoła. Młodzi ludzie nie chcą lub nie potrafią się tak jednoznacznie deklarować.

- Niedawno na lekcji katechezy pytałem moich uczniów w III klasie szkoły średniej o ich plany życiowe - opowiada ks. Grzegorz Dominik, wyświęcony w tym roku wikariusz w Prudniku. - Wielu przyznawało, że nawet nie wie, jakie studia wybierze, a co mówić o planach dotyczących całego życia. Ale czasem powołanie zaskakuje. Ja sam złożyłem po maturze papiery na politechnikę. W sierpniu, podczas pielgrzymki dostałem solidnego kopa, zrozumiałem, że Pan Bóg ma wobec mnie inne plany - i nie żałuję.

Facet z kodem dostępu
Mariusz Drygier z Krapkowic jest klerykiem w opolskim seminarium. Ma za sobą cztery lata studiów teologicznych. Potwierdza, że kiedyś łatwiej było "iść na księdza".
- Młodzi szukają autorytetów, a Kościół w Polsce dzisiaj autorytetów na miarę prymasa Wyszyńskiego czy Jana Pawła II wciąż poszukuje - uważa Mariusz. - Owszem są proboszczowie czy wikarzy, których młodzi szanują, ale kogoś, kto by poruszał wyobraźnię ogółu, nie ma. A ksiądz pokazywany w środkach przekazu to często pedofil, oszust czy pijany kierowca złapany na autostradzie. Te informacje - zwykle zresztą prawdziwe - zapadają w pamięć. W ten sposób księża nienormalni szkodzą normalnym. Kapłan pracujący gorliwie w parafii czy harujący na misjach rzadko staje się bohaterem zbiorowej wyobraźni. Więc młodym trudno się zdecydować na taki model życia.

Ksiądz Trembecki jest zdania, że to nie skandale z udziałem księży zniechęcają dzisiaj młodych. Bo odstępstw od celibatu, skłonności do alkoholu czy nawet pedofilii nie wymyślono w naszych czasach. Dawniej też dochodziło do zgorszenia, ale wierni rozumieli dobrze, że nie należy takich opinii przenosić na ogół księży.
- Ważniejsze jest to, jak ksiądz pokazuje siebie na co dzień - uważa ks. Krzysztof. - I nie chodzi o kreowanie wizerunku, tylko o to, kim naprawdę jest. Ksiądz zgorzkniały, przemęczony, osamotniony i obsypany tynkiem z kościoła, który właśnie remontuje, będzie miał kłopot, by kogoś zachęcić, bo jego kapłaństwo ma gorzki smak. To często oddziałuje gorzej niż skandal, o którym mówili w telewizji. Więc z jednej strony nam, księżom, powinny wciąż brzmieć w uszach słowa Benedykta XVI, że nie musimy się znać na wszystkim, ale być specjalistami od spraw Bożych. Z drugiej strony nie jest to możliwe bez modlitwy parafian i ich odpowiedzialności za księdza. Tymczasem wielu naszych wiernych traktuje księdza jak kogoś, kto ma kod dostępu do łaski uświęcającej. Więc byle jakiś facet z kodem był. Jak nie ten, to inny. W takim klimacie niełatwo być świętym księdzem.

Na razie jest zapas
Metropolita warszawski, abp Kazimierz Nycz, powiedział niedawno, że nie boi się nagłego odejścia ludzi od Kościoła. Bardziej go niepokoi ich powolne wyciekanie. Kościoły w niedzielę wciąż są u nas pełne, ale nie tak jak przed laty. Pielgrzymki tłumne, ale tłumy odrobinę stopniały. Przed konfesjonałami wciąż ustawiają się kolejki, ale jakby nieco krótsze niż kiedyś. Może więc mamy do czynienia z prostą proporcją. Skoro spada liczba wiernych, to zmniejsza się też liczba chcących być kapłanami. Tym bardziej że ubywa ze świątyń zwłaszcza młodych, a to oni są potencjalnymi kandydatami do bycia księdzem.

Ks. Sklorz nie jest aż takim pesymistą. Przypomina, że do seminarium stosunkowo rzadko trafiają ludzie z tłumu. Częściej początek tej drogi to bycie ministrantem, zaangażowanie w oazie czy innych kościelnych ruchach młodzieżowych, które wciąż mają się dość dobrze.
Problem jest zatem raczej nie w ilości, ale w jakości polskich chrześcijan.
- Niestety, dla wielu z nas chodzenie do kościoła to obyczaj czy przeżycie kulturalne, a chrześcijaństwo sprowadza się do systemu etycznego - uważa ks. Trembecki. - To wszystko ważne, ale to nie jest świadoma wiara, bo ta domaga się kontaktu z Bogiem przez modlitwę. Tymczasem wielu chrześcijan dzisiaj chodzi na mszę, ale niekoniecznie wierzy, że w jej trakcie Pan Jezus jest realnie obecny. Coraz rzadziej się modlimy. A światopogląd nie może nikogo powołać. Powołuje Bóg. Jeśli ktoś nie odczuwa potrzeby więzi z Bogiem jako z osobą, to często nawet nie będzie się zastanawiał, czy Bóg chce go mieć księdzem.

Szymon Hołownia stawia rzecz jeszcze mocniej. Spadek liczby powołań do kapłaństwa powinien uświadomić wszystkim, że chrześcijaństwo w Polsce przeżywa dziś kryzys. Jego zdaniem, pytanie o to, dlaczego tak mało ludzi chce zostać kapłanami, przypomina trochę indagowanie kobiety, która przestała mieć bliskie kontakty ze swoim mężem, dlaczego nie zachodzi w ciążę i nie rodzi dziecka. Nie ma owocu w postaci powołania tam, gdzie relacje między ludźmi i Bogiem są w kryzysie.

Ale w Polsce jest na tyle duży "zapas" kapłanów wyświęconych na początku pontyfikatu Jana Pawła II, że dotkliwy brak księży może być odczuwalny mniej więcej za 20 lat, gdy odejdą oni na emeryturę. A do tego czasu?
- Kryzys można wykorzystać twórczo - uważa Szymon Hołownia. - Kiedy w Paryżu liczba powołań bardzo spadła, kardynał Lustiger podzielił wspólnoty seminaryjne na małe grupy i umieścił je w parafiach. Uznał, że na dzisiejsze czasy kleryk musi być inaczej pomyślany. Trzeba go nie tylko nauczyć teologii, ale i życia wśród ludzi i dla nich. Być może trzeba pójść podobną drogą i u nas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska