Początki straży pożarnej w Strzelcach Opolskich nie były łatwe

ze zbiorów E. Daliboga
Tak w czasach PRL-u wyglądały ćwiczenia strzeleckich strażaków.
Tak w czasach PRL-u wyglądały ćwiczenia strzeleckich strażaków. ze zbiorów E. Daliboga
Brakowało przede wszystkim sprzętu, a strażacy musieli prosić władzę o pieniądze na działalność. Pierwszą motopompę dostali w 1915 r., a pierwszy wóz trafił na wyposażenie w latach 30. ubiegłego stulecia.

Pierwsze wzmianki o pożarach na terenie Strzelec odnotował kronikarz o nazwisku Reichel zapisując, że 24 listopada 1754 roku pożar w mieście zniszczył ratusz wraz z wieżą i częściowo kościół. W maju 1811 roku w groźnym pożarze spaliło się pół wsi Suche Łany. Natomiast w lipcu 1826 roku ponownie spłonął częściowo ratusz oraz 51 domów i 30 stodół. Rok później był jeszcze jeden duży pożar

Taki bilans strat sprawił, że w 1863 r. za zgodą władz miejskich, dzięki hrabiemu Andrzejowi Renrdowi powołano w Strzelcach stowarzyszenie Bractwa Ogniowego. W jego skład wchodziło 20 strażaków - był wśród nich m.in. murarz, szewc, ślusarz, sklepikarz i gajowy. Mieli oni na stanie tylko kilka bosaków i wiader.

Dopiero 10 lat później strażacy dostali na wyposażenie pierwszą sikawkę konną.

Gdyby nie strzeleccy strażacy w 1898 r. mogłoby dojść w mieście do kolejnego pożaru, który strawiłby wiele domów. Ogień pojawił się wtedy w miejscowym browarze. Strzelczanie z narażeniem życia ratowali dobytek, a bohaterstwem zasłynął wtedy strażak o nazwisku Deja, który ostrzegł kolegów przed niebezpieczeństwem i własnym ciałem trzymał walącą się ścianę, dzięki czemu uratował im życie. W 1905 roku strażacy gasili drugi spory pożar, który wybuchł w strzeleckich wapiennikach.

Na początku XX wieku wszyscy mieszkańcy byli już przekonani, że ogniomistrzowie są w mieście bardzo potrzebni. Mimo tego strażacy wciąż mieli braki w usprzętowieniu. W sierpniu 1913 roku świętując 50-lecie istnienia powiatowy związek straży pożarnej zwołał wszystkich członków na zebranie z władzami. Mundurowi przekonywali wtedy włodarzy, że jeżeli mają skutecznie walczyć z ogniem, to potrzebują większego wsparcia. Starosta Wiktor von Alten obiecał pomoc finansową, sugerując wtedy, by strażacy zapisali się do kasy wypadkowej i ubezpieczyli także konie. Podczas spotkania uzgodniono, że koniecznym jest, by każda gmina miała na wyposażeniu chociaż 100 m węża w dobrym stanie. Trzeba przy tym zaznaczyć, że sami strażacy od początku utworzenia bractwa służyli ludziom za darmo.
Burmistrz Paweł Gundrum wziął sobie do serca strażackie uwagi. W następnych 10 latach jednostka została wyposażona m.in. w drugą sikawkę, a w 1915 r. kupił nawet motopompę, która w tamtych czasach uchodziła za bardzo nowoczesne urządzenie. Sprzęt szybko okazał się przydatny. W 1921 roku doszło do dużego pożaru lasu, który zagrażał budynkom w mieście. Strażakom na pomoc ruszyły wtedy wojska francuskie stacjonujące w Strzelcach. W czasie pożaru mundurowi musieli wycofać się aż do rynku, ale w końcu pokonali ogień.

Strażacy mieli swoje siedziby w kilku miejscach - przenosząc się wraz z upływem lat. Wiadomo, że stacjonowali m.in. przy ul. Lublinieckiej (dzisiejsza Marka Prawego), Floriana i dzisiejszej ulicy Strażackiej.

Pierwszy samochód strażacy dostali w latach 30. ubiegłego stulecia - była to przerobiona osobówka. Wtedy wyposażenie było już na przyzwoitym poziomie.

II wojna światowa w dużej mierze zniszczyła dorobek straży i po niej okazało się, że jednostkę znów trzeba solidnie doposażyć.
“(...) Przeprowadza się rejestrację i naprawę sprzętu pożarniczego na terenie całego powiatu. (...) W najbliższym czasie wszystkie straże przystąpią do odbywania odnośnych ćwiczeń". - pisał Zygmunt Nowak, powojenny starosta strzelecki.

W 1946 roku straż otrzymała samochód ciężarowy Ford, przystosowany z powodzeniem (jak na owe czasy) na samochód bojowy.

W Polsce Ludowej działalność w OSP Strzelce Opolskie kontynuowali od 1950 roku Jerzy Szotka, a od 1953 roku jego syn Paweł Szotka.

Jerzy Szotka w pracy był bardzo wymagający, ale jednocześnie starał się o mieszkania dla strażaków, żeby polepszyć ich życie rodzinne. Zorganizował dla mundurowych także dużą ilość konserw mięsnych, które były przechowywane w piwnicy remizy. Mundurowi dostawali je do domu po każdych ćwiczeniach. Szotka wprowadził taki zwyczaj po tym, jak na ulicy zaczepiła go żona jednego ze strażaków, która powiedziała mu, by nie wzywał już więcej męża na ćwiczenia. Miała pretensje o to, że wraca z nich tak głodny, że wyjada wszystkie domowe zapasy.

Tekst powstał z materiałów opracowanych przez Edwarda Daliboga. Współpraca: Piotr Smykała - znawca lokalnej historii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska