Dr Berlińska: Mniejszość Niemiecka przegrała, PO rozczarowała

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Większa liczba głosów, jakie padły na listy mniejszości, jest potwierdzeniem, że polityka TSKN przynosi efekty - mówi dr Danuta Berlińska, socjolog z Uniwersytetu Opolskiego.

- Mniejszość niemiecka po raz pierwszy od kilkunastu lat może się cieszyć wzrostem liczby głosujących na jej listy, i to o ponad 4 tysiące, a jednocześnie przestała współrządzić regionem. Paradoks polityczny czy klęska wyborcza?
- Klęska to zbyt mocne słowo. Na pewno jest to porażka, tylko zastanawiam się, czyja: tylko mniejszości niemieckiej czy także Platformy Obywatelskiej. Przecież PO, czyli partii - przynajmniej w deklaracjach - liberalnej i otwartej, powinno być z mniejszością po drodze. A z SLD niekoniecznie tak będzie, przynajmniej jeśli serio traktujemy polityczne deklaracje tego ugrupowania. SLD, które dawno nie rządziło, mogło się wydawać politykom Platformy łatwiejszym partnerem, ale wcale tak być nie musi. Zupełnie nie wiem, dlaczego rehabilitacja SLD jako partii ma nastąpić właśnie teraz. Lewica nie osiągnęła w regionie żadnego olśniewającego wyniku. W dodatku partia ta na listy do sejmiku wstawiła trzech kandydatów, którzy przyznali się do współpracy z SB (nie uzyskali wystarczającego poparcia, by zdobyć mandat). Słowem, dzisiaj trudno przesądzić, kto straci na tej koalicji. Niewykluczone, że straci PO.

- Skoro PO zwiększyła liczbę radnych w sejmiku o cztery osoby, to mogła sobie wybrać na koalicjanta, kogo tylko zechce.
- Co prawda liczba mandatów zwiększyła się aż o 50%, to poparcie PO wyrażone głosami wzrosło tylko o osiem procent z 24 na 32. A wybierając partnera, powinna się kierować skutecznością rządzenia. Nie usłyszałam żadnych argumentów, które dyskwalifikowałyby mniejszość jako koalicjanta.

- Jak to, teraz już wszyscy zarzucają mniejszości, że przy rozdzielaniu funduszy europejskich faworyzowała "swoje" gminy i powiaty. Że miała zbyt duże przywileje. Przed wyborami mówiła tak opozycja, teraz i dawni partnerzy z PO, którzy przez lata temu zaprzeczali, dołączyli do chóru.
- Czy to oznacza, że nie kierowano się kryteriami opracowanymi przez Komitet Monitorujący Regionalny Program Operacyjny, a oceny były arbitralne? Skoro te kryteria nie działają i arbitralnie przyznawano pieniądze, to jest to także kompromitacja Platformy, która przecież cały czas rządziła regionem. W Komitecie Monitorującym 75% składu to przedstawiciele większości. Czy Komitet nie przeprowadzał analiz realizacji założeń programu? Przecież w RPO właśnie dla wyrównania regionalnych dysproporcji przeznaczono łącznie 50,5 miliona euro. Komitet powinien był sprawdzać, czy te pieniądze są wydawane zgodnie z przeznaczeniem. Zresztą oskarżenia trzeba udowodnić. Wystarczy zliczyć, ile projektów zgłoszono z obszarów, gdzie przeważa ludność polska i ile z nich zostało odrzuconych, a potem zrobić to samo dla gmin i powiatów rządzonych przez mniejszość. Karty będą na stole. Takie gołosłowne zarzuty mogą przyczynić się do napięć na tle etnicznym w regionie. Polacy myślą: ci wredni Niemcy wszystko brali pod siebie. A część elektoratu mniejszości wróci do postaw typu: po co nam to było, znów nas Polacy wyrolowali. Lepiej się trzymać od nich z daleka.

- Będę się upierał, że polityka jest okrutna i zwycięzca rządzi i dzieli. Natomiast wybranie nowego koalicjanta bez choćby jednej rozmowy z dawnym jest zwyczajnie niesmaczne.
- Styl tego rozstania jest okropny i niezrozumiały. PO porzuciła wieloletniego koalicjanta, nie podając żadnych przyczyn i praktycznie w ciągu jednej doby zawarła nową koalicję.

- Może to była sugestia z Warszawy: PO dryfuje na lewo, więc tam, gdzie się da, zawiera koalicje z SLD?
- Jak na rozkaz z góry, zbyt szybko się to odbyło. Chyba tylko politycy PO wiedzą, dlaczego tak się zachowali. Uważam, że odsunięcie mniejszości od władzy nie jest korzystne ani dla sytuacji społecznej w regionie, ani dla obrazu Polski. Mniejszość niemiecka jest grupą na tyle dużą, że marginalizowanie jej bez powodu jest szkodliwe. Uczestnictwo przedstawicieli mniejszości narodowych w procesie podejmowania decyzji, czyli sprawowaniu władzy, umożliwia sprawiedliwą dystrybucję zasobów.
- Niejeden mieszkaniec regionu się cieszy: wreszcie Niemcy - którzy w poprzedniej kadencji demonstrowali pewność siebie i poczucie siły, a w kampanii dobre samopoczucie wynikające z przekonania, że znowu znajdą się w koalicji rządzącej regionem - stracili władzę.
- Poglądy i odczucia zwykłych ludzi są zróżnicowane. Niewielka grupa osób niechętnych Niemcom pewnie się cieszy. Zdecydowana większość mieszkańców Opolszczyzny ma wobec mniejszości odczucia ambiwalentne, będące przemieszaniem podziwu, szacunku, niechęci, zazdrości, sympatii i antypatii. Jeśli pojawia się jakaś schadenfreude, czyli radość z przegranej, to głównie z powodu konsekwencji usunięcia przedstawicieli mniejszości niemieckiej ze stanowisk z politycznego nadania w różnych instytucjach samorządowych. Taki proceder utrzymuje się w Polsce od lat: kto wygrywa wybory, "czyści" posady niemal aż do sprzątaczki. Ale za zmianę tonu i podsycanie napięcia na tle etnicznym, za wskazywnie na Niemców jako kozła ofiarnego winnego utrzymywania się tzw. półksiężyca biedy w regionie odpowiadają przede wszystkim elity polityczne.

- A półksiężyc biedy jest czy go nie ma? Opozycja krzyczy o nim od dawna. Platforma do niedawna zapewniała, że region rozwija się równomiernie. Teraz i ona dostrzegła go jakoś wyraźniej...
- Od lat o tym mówimy i rysujemy go na mapach. Trzeba pytać zarząd województwa, do którego i politycy PO należą: czy projekty unijne są jedynym narzędziem rozwoju województwa? Przecież są też inne instrumenty, choćby budżet regionu, z pomocą którego można tworzyć inwestycje. Zresztą widać, że miasta poza terenami mniejszościowymi też się rozwijają. Wystarczy spojrzeć na Nysę - powstanie Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej stało się impulsem do zdynamizowania rozwoju. Więc jeśli politycy PO przed wyborami niewiele uwagi poświęcają obszarom biedy w zachodniej części regionu, a po wyborach wskazują na nie jako na skutek niecnych działań polityków mniejszości, to się kompromitują.

- Stają się niewiarygodni?
- Recenzują samych siebie. Przecież w poprzedniej kadencji też stali na czele koalicji. Więc gdzie byli? Nic nie mieli do powiedzenia? Działacze mniejszości wodzili ich za nos? Na siłę szukając powodów odsunięcia mniejszości od władzy, Platforma trochę zamyka sobie drogę do zwiększania poparcia na przyszłość. Dotychczas w wyborach parlamentarnych wyborcy MN bardzo często przenosili swoje poparcie na PO. Teraz dostali wyraźny sygnał: lekceważymy was, jesteście nam niepotrzebni, tak samo jak wasze głosy.

- Wróćmy do mniejszości. Jak ten dziwny dla Komietu Wyborczego MN wynik wyborów (głosów więcej, władzy w sejmiku i w powiatach mniej) może wpłynąć na przebieg wiosennego zjazdu TSKN? Spodziewa się pani przewrotu w Towarzystwie?
- Nie spodziewam się, bo do takiego przewrotu nie ma powodu. Większa liczba głosów, jakie padły na listy mniejszości, jest potwierdzeniem, że polityka TSKN stawiająca na edukację, naukę języka, rozwój tożsamości, odmłodzenie struktur, otwarcie na współpracę z większością itp. przynosi efekty. Proszę zwrócić uwagę, że także w wyborczym spocie telewizyjnym mniejszość eksponowała te dziedziny, w których współpracowała z Polakami. To była pozytywna kampania z akcentami typu: jesteśmy potrzebnymi regionowi, rzetelnymi partnerami współpracy. To na pewno przysporzyło Niemcom głosów polskiej większości. Tym mocniej odzywają się teraz w mniejszości głosy rozżalenia. Nie tylko z powodu rozpadu koalicji w sejmiku. Zanosi się też na koalicję bez MN w Kędzierzynie-Koźlu, kłopoty w powiecie opolskim ziemskim itd. Wygląda to trochę na cichą dyrektywę w PO - marginalizujemy Niemców.

- Na ile ostrą rysą na koalicji stał się mało forunny list lidera TSKN Norberta Rascha do marszałka województwa Józefa Sebesty w sprawie obchodów powstań śląskich?
- To jest oczywiste, że mniejszość niemiecka i polska większość mają inny stosunek do przeszłości. Tym bardziej do powstań śląskich, które były polsko-niemieckim konfliktem. O faktach, które opisali historycy, się nie dyskutuje, ale trudno oczekiwać, że interpretacja tych zdarzeń będzie po obu stronach taka sama. Pan Rasch powinien po prostu pójść i porozmawiać z marszałkiem, co zrobić, jak świętować okrągłą rocznicę powstania, by dać społeczeństwu sygnał, że konflikt po 90 latach został przezwyciężony. Tymczasem list w dosyć obcesowy sposób dawał do zrozumienia, że dotychczasowe obchody były niewłaściwe, a same powstania nie dość, że niesłuszne, to jeszcze nielegalne. To był błąd. Polacy przecież powinni mieć prawo, by czcić swoich bohaterów, i żadna mniejszość nie może im tego prawa odbierać. Większość zaś powinna szukać takiego sposobu świętowania, by mniejszości nie zranić. Ale - powtarzam - o tym trzeba rozmawiać, a nie pisać obraźliwe listy.

- Wracam do pytania: czy to był powód do pęknięcia koalicji?
- Społeczeństwo zareagowało oburzeniem. To jest tupet - mówił niejeden. Ale trudno z tego błędu czynić powód do zerwania koalicji. List był tylko wyrazem - niezręcznym - pewnej intencji. Za intencje się nie karze, a czynów nie było. Zresztą pan Rasch wyciągnął wnioski. Wycofał się z listu i przeprosił.

- Były lider Towarzystwa, Henryk Kroll, już wezwał zarząd TSKN do dymisji...
- Pan Henryk Kroll sam także wystartował w wyborach do Rady Powiatu Krapkowickiego. Zważywszy na to, że otrzymał wszystkiego 82 głosy, nie ma legitymacji, by oceniać obecny zarząd TSKN. Były lider wykorzystuje sytuację, by poprawić swój wizerunek.

- Ale trudno zaprzeczyć, że pod jego kierownictwem mniejszość głosy wprawdzie traciła, ale pozycję w regionie utrzymywała, współrządząc na wszystkich szczeblach.
- Ale przecież nie od zarządu TSKN zależała liczba wójtów, starostów i radnych. Samo poparcie liczone głosami to jedno, a ordynacja proporcjonalna i podział okręgów to drugie. Liczba mandatów przede wszystkim zależy od układu sił - czy głosy na poszczególne ugrupowania rozkładają się równomiernie. Kiedy powiat opolski ziemski tworzył okręg razem z powiatem strzeleckim, mniejszość osiągała tam poparcie przekraczające 40 procent, co dawało oczywiście dużą liczbę mandatów. Po połączeniu powiatu opolskiego ziemskiego z grodzkim, czyli z miastem, gdzie Niemców mieszka bardzo niewielu, mniejszość z trudem może przekroczyć 20 procent.

- A może trzeba się pogodzić z taką przyszłością mniejszości: będzie ona nadal chuchać na edukację i tożsamość, założy szkoły i uruchomi kolejne szkółki sobotnie, będzie zabiegać o odzyskanie straconego średniego pokolenia itd., odmłodzi i ożywi DFK, a w działalność polityczną będzie się angażować mniej niż dotąd. W końcu liczba ludzi mówiących i czujących po niemiecku jest z punktu widzenia przyszłości mniejszości ważniejsza niż liczba radnych, nie mówiąc o politycznych dostojnikach.
- Oczywiście, najpierw muszą w regionie mieszkać Niemcy, żeby miał kto wybrać mniejszościowych radnych. Ale najlepiej mieć jedno i drugie. Mając swoich ludzi w samorządach, mniejszość może wywierać wpływ na lokalną politykę, także tę dotyczącą kultury czy edukacji, i wspierać tożsamość poprzez obecność wysokiej kultury niemieckiej w regionie. Mniejszość musi zabiegać o rozwój tożsamości, bo bez tego będzie się liczebnie kurczyć. Z polityki pochopnie wycofywać też się nie należy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska