Krzysiu od kartonów - zna go cały Brzeg

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
- Złoty chłopak - mówią o Krzysiu brzescy sklepikarze. - Bez niego utonęlibyśmy w kartonach.
- Złoty chłopak - mówią o Krzysiu brzescy sklepikarze. - Bez niego utonęlibyśmy w kartonach.
Gdy pcha swój wózek, ledwo go widać spod stosu makulatury.

Latem w koszulce, kiedy leje - w zielonym ortalionie, zimą w niewiele grubszej kurteczce: szczupły, w okularach z grubymi szkłami, przez które i tak słabo widzi.

- Uśmiechnięty, uprzejmy, uczynny, nie wiem, co byśmy bez niego zrobili - mówią o nim sklepikarze z centrum miasta, a potwierdzają zwykli mieszkańcy spotykający go na ulicach: - Grzeczny, lubi pożartować i jest pierwszy do pomocy. Złoty chłopak.
- Obraża nas, grozi, że pozabija, i ciągle robi na złość - uważają sąsiedzi z kamienicy, a prokurator dorzuca: - Niezwykle uciążliwy.

Kamienica przy ul. Dzierżonia w Brzegu. Jedna z trzech zadbanych przy tej ulicy. Lokatorzy to urzędnicy, biznesmeni, dzieci lekarzy, wykształceni i dobrze sytuowani. A wśród nich rencistka Anna Białek i jej dwóch synów. Starszy poważnie chory, całymi dniami siedzi w domu. Młodszy, Krzysiek - upośledzony w stopniu lekkim, na rencie inwalidzkiej, dorabia, zbierając makulaturę.

2004 rok
Krzysztof już od dziesięciu lat zbiera tekturę.
Zwozi ją tonami do piwnicy. Składuje na korytarzu. Sąsiedzi ślą skargi, że swoim wózkiem niszczy lamperie, obija drzwi i blokuje przejścia. A na uwagi reaguje przekleństwami. Naciskają na zarządcę, aż ten stawia rodzinie Białków ultimatum: albo wyprowadzą się dobrowolnie, albo wniesie sprawę o eksmisję.
- Skargi powtarzają się od sześciu lat, a rodzina Białków nie reaguje na nasze pisma - mówił nam wtedy Jacek Kaczmarek, prezes Miejskiego Zarządu Mienia Komunalnego

- Dzisiaj widzę, że moi rodzice popełnili błąd, bo na początku nie protestowali przeciwko tej makulaturze - ocenia jeden z młodych lokatorów, który zajmuje mieszkanie na tym samym piętrze co Białkowie. Jako jedyny zgodził się na rozmowę i opowieść o gehennie sąsiadów.
- Na początku każdy mówił: biedny Krzyś, chce sobie dorobić, to niech zwozi. Ale on gromadził tony tektury. Czasem było tak, że w piwnicy były już tylko wąskie ścieżki między stosami paczek z makulaturą.
- Słabo widzi, to czasami zdarza mu się obić ściany - matka broni swojego syna. - Ale sprzątam po Krzysiu, zapłaciłam za zepsuty zamek w drzwiach i staram się jak mogę, żeby nikt nie miał do nas pretensji. A makulatura jest poukładana i jak tylko jest jej trochę więcej, to wywozi ją do skupu.
Po odwołaniu złożonym przez Białków sprawą zajął się burmistrz. Miejski zarządca wycofał wypowiedzenie najmu. Ale sąsiedzi nie popuszczają.
2007 rok
Wspólnota grozi Białkowej karą.
Formalnie to opłata za zajmowanie korytarza piwnicznego na magazyn makulatury. - Wiele razy wzywaliśmy straż miejską i zarządcę, żeby coś z tymi śmieciami zrobili - mówi sąsiad z I piętra. - Ale strażnicy za każdym razem tylko ostrzegali: - To już ostatnie upomnienie. Aż w końcu rozłożyli ręce i powiedzieli, że nic na to nie poradzą i już się więcej nie pokazali. A zarządca przed każdą kontrolą rozsyłał informację z datą wizyty. I oczywiście wtedy piwnica była posprzątana.
W końcu wspólnota nakazała zapłacić rodzinie Białków 1500 złotych za korytarz. Sąd im nawet przyznał rację. Białkowa jeszcze długo będzie spłacała dług: - Na razie wysyłam po 20 złotych, bo na więcej mnie nie stać.

- To chyba poskutkowało, bo Krzysiek już nie składuje makulatury na korytarzu - mówi sąsiad.
Krzysztof Białek trafił też do sądu podejrzany o porysowanie auta sąsiada.
W winę syna nie wierzy jego matka: - Auta stoją na podwórku bez żadnego dozoru. A obok jest nocny sklep, pijusy chodzą tu załatwiać potrzeby i każdy mógł porysować. Mój Krzyś nie jest taki głupi, bo wie, ile to kosztuje.
Sąsiad zgłosił szkodę na policji wskazując na Krzysztofa. Sprawa trafiła do sądu grodzkiego.

- I wygrałem - tryumfuje Krzysiek. - Tak powiedział mój adwokat: wystarczy, że teraz przez dwa lata nie będę się do nich odzywał i będzie wszystko dobrze.
Sąd w rzeczywistości warunkowo umorzył postępowanie na dwa lata. I wyznaczył kuratora. Ale Krzysiek znowu usiądzie na ławie oskarżonych. Teraz stanowi zagrożenie nie tylko dla lamperii czy aut, ale już dla życia sąsiadów.

2008 rok
Prokurator pisze akt oskarżenia.
- Działając publicznie, bez powodu groził pobiciem i pozbawieniem życia, wzbudzając w zagrożonym uzasadnioną obawę, że groźba ta zostanie spełniona - tak napisali tu o Krzyśku.
- Teraz jest moda na kierowanie do sądu spraw o znieważenie i groźby karalne - komentuje jeden z brzeskich prawników. - Ludzie nagle zaczęli drżeć o życie.
Ale sąsiedzi nie traktują tego tak lekko: - Kiedyś, jak zgłosiłem na policji, że mnie wyzywa, to wpadł w taką furię, że bałem się o siebie - mówi jeden z lokatorów. - Trzymał w ręce cegłę, a jego trzymała mama.
Doniesienie do prokuratury złożyło małżeństwo z góry. Krzysztof miał im grozić pobiciem i śmiercią.

Miał to robić ten sam Krzysiek, którego sklepikarze z połowy miasta nie mogą się nachwalić. - Nie wiem, co my byśmy bez niego zrobili - zastanawia się Dorota Sajdak, kierowniczka sklepu "Lewiatan" przy ul. Długiej. - Wielu właścicieli sklepów miałoby problem, bo nie ma gdzie wyrzucać tektury z pudełek. A Krzysiu przychodzi na każdy telefon, dogadujemy się bez problemu, jeszcze nam czasem śmieci wyrzuci. Nie można powiedzieć na niego złego słowa.
Co innego sąsiedzi: - Wiem, że ma problemy, ale ludzie się czepiają. Woleliby, żeby tacy ludzie jak Krzysiek siedzieli w domu i nie pokazywali się nikomu - uważa pani Dorota.

- Byłoby wtedy pachnąco i ładnie. Ale życie nie jest wyłącznie takie kolorowe i trzeba się umieć dogadywać - dodaje kierowniczka jednego z obuwniczych z centrum miasta.

Epilog
Krzysztof znowu odwiedza naszą redakcję.
- Oni robią mi na złość i w końcu naprawdę mnie do czegoś doprowadzą - mówi wzburzony. Na słowo "sąsiedzi" reaguje jak byk na czerwoną płachtę. Dokładnie potrafi opisać, co i kiedy go denerwuje. - Np. wystarczy, że dziecięcy wózek postawią w przejściu i nie mam jak swoim wjechać. Bo przecież nie zostawię go na dworze, żeby mi w pięć minut ktoś ukradł. Chcą mnie psychicznie złamać, ale się nie dam.
Wszystko wskazuje jednak na to, że Krzysztof jest na skraju załamania.
- Każdy spotyka osoby, które budzą w nas agresję - mówi doktor Arkadiusz Urbanek z Wyższej Szkoły Humanistyczno-Ekonomicznej w Brzegu, specjalizujący się w resocjalizacji. - Tylko że my kontrolujemy swoje zachowanie, a osoby upośledzone swoje uczucia okazują wprost, bo nie są zdolne do agresji zakamuflowanej.

Doktor Urbanek spotyka czasem Krzysztofa w sklepie.
- Kiedyś miałem mnóstwo zakupów, a on zaproponował mi, że pomoże potrzymać reklamówkę i przenieść towar. Żadnej agresji. Czyli potrafi być pomocny przypadkowo spotkanym ludziom. A skoro jeszcze znajduje się w swojej pracy i umie opisać, kiedy i co go denerwuje, to jestem pewien, że po odpowiednim treningu z psychologiem, nawet bez wspomagania farmakologicznego, mógłby nauczyć się kontrolować emocje. Nie zazdroszczę sąsiadom, to jest trudna sprawa, ale nie powinniśmy od razu izolować takich ludzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska