Pierwsza opolska ofiara w służbie NATO

Beata Szczerbaniewicz
1 listopada Janina Wydrych pójdzie na grób syna razem z synową, która przyjedzie do Krapkowic z Warszawy. - Zapalę świeczkę jemu i wszystkim żołnierzom, którzy zginęli i których jeszcze czeka śmierć, modlę się za nich wszystkich – mówi pani Janina i ociera łzy.
1 listopada Janina Wydrych pójdzie na grób syna razem z synową, która przyjedzie do Krapkowic z Warszawy. - Zapalę świeczkę jemu i wszystkim żołnierzom, którzy zginęli i których jeszcze czeka śmierć, modlę się za nich wszystkich – mówi pani Janina i ociera łzy.
W Krapkowicach każdy wie, gdzie na cmentarzu komunalnym leży podpułkownik Zbigniew Wydrych. Grób jest inny niż pozostałe. "Zginął w obronie pokoju na Bałkanach" - głoszą wielkie złote litery na marmurze. Urodził się 1 czerwca 1959 roku, zmarł 11 grudnia 1999. Miał tylko 40 lat.

To był głośny pogrzeb. Relacjonowało go kilka stacji telewizyjnych i kilkanaście gazet. "Pierwsza polska ofiara w służbie NATO" - krzyczały nagłówki prasowe. Takiego tłumu nie było na cmentarzu komunalnym w Krapkowicach nigdy wcześniej ani potem. Zjechała tu wtedy delegacja rządowa, wielu dowódców wojskowych, setki osób. Prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył Wydrycha Złotym Krzyżem Zasługi, a minister obrony Janusz Onyszkiewicz pośmiertnie awansował do stopnia podpułkownika.

Rok i dwa później gazety znów pisały o Wydrychu, ale już znacznie mniejszymi literami i nie na pierwszej stronie. Wojsko przeprowadziło wewnętrzne śledztwo i uznało, że rodzinie zmarłego nie należy się żadne odszkodowanie, bo Zbigniew Wydrych zachował się "nieregulaminowo". Mieszkająca w Warszawie wdowa - Mariola Wydrych - próbowała dochodzić swoich praw w sądzie cywilnym, ale przegrała. Rodzinie został tylko wielki żal. - Oddał życie Ojczyźnie, ale Ojczyzna się nie odwdzięczyła - mówią z goryczą.

Co się wydarzyło w Kosowie?
Major Wydrych był oficerem Wojskowych Służb Informacyjnych, w polskiej jednostce w Kosowie służył od czerwca 1999 roku. Zginął od eksplozji jednej z bomb skonfiskowanych dzień wcześniej Albańczykom z Korpusu Ochrony Kosowa. Wojsko nie chciało udzielać informacji na temat szczegółów tej tragedii. Krążyło kilka wersji. Jedna z nich mówiła, że bomba została odpalona drogą radiową, inna - że był na niej napis w języku angielskim, iż to ćwiczebna atrapa. Wybuchła, kiedy Wydrych ją oglądał.

- Nie chcieli mi go wcale pokazać - wspomina matka Zbigniewa - Janina. - Wojsko ma swoje tajemnice, do dziś nie wiem, co się tam dokładnie wydarzyło. Rannych było jeszcze trzech innych żołnierzy. Targały mną różne myśli: może jego wcale nie ma w tej trumnie? Może go porwali? Uparłam się, że muszę go zobaczyć i w końcu zezwolili. To był straszny widok. Cały był poszarpany, nie miał ręki ani oka. Mój synek! Kondolencje składał mi prawie cały rząd, posłowie, senatorowie. Wszyscy mówili o chwale, o bohaterstwie. Chciałam im powiedzieć, żeby zabrali sobie tę chwałę, ale dziecko mi oddali. Ja od początku miałam złe przeczucia, jak tam jechał…

Rodzice Zbigniewa nie wiedzieli, na czym polega jego służba, czy jest w wywiadzie, czy w kontrwywiadzie wojskowym. Nie wolno mu było mówić. To była jego trzecia misja. Wcześniej był w Jugosławii. Nie mówi się też, na czym dokładnie polegało złamanie regulaminu przez Wydrycha. Wiadomo, że regulamin był z 1956 roku. Kilka miesięcy później armia go zmieniła, bo stwierdziła, że nie przystaje do realiów misji. Nie zmieniło to jednak sytuacji osieroconych dzieci Wydrycha.
Nie dawajcie synów do wojska
Mały Zbyszek zawsze chciał być wojskowym. Tak jak jego tato, który dosłużył się stopnia kapitana. Zbyszek każdą uzbieraną złotówkę odkładał na ołowiane żołnierzyki.

- Układali razem z młodszym Waldkiem naprzeciw siebie dwie armie i godzinami staczali bitwy - wspomina Janina Wydrych. - Urodziłam czworo dzieci, on był najstarszy: najbardziej pomocny w domu, najpilniejszy w szkole, najbardziej kochający, odpowiedzialny, czuły, wrażliwy. Bardzo mi go brak…

W ich domu się nie przelewało. Mówił: "Mamusiu, jak dorosnę zarobię na wszystko dla ciebie". Poszedł na studia wojskowe, potem zrobił jeszcze magistra historii i angielskiego, i dwuletnie studium rosyjskiego. Wszyscy mówili, że zrobi karierę. To miała być jego ostatnia misja. Za dwa tygodnie miał wrócić do domu. I do pracy w Ministerstwie Obrony Narodowej.

Jego dorośli już dziś synowie, Łukasz i Jarek, nie chcą słyszeć o służbie w wojsku.

- Obaj studiują, starszy wnuk, jak był na komisji wojskowej, to go zapytali, czy nie chciałby iść w ślady ojca - opowiada pani Janina. - Powiedział: "Na pewno nie, wojsko zabrało mi tatę". Cała nasza rodzina mocno odchorowała tę śmierć. Mąż załamał się nerwowo, te sprawy w sądzie go wykończyły. Umarł trzy lata temu. Ja wciąż leczę się na depresję. Nie potrafię oglądać wiadomości, gdzie pokazują żołnierzy na wojnie albo na misjach. Nienawidzę NATO. Dla nich życie ludzkie jest bez znaczenia, liczy się tylko polityka. Nawet mój mąż, żołnierz zawodowy, na krótko, zanim umarł, powtarzał, żeby nie wysyłać polskich żołnierzy na śmierć za parę groszy dla cudzych interesów.

Jutro Janina Wydrych pójdzie na grób syna razem z synową, która przyjedzie do Krapkowic z Warszawy. - Zapalę świeczkę jemu i wszystkim żołnierzom, którzy zginęli i których jeszcze czeka śmierć, modlę się za nich wszystkich - mówi pani Janina i ociera łzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska