Moje Kresy. Kołomyjski mistrz humoru

Zdjęcia ze zbiorów rodziny Załuckich
Okładka płyty DVD z monologami Mariana Załuckiego.
Okładka płyty DVD z monologami Mariana Załuckiego. Zdjęcia ze zbiorów rodziny Załuckich
Kołomyja była miastem pogodnych ludzi. Nic dziwnego, że tam urodził się jeden z najdowcipniejszych Polaków - Marian Załucki (1920-1979). Dzięki audycjom radiowym "Podwieczorek przy mikrofonie" i "Zgaduj-zgadula", słuchanym przez miliony rodaków, był powszechnie znany.

Syn posła na Sejm

Niewiele wiemy o jego dzieciństwie i młodości. Fakt swego przyjścia na świat skomentował z właściwym sobie humorem:

"Myślę, więc jestem"
tak filozof się wyrażał.
A ja myślę, że jestem,
Bo tatuś nie uważał. (...)

Dziecko - nawet genialne -
kiedy jest już w drodze,
nie może dla pewności
wyglądnąć przez szparkę
i rzec:

- Nie, w tych warunkach to ja się nie rodzę!

Warunki, w których się urodził, nie były chyba najgorsze - to przyszło później. Wszak jego ojcem był Emilian Załucki (1887-1932) - poseł na Sejm II Rzeczypospolitej, który urodził się w Burakówce pod Zaleszczykami.

Ukończył gimnazjum w Kołomyi, a później wiedeńską Akademię Handlową. W czasie I wojny światowej Emilian Załucki walczył w mundurze porucznika armii austriackiej na frontach: serbskim, rumuńskim i rosyjskim, gdzie doznał ciężkiej kontuzji - stracił nogę amputowaną do wysokości biodra. Pomimo kalectwa dobrze sobie radził.

Dostał posadę w banku w Kołomyi. Założył Towarzystwo Handlowe "Czarnohora" w Kołomyi, którego był dyrektorem.

W 1922 roku został posłem na Sejm Rzeczypospolitej i należał do Klubu Ukraińsko-Włościańskiego. Od początku posłowania przejawiał polonofilskie przekonania i stopniowo ulegał polonizacji, zwłaszcza gdy poślubił Polkę, Marylę Tymcik, gorącą patriotkę czeskiego pochodzenia.

W parlamencie polskim zasiadał do roku 1927. Zmarł w wieku 45 lat w Kołomyi, kiedy jego synowie: Stefan i Marian byli uczniami w gimnazjum.

Po śmierci męża w 1932 roku Maryla z Tymcików Załucka przeniosła się z synami do Lwowa, do swego brata Włodzimierza Tymcika - z zawodu notariusza, który był dobrze sytuowany i stał się drugim ojcem dla swoich siostrzeńców.

Starszy z Załuckich, Stefan (1914-1947), podjął studia prawnicze na Uniwersytecie Lwowskim. Na tym samym roku był również Henryk Holder. Ta znajomość okazała się później ważna.

Stefan Załucki po ukończeniu studiów wrócił do Kołomyi. W 1940 roku ożenił się z Zofią Mogilnicką (1919-2004). We wrześniu 1941 roku, gdy Kołomyję zajęły wojska hitlerowskie, urodził się jego syn, Andrzej Załucki - późniejszy polski dyplomata, ambasador Polski w Rosji (1996-2002) i wiceminister spraw zagranicznych (2002-2005). Stefan Załucki przeżył z rodziną całą wojnę w Kołomyi.

W 1945 roku, wysiedlony z rodzinnego domu, dotarł pociągiem "repatrianckim" do Tarnowskich Gór, gdzie osiadł na stałe i tam zmarł.

Inaczej potoczyły się losy jego młodszego brata, poety, satyryka Mariana Załuckiego. Dwa lata po osiedleniu się we Lwowie, w 1934 roku, zmarła jego matka. Marian Załucki został kompletnym sierotą, ale dzięki opiece swego wuja Włodzimierza mógł kontynuować naukę.

Przed wybuchem II wojny światowej Marian Załucki zdążył skończyć podchorążówkę artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim. W kampanii wrześniowej walczył jako działonowy. Pod Warszawą trafił do niewoli niemieckiej.

Po ucieczce ze stalagu pod Dęblinem przedarł się przez granicę sowiecko-niemiecką na Sanie i wrócił do Lwowa. W czasie okupacji podjął pracę w przedsiębiorstwie naftowym i wziął ślub z krakowianką Adolfiną Burkiewicz (rocznik 1922). W 1945 roku przeniósł się z żoną do Krakowa i tam urodziły się dwie ich córki.

Wtedy też zaczął nieśmiałą, incydentalną współpracę z tygodnikiem "Przekrój", a później z "Życiem Literackim" i katowickim "Kocyndrem". Publikował fraszki i satyry. Coraz bardziej zbliżał się do estrady, pisząc teksty dla kabaretów.

Na scenie zadebiutował w 1952 roku w programie Krakowskiego Teatru Satyryków i to wspólnie z Marią Koterbską, która stała się w krótkim czasie pierwszą damą polskiej piosenki lat 50. XX wieku. Triumfy święciły wówczas jej szlagiery: "Parasolki", "Karuzela", "Bo mój chłopiec piłkę kopie" czy "Serduszko puka w rytmie cza-cza". Dla Koterbskiej też napisał słowa do jej dwóch przebojów: "Nie o mnie" i "Nikt mnie nie czeka".

Zacinający się Chaplin

Urodzony i wychowany w Kołomyi do końca życia nie wyzbył się charakterystycznego, delikatnego akcentu kresowego, z czego potrafił nawet uczynić atut w występach estradowych. Był mistrzem prezentacji swych satyrycznych monologów.

Mówił je tonem speszonym, jakby zacinając się, głosem nieco drżącym, jakby paraliżowała go trema. Ten pomysł z udawaną tremą i pozornym zagubieniem był strzałem w dziesiątkę. Poniósł go do wielkiej popularności. Trzymał się tego stylu, nie odstępując na krok. Dzięki temu był natychmiast rozpoznawalny. Nie trzeba było zapowiedzi spikera.

Wszyscy wiedzieli, że to Marian Załucki. Jak napisał jego przyjaciel, także świetny satyryk, Ludwik Jerzy Kern (1920-2010), wielu próbowało go naśladować i parodiować, ale z marnym skutkiem. Recytacji Mariana Załuckiego nie dało się perfekcyjnie podrobić. To, co go wyróżniało, to finezyjnie wycyzelowane puenty - jasne, trafne, sugestywne. Były to wiersze szalenie komunikatywne i nastawione na szybką reakcję publiczności.

Humor i dowcip Mariana Załuckiego wyrastał gdzieś ze świata filozofii Charlesa Chaplina. W wierszach kreował się na zagubionego, małego człowieczka, bezradnego, uwikłanego w zawiłości codziennego życia: popychanego, ciągle upominanego, potrącanego przez różnych zawistników, urzędników i polityków.

I ten pozornie słaby fizycznie mężczyzna, życiowy niedorajda, posługując się wyrafinowanym, subtelnym żartem, niespodziewanie budował sobie puklerz-pancerz, kamizelkę kuloodporną i stawał się niczym potężny atleta, który rozstawiał swych przeciwników po kątach, ośmieszając ich. Wszak dowcip i celna riposta to broń niebywale skuteczna.

Można rzec, że genialnym wynalazkiem Mariana Załuckiego była trema. Gdy po raz pierwszy trafił na estradę w krakowskim Teatrze Satyryków i to w doborowym towarzystwie, bo obok Marii Koterbskiej, Sławomira Mrożka i lwowianina Zbigniewa Kurtycza (śpiewającego przebój "Cicha woda"), zaczął wierszykiem:

Ja tutaj tylko na chwilę.
Pięć minut, i tyle.
Powiem i już mnie nie ma.
Albo nie powiem. Trema.

Efekt zawsze był ten sam. Huragan śmiechu. Załucki był mistrzem autoironii, dystansu do siebie i otaczającego świata. W pisanie wierszy wkładał wielki wysiłek. Męczył się, skreślał, wracał po kilku tygodniach do nie skończonego wiersza, sprawdzał, jak przyjmował jego puentę przypadkowo spotkany w kawiarni kolega.

Wszystko po to, aby osiągnąć jasność w treści wiersza, urodę stylistyczną, subtelność i powab dowcipu. Gdy w czasie występu estradowego nie wybuchały salwy śmiechu po każdej zwrotce wiersza, przeżywał koszmar niepokojów, poprawiał, poprawiał... aż wreszcie trafił na pomysł. Znalazł metaforę, która zagrała bez najmniejszego fałszywego niuansu.

Dbałość o formę uważał za najważniejszy nakaz u piszącego, co zamknął w sentencji:
Autor ma się męczyć tak długo,
żeby czytelnik już nie musiał
I dodawał:
A w największych męczarniach
chyba dowcip się rodzi...
Usiądę w kawiarence, strawię parę godzin,
Prawie wszyscy już wyszli - Dowcip nie wychodzi.
Ten mozół poety zaowocował. Wiersze i satyry Mariana Załuckiego zachowały swą świeżość do dziś.

Pomocna dłoń znajomego z Kołomyi

Swój pierwszy tomik wierszy opublikował w roku śmierci Stalina - 1953. Nosił on tytuł "Przejażdżki wierszem". A później przyszły kolejne tomy: "Uszczypnij Muzo", "Ojczyste kpiny", "Niespokojna czaszka", "Komu do śmiechu", "Przepraszam - żartowałem" i "Czy lubi pani Załuckiego?".

A ludzie rzeczywiście go lubili: za autoironię, mądry komentarz do absurdów codzienności. Nakłady jego wierszy osiągały dziesiątki tysięcy egzemplarzy.

Na początku jego popularności dotknęły go szykany: zainteresował się nim Urząd Bezpieczeństwa w Krakowie. W jednej z kawiarni umówił się z nim tajny agent, proponując, aby co pewien czas opowiedział mu, co przy wódce mówią jego koledzy z kabaretu bądź redaktorzy z gazet.

Gdy odmówił, zaczęły się początkowo nieśmiałe pogróżki, że straci ryczałt w gazetach, w których publikuje, że usuną go ze Związku Literatów Polskich, a w dalszej kolejności może być pozbawiony mieszkania związkowego. Ponieważ konsekwentnie odmawiał, szykany nasilały się. Ratując się, próbował symulować nerwowe załamanie.

Trafił nawet na pewien czas do szpitala. Zgłosił się na konsultacje do wybitnego ówczesnego psychiatry Antoniego Kępińskiego (1918-1972) - również Kresowiaka, urodzonego w Dolinie pod Stanisławowem, autora głośnych prac: "Lęk", Melancholia" i "Schizofrenia".

Autorytet Kępińskiego miał osłonić Mariana Załuckiego przed namolnością agentów UB. Ale nie był dostatecznie skuteczny. Wtedy postanowił skorzystać z pomocy kolegi jego brata z czasów studiów na Uniwersytecie Lwowskiem, prawnika Henryka Holdera (1914-1980), który w pierwszej połowie lat 50. XX wieku był dyrektorem Biura Prawnego kancelarii Rady Państwa w czasach Bolesława Bieruta.

Holder, urodzony w Szczerzcu pod Lwowem, absolwent Uniwersytetu Lwowskiego, w latach 1936-1939 był aplikantem adwokackim w Kołomyi, a później prokuratorem w pobliskim Jabłonowie. Musiał wówczas mieć kontakty ze Stefanem Załuckim. Lata wspólnych studiów zbliżają ludzi do siebie.

Po wojnie Henryk Holder pełnił wpływowe funkcje, m.in. naczelnego prokuratora wojskowego (w latach 1946-1948). Interwencja Holdera u władz bezpieczeństwa okazała się tak skuteczna, że UB zaniechało praktyk szykanowania poety i zostawiło go w spokoju.

Po opuszczeniu Krakowa Marian Załucki przeniósł się do Warszawy, kontynuując z powodzeniem swoją twórczość satyryczną, m.in. na scenach teatrów "Buffo" i "Syrena", w kabaretach "U Lopka" i "Dudek" Edwarda Dziewońskiego. Był lubiany i wysoko oceniany również przez swych kolegów z branży satyrycznej. Marian Hemar, który miał niezwykle krytyczny stosunek do wszystkich, którzy publikowali w PRL, z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim i Julianem Tuwimem na czele, o Załuckim mówił z entuzjazmem.

W jednej z recenzji opublikowanej w Londynie w 1965 roku pisał: Na pierwszym miejscu postawiłbym Mariana Załuckiego. Serce mi rosło, kiedym patrzał na to jeszcze jedno zdolne kresowe dziecko i słuchał jego zgrabnych, precyzyjnych i jakże zabawnych wierszyków.

Takie zjawiska jak Załucki są ozdobą klasycznego kabaretu, który kocha się we wszystkim co młode, twórcze i oryginalne. Widać jak wypracowane są te wierszyki, jak je autor poleruje i szlifuje, ile w nie wkłada talentu, rzemiosła i zabawy; szuka dobrych rymów, nie zadowala się jędrną puentą żartu, ale stwarza wierszyki-sytuacje, wierszyki-skecze.

Załucki posiada własny, nikogo nie naśladujący styl wygłaszania swych utworów. Pod ten styl pisze wierszyki i robi z nich arcyzabawne przeboje. Byłby ozdobą każdego kabaretu.
Miał pragmatyczny stosunek nie tylko do rzeczywistości, w której żył, ale też do historii Polski. W jednym z wierszy pisał:

Tysiąc lat tą szablą
Cięliśmy dla glorii.
Nikt się tak jak my
Nie naciął w historii.

Obserwując, jak ciągle w Polsce zmieniała się koniunktura polityczna, jak szybko stawiano pomniki i jak łatwo je burzono, jak ludziom brakowało odwagi cywilnej, patrząc ze sceny mówił prosto w oczy:

Bracia! W polityce inny wiatr dziś zawiał.
Do innego wiatru już się nas ustawia.
Mijają pokolenia, a ciągle aktualny jest wiersz "Arka Przymierza" z tomu "Przepraszam, żartowałem":

Od zarania dziejów - twardo, choć pomału
Ludzkość do swojego zdąża ideału -
lecz ten świat idealny
ciągle nie jest gotów,
bo każde pokolenie
s w o i c h ma idiotów!

W 1985 roku, sześć lat po przedwczesnej śmierci Mariana Załuckiego, wydano tom jego wierszy pt. "Kpiny i kpinki", będący antologią najlepszych jego utworów. Nakład rozszedł się w stu tysiącach egzemplarzy. Oto miara popularności Załuckiego. W tomie tym znalazł się m.in. słynny wiersz "Wyrodny syn":

Porządny ojciec, porządna matka,
a on - czort wie co - zagadka!

Znają go ludzie od dzieciństwa,
znają go niemal, odkąd żyje:
niby nie zrobił nigdy świństwa,
niby porządny, a - nie pije!

W całej Europie przecież wiedzą,
od Morza Czarnego
do La Manche'a,
że w Polsce dzieci tylko jedzą,
dorosły - zakansza!

I Ministerstwo Aprowizacji
(co stwierdzam nie bez pychy)
mają wkrótce przekształcić...
w Ministerstwo Zagrychy!

U kobiet też nie ma szansy za grosz:
bez wódki - nie rozbieriosz!

Ta największa antologia wierszy Mariana Załuckiego, ze wstępem i w wyborze Ludwika Jerzego Kerna, nosi jeszcze znamiona ingerencji cenzury. I tak np. nie znalazła się tam fraszka "Do celników".

Okoliczności jej powstania znamy z relacji jego kuzyna Romana Lewickiego, ministra w polskim rządzie emigracyjnym w Londynie. Któregoś roku - wspominał Lewicki - po występach w Ameryce, przejeżdżając przez Londyn, Marian Załucki zatrzymał się u nas. Narzekał, że pewnie znowu na granicy będą mu przetrząsać osobisty bagaż, szukając nie wiadomo czego. Zwrócił się wtedy do mnie z prośbą o przechowanie fraszki, którą na tę okazję napisał:

i tak przeglądali moje kufry, zaglądali do waliz,
nie zajrzeli do d..., a tam miałem socjalizm.

Fraszka ta była pokłosiem licznych wyjazdów Załuckiego do skupisk Polonii w Anglii, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, gdzie był prawdziwą gwiazdą. Ale za granicą interesowało go tylko to, co miało związek z Polską i Polakami.

Ryszard Marek Groński przypomniał swego czasu incydent, który wydarzył się w Krakowie. Komisja mieszkaniowa ZLP chciała tam pozbawić Mariana Załuckiego mieszkania służbowego.

Szef tej komisji, poeta Adam Ważyk, wówczas odgrywający czołową rolę wśród polskich literatów, powiedział: Pan się musi stąd wynieść. To lokal dla pisarzy! A jaki z pana pisarz?... Wtedy eksmisja była możliwa. Ale dziś, mimo że od śmierci Mariana Załuckiego mija już 35 lat, nie ma takiej siły, aby eksmitować tego Kresowiaka z Kołomyi z literatury polskiej, a zwłaszcza z tego działu, gdzie dominuje komedia, przedni dowcip i znakomita puenta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska