Pleśnica. Mieszkańcy kontra amerykańskie norki i ich właściciel

fot. Archiwum
fot. Archiwum
W niewielkiej Pleśnicy koło Korfantowa trwa wojna na pisma, skargi i kontrole. Po jednej stronie barykady znalazło się 70 mieszkańców wsi. Po drugiej - 24 tysiące amerykańskich norek i ich właściciel.

W całym województwie takie fermy są dwie. W Pleśnicy i koło Namysłowa. Ludzie we wsi opowiadają, że Tadeusz L. z sąsiedniego Przydroża pracował przed laty na Zachodzie w takiej hodowli. Nauczył się biznesu z norkami i założył swój.

W Pleśnicy udało mu się kupić spory kawałek nie używanego pola. Ogrodził plac wysokim betonowym płotem, przez który niczego nie widać. Na zewnątrz wypuszcza tylko smrody i ścieki. - Totalny smród - opowiada kilku mieszkańców Pleśnicy, którzy przyszli na spotkanie z dziennikarzem do sołtysa Bogdana Biedy.

- W ubiegłym roku mieliśmy w domach afrykańską plagę much. W środku lata trzeba ciągle zamykać okna. Młodzi stąd uciekają, nikt z powodu tego smrodu nie chce się budować we wsi. Wszyscy się wycofują, jak widzą fermę norek w sąsiedztwie. Czasem sami wsiadamy w samochód i jedziemy gdzieś za wieś, żeby trochę odetchnąć świeżym
powietrzem.

Śmierdząca sprawa

Firma Tadeusza L. i jego żony w 2002 roku dostała warunki lokalizacji, a potem pozwolenie na budowę od burmistrza Korfantowa. - Inwestycja spełniła wszystkie wymagania - opowiada burmistrz Zdzisław Martyna. - Była zgodna z planem zagospodarowania przestrzennego gminy. Przedsiębiorca przedstawił raport oddziaływania na środowisko, dostał pozytywne opinie sanepidu i starostwa, które m.in. badały raport pod kątem spełnienia wymogów ochrony środowiska.

W najnowszych przepisach każda wioska ma określoną dopuszczalną obsadę zwierzęcą. Wszystkie zwierzęta przelicza się na tzw. DJP - duże jednostki przeliczeniowe, czyli równowartość krowy o wadze 500 kilogramów. 24 tys. norek to równowartość 60 DJP, co nie przekracza dopuszczalnej normy. Ferma takiej wielkości figuruje na urzędowej liście inwestycji, które mogą znacząco wpływać na środowisko.

Specjalista musi więc dodatkowo przygotować raport i ocenić, jak wpłynie na środowisko. Raport dla Pleśnicy przygotowała Beata Podgórska z Opola. Napisała w nim, że norki zamieszkają w metalowych klatkach ustawionych pod zadaszoną, długą wiatą. Karmione będą odpadami z ubojni drobiu, a w okresie rui dodatkowo odpadami rybnymi, które powinny być składowane w zamkniętej chłodni.

Tyle sztuk zwierząt rocznie wyprodukuje 5 tys. ton obornika. Obornik spod klatek raz w tygodniu winien być zbierany i przewożony na osobny plac, szczelnie wybetonowany, aby ścieki nie mogły przedostawać się do gleby. Potem może być wywieziony na pola, bo zgodnie z ustawą o odpadach obornik wykorzystywany do celów rolniczych nie jest odpadem, ale nawozem naturalnym.

Autorka raportu uznała, iż zapach z fermy nie będzie odczuwany w domach leżących co najmniej 300 metrów dalej i powinien się ograniczyć do terenu ogrodzonego. Wprawdzie z odchodów wydziela się amoniak i siarkowodór, ale biorąc pod uwagę dane meteorologiczne, różę wiatrów dla tego terenu itp., nie będzie przekroczenia dopuszczalnych stężeń. Jednym zdaniem - ferma spełni wszystkie warunki, nie będzie przeszkadzać osobom trzecim, a wszelkie jej uciążliwości nie wyjdą poza granicę działki Tadeusza L.

- Budowa fermy jest zgodna z prawem budowlanym i przepisami ochrony środowiska, a problem ma charakter sąsiedzkiego zatargu - uważa powiatowy inspektor nadzoru budowlanego w Nysie Marek Cygan. - Obiekt był przez nas odbierany dwa razy, w roku 2003 i 2010, ponieważ inwestor podzielił budowę na etapy. Teraz jest jeszcze w trakcie stawiania budynku socjalnego. Prawo dopuszcza takie etapowanie prac.

- Tadeusz L. na spotkaniu u burmistrza Korfantowa sam przyznał, że wywozi obornik spod klatek dwa razy w roku, a nie co tydzień - oburza się sołtys Bogdan Bieda. - Ścieki spod klatek mieszają się z deszczówką i w czasie intensywnych opadów wypływają pod ogrodzeniem na sąsiednie pole i tam sobie stoją. Ostatnio Tadeusz L. wykopał ze swojej posesji rurociąg przez pole i odprowadza nim ścieki do rowu, który uchodzi do sąsiedniego potoku.

Badania Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska potwierdziły, że ciecz w rurze nie jest zwykłą deszczówką. Betonową płytę na obornik wybudował dopiero wiosną tego roku, po pierwszych kontrolach. Jak chodziliśmy do lasu na jagody, to widzieliśmy, że padłe norki pracownicy fermy wyrzucali w kukurydzę na polu.
Nie ma normy na smród

Kiedy urząd gminy w Korfantowie osiem lat temu wydawał dla fermy warunki zabudowy, zaprotestowała tylko jedna rodzina, która ma działkę obok terenu kupionego przez Tadeusza L. Odwołali się od decyzji burmistrza, ale wtedy Tadeusz L. szybko wycofał swój wniosek i burmistrz umorzył sprawę, zanim odwołanie rozpatrzyło Samorządowe Kolegium Odwoławcze w Opolu.

W międzyczasie L. podzielił swoje pole na dwie działki, przesunął nieco fermę do tyłu i formalnie pozbył się ewentualnych protestów. Bo sąsiedzi przestali sąsiadować bezpośrednio z terenem inwestycji. W ten sposób utracili prawa strony i możliwość odwoływania się od urzędowych decyzji.

- Być może był to wybieg, ale prawo dopuszcza takie sytuacje - przyznaje burmistrz Martyna. - Na początku nie protestowaliśmy, bo nikt nie zdawał sobie sprawy, co oznacza sąsiedztwo norek amerykańskich - mówi sołtys Bieda. - Poza tym żona Tadeusza L. jest kierownikiem oddziału Banku Spółdzielczego. Ludzie się bali, że będą mieć problemy z kredytami.

W kwietniu tego roku mieszkańcy zawiadomili o swoich zastrzeżeniach powiatowy wydział ochrony środowiska, nadzór budowlany, powiatowego lekarza weterynarii, inspekcję ochrony środowiska, sanepid. Kiedy zaczęły się protesty, burmistrz zaprosił radę sołecką i przedsiębiorcę do swojego gabinetu na mediacje. Dziś przyznaje, że niczego nie dały. Obie strony nie rozmawiały ze sobą już wcześniej.

Ze spotkania wyszły jeszcze bardziej skłócone. Ale mieszkańcy mówią, że efekt kontroli już osiągnęli, bo pracownicy fermy zaczęli ją częściej sprzątać i mniej śmierdzi we wsi. - W czasie dwóch kontroli stwierdziliśmy szereg uchybień - mówi Krzysztof Gaworski, wojewódzki inspektor ochrony środowiska w Opolu. - Właściciel fermy nie posiadał pozwolenia wodnoprawnego na rolnicze wykorzystanie ścieków z mycia urządzeń do przygotowania karmy ani osobnego pozwolenia na odprowadzanie do oczyszczalni ścieków zawierających szczególnie szkodliwe substancje.

Nie miał pozwolenia na odzysk odpadów ani uzgodnionego ze starostą sposobu postępowania z niektórymi odpadami. Prezes firmy został ukarany mandatem. O uchybieniach powiadomiliśmy właściwe organy, m.in. wystąpiliśmy do marszałka o wymierzenie kary pieniężnej za naruszenie ustawy o odpadach. Wszczęliśmy z urzędu postępowanie w sprawie wstrzymania użytkowania fermy w związku z brakiem pozwolenia wodnoprawnego. W najbliższych dniach pojedziemy tam na kolejną kontrolę. Dalsze postępowanie zależy od jej wyników.

- Padłe zwierzęta są zbierane w oznakowanym, plastikowym pojemniku i zamykane w magazynie mrożonym, a potem przekazywane firmie zajmującej się utylizacją padliny - poinformował mieszkańców powiatowy lekarz weterynarii Zenon Ziubrzyński. - W czasie kontroli właściciel przedstawił dokumentację, która to potwierdza. - Właściciel fermy nie posiadał pozwolenia wodnoprawnego na wywożenie na pola obornika traktowanego jako nawóz rolniczy - mówi Jacek Tarnowski, naczelnik powiatowego wydziału rolnictwa i ochrony środowiska.

- Obecnie jest w trakcie uzupełniania swojego wniosku i prawdopodobnie takie pozwolenie dostanie. Będzie ono dokładnie określać, jak ma przechowywać obornik, jak duży ma być betonowy zbiornik na obornik, ile go można wywieźć na pola i jak powinien być dawkowany. Jeśli chodzi o smród z fermy, to w polskich przepisach nie ma żadnych norm dotyczących dopuszczalnej emisji odoru. W prawie unijnym jest to już uregulowane, ale nie przeniesiono tych zapisów do polskiego prawodawstwa. Wydział nie ma więc podstaw prawnych, żeby mierzyć, czy poziom odoru z fermy został przekroczony.

Koncentrat zwierzęcy

- Ręce mi opadają. Czuję się zaszczuty przez sąsiadów - broni się przez telefon Tadeusz L. Próbuję go namówić na spotkanie, rozmowę o zarzutach ze strony mieszkańców Pleśnicy, ale ostatecznie odmawia. - Zarzuty są bzdurne, a stwierdzone uchybienia drobne, ale to wystarcza komuś, żeby nasyłać kontrole. Szkoda mi zdrowia, żeby rozmawiać na ten temat. Gdyby moja ferma nie spełniała wymogów ochrony środowiska, toby nie istniała. Od wiosny kontrolują mnie wszystkie możliwe instytucje i mam już tego powyżej dziurek w nosie.

Dzieci w szkole odgrywają się na mojej córce. Uważam, że tu nie chodzi o zapachy z fermy. Ktoś się poczuł urażony, nadchodzą wybory samorządowe i ktoś musi pokazać swoją aktywność. Próbowałem się dogadać z mieszkańcami, byłem do dyspozycji, jeździłem na spotkania, ale teraz już nie widzę możliwości ugody. Będę działał dalej.

Mieszkańcom udało się już jednak zablokować możliwość rozbudowy fermy w przygotowywanym przez gminę studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego. Pod wnioskiem przeciwko przeznaczeniu dodatkowego terenu pod inwestycje podpisało się 50 ludzi z Pleśnicy, wszyscy dorośli i jeszcze mieszkańcy sąsiedniego przysiółka Waldeka.

- Takich konfliktów będzie coraz więcej - komentuje burmistrz Zdzisław Martyna. I wymienia: Rolnik z Piechocic chce wybudować chlewnię na 2 tys. sztuk trzody. W Węży RSP ma świniarnię w środku wsi. We Włostowej ktoś wykupił silosy od spółdzielni, sprowadza odpady z fermy kurzej, zalewa wodą i produkuje nawóz biologiczny, który wylewa na pola. Mieszkańcy wioski już się z nim procesują w sądzie. W samym Korfantowie jeden z rolników trzyma kilkaset świń.

Jak wiatr powieje, mieszkańcy przychodzą się skarżyć do urzędu na zapachy. Kolejnym problemem są rolnicy, którzy wywożą na swoje pola osady z oczyszczalni ścieków w Nysie. Z atestem, czyli wszystko zgodnie z prawem, ale w okolicy śmierdzi. - Z jednej strony rozumiem mieszkańców, którym to przeszkadza - mówi burmistrz. - Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić gminę rolniczą bez jednego ogona, a tylko z uprawami rzepaku czy zbóż. W hodowli zwierząt postępuje koncentracja. W całej gminie mamy obecnie tyle zwierząt gospodarskich, ile w 1990 było tylko w jednej wsi - Rzymkowice.

Ale wystarczy, że powstanie jedna duża ferma, a będzie miała więcej zwierząt niż cała gmina. Taka ferma potrafi śmierdzieć na parę kilometrów i nie da się dla niej znaleźć lokalizacji nie budzącej konfliktów.
- Niech nam ktoś wreszcie powie, czy hodowla norek działa legalnie. A jeśli tak, niech zawsze spełnia wszystkie wymagania i normy - mówi sołtys Bieda. - Obawiamy się, że gdy skończymy nasze protesty, sprawa przyschnie i wszystko wróci do starych praktyk.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska